Wołożyn, Raków, Zasław, Dzierżyńsk – są to obecnie prowincjonalne miasteczka białoruskie położone w obwodzie mińskim. Jednak w międzywojniu tu właśnie przebiegała strzeżona przez polskich i sowieckich pograniczników granica między II Rzeczpospolitą a pierwszym na świecie imperium komunistycznym. Był to kres Kresów dzielący od 18 marca 1921 roku i do wybuchu drugiej wojny światowej naturalnie uformowane przez wieki kresowe społeczności Polaków, Białorusinów i Żydów.
Był to też swoisty raj dla przestępców, przemytników, uciekinierów od bolszewickiej „wolności” oraz miejsce aktywnej działalności służb specjalnych. Zaczynając od dzisiejszego numeru autor zamierza publikować na łamach kwartalnika „Echa Polesia” kilka artykułów w rubryce „Podróże nad dawną granicę”, by zanurzyć naszych Czytelników w autentyczną atmosferę polsko-sowieckiego pogranicza w okresie międzywojennym.
Pierwszym punktem „Podróży” będzie wspaniale opisane w utworach Sergiusza Piaseckiego miasteczko Raków, które było uważane niegdyś za nieoficjalną „stolicę” polskich przemytników.
Według „Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” Raków „położony nad rzeką Isłocz, przy trakcie handlowym z Mińska do Wołożyna, na piaszczystej płaszczyźnie, otoczonej malowniczymi okolicami” liczył w końcu XIX wieku około 3 tysięcy mieszkańców, głównie Żydów zajmujących się „drobnym handlem, uprawą warzyw i wyrobem maszyn rolniczych, mianowicie: sieczkarni, młynków, wialni i młocarni”. Ludność zaś chrześcijańska trudniła się rolnictwem, handlem wieprzowiną i różnymi rzemiosłami, głównie garncarstwem.
Już w okresie zaborów Raków wabił ludzi mających pewne problemy z prawem. Na przykład, w „Słowniku” umieszczona była wzmianka o tym, iż „w ostatnich czasach Raków zyskał smutną sławę siedliska koniokradów z różnych stanów i wyznań, przemycających stąd kradzione konie do dalszych stanowisk złodziejskich w gubernii wileńskiej”.
A przecież sprzedaż kradzionych koni to był dopiero początek działalności przemytników w Rakowie! Rozkwit zaś tego biznesu przypadł na pierwsze lata po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej. W tym okresie w Rakowie było 96 restauracji oraz kilkadziesiąt sklepów, w których pojawiały się towary z Wilna, Warszawy, Wiednia i Berlina. Ceny na nie przemytnicy dyktowali w całym kraju.
Wiadomo, że granica polsko-sowiecka w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości wcale nie była „żelazną kurtyną”. Ani państwo polskie, ani Sowieci nie byli w stanie poradzić sobie z przemytnikami. Przerzucano nielegalnie przez granicę narkotyki, ubrania, tabakę, tytoń, ikrę oraz inne artykuły.
Na przykład, z Polski przywożono najczęściej sacharynę, damskie buty, wełniane tkaniny na spódnice, sukienki i koszule, w drugą zaś stronę szła tabaka, ikra i tytoń. Obok ludzi działających na własną rękę, dominowały siatki przestępcze. Najwięcej zajmowało się przerzutem towarów (przez „zieloną granicę” pociągami, ukrywając towar podczas przekraczania granicy).
Przemytnicy, którzy przejeżdżali przez granicę pociągiem jako pasażerowie, deklarowali celnikom, że przewożą osobistą odzież, a tak naprawdę przewozili tkaniny, naklejano też na towary fałszywe plomby urzędów celnych. Chłopi (bo to oni najczęściej byli „mrówkami”, czyli osobami przenoszącymi nielegalnie towary) szyli sobie specjalne kamizelki z wszytym towarem, które zakładali pod ubranie.
Albo wbudowywano podwójne dno w swoich wozach czy saniach, albo też towar ukrywano pod chrustem, a na granicy deklarowano, że zebrano go na podpałkę. Wyżej „mrówek” stali „hurtownicy” mający pieczę nad magazynami i towarami, potem ci, którzy rozprowadzali go w sklepach, na targowiskach, bazarach i w restauracjach, na samej górze znajdowali się szefowie takich siatek.
Według polskiego pisarza Jacka Mateckiego, aby uratować życie uciekinierzy spieniężali resztki dobytku, wykopywali ostatni słoik ze złotymi rublami i przebrani za proletariuszy podążali nad granicę. Po drodze wyłapywało ich CzK, denuncjowali pasażerowie pociągów i zdradzali nieuczciwi przewodnicy. Lecz gdy już dotarli na przygraniczne tereny, mieli sporą szansę na przejście granicy.
Przemytniczy cennik dla nich był następujący: przekroczenie granicy bez rzeczy 200 rubli, z rzeczami 300. Co dotyczy przekroczenia z towarem o wadze do 100 pudów (1600 kg), cena wahała się w zależności od przemycanego asortymentu.W jedną i drugą stronę przemykali także ludzie. Przemytników interesowali najbardziej ci, którzy chcieli wydostać się z „kraju wolności”. Byli to najczęściej wyzbyci swoich praw i majątków arystokraci, burżuazja i carscy urzędnicy.
W drugą zaś stronę uciekali ci, którzy uwierzyli w propagowaną przez bolszewików „wolność”. Nie byli to wyłącznie tropieni przez policję komunistyczni działacze. Sporą grupę stanowili bezrobotni, którzy liczyli na pracę i dobrobyt, a także białoruscy i ukraińscy chłopi.
O tym, co się działo na wschodnich rubieżach Polski, pisze Marcin Herman w artykule „Dziurawa „żelazna kurtyna”. Granica polsko-sowiecka w latach międzywojennych”. Od początku było jednym z największych wyzwań i problemów dla władz, nie tyko jeśli chodzi o przemyt. Od 3 września 1921 roku decyzją rządu ochroną granic państwowych zajmowały się Bataliony Celne i pododdziały policji państwowej. Po roku, wzdłuż całej granicy państwowej były zaledwie 24 inspektoraty i 100 komisariatów ochrony celnej (około 7 tys. funkcjonariuszy).
To było zdecydowanie za mało. A w większości biedna kresowa ludność wprost garnęła się do przemytniczej roboty szukając okazji do zarobku. Warto powiedzieć, iż Sowieci też nie mogli poradzić sobie z opanowaniem zjawiska po swojej stronie. Tam ludność była jeszcze biedniejsza, bo pierwsze lata istnienia Rosji Sowieckiej naznaczone były głodem, przemocą i chaosem…
Jednym z najbardziej zasłużonych Polaków pochodzących z Rakowa jest polski historyk literatury, filolog i rektor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie Marian Zdziechowski, który w 1926 roku był jednym z ewentualnych kandydatów na urząd prezydenta II Rzeczypospolitej. Ciekawie, że po rewolucji październikowej w Rosji Zdziechowski w swych utworach nakreślił wizje śmiertelnego zagrożenia dla Polski ze strony ZSRR i agresji ze strony wschodniego sąsiada, którą Raków odczuł już 17 września 1939 roku.
„Żyliśmy jak królowie. Wódkę piliśmy szklankami. Kochały nas ładne dziewczyny. Chodziliśmy po złotym dnie. Płaciliśmy złotem, srebrem i dolarami. Płaciliśmy za wszystko: za wódkę i za muzykę. Za miłość płaciliśmy miłością, nienawiścią za nienawiść.” – napisze później Piasecki o swym życiu w postaci przemytnika we wstępie do emigracyjnego, rzymskiego, wydania powieści „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”.
Jednak najbardziej się kojarzy z miasteczkiem postać pisarza Sergiusza Piaseckiego. Piasecki urodzony w rodzinie zubożałego szlachcica zrusyfikowanego od najmłodszych lat trzymał się blisko świata przestępczego. Już jako młody chłopak trafił do więzienia za bójkę w szkole. Potem przez wiele lat trudnił się działalnością przestępczą. Ciągle borykając się z nędzą, Piasecki nawiązał po wojnie polsko-bolszewickiej współpracę z polskim wywiadem, słynną „dwójką” czyli II Oddziałem Sztabu Generalnego.
Umiejętności Piaseckiego czyniły go znakomitym materiałem na szpiega. Biegle posługiwał się rosyjskim, włącznie z lokalnymi dialektami. Umiał podrabiać dokumenty, znał świat przestępczy. Był jednym z najlepszych wywiadowców, zajmując się między innymi przemytem pieniędzy dla placówek na Wschodzie. Natomiast za pomocą narkotyków uzależniał od siebie oficerów sowieckich, którzy informowali go o planach Armii Czerwonej. Nie porzucił jednak przestępczej działalności, zarabiając na przemycie narkotyków, szczególnie modnej w tamtym okresie kokainy.
W końcu Sergiusz Piasecki sam został kokainistą, za co usunięto go z wojska. Skupił się wtedy na przemycie. Władze wiedziały o tym, ale przymykały na to oko ze względu na jego niskie zarobki. Jednak prócz przemytu, Piasecki zaczął zajmować się także rozbojami, napadając na kupców i pociągi. W końcu wydała go kochanka wspólnika, za co sąd skazał go na śmierć. Tylko ze względu na wcześniejsze zasługi zamieniono mu wyrok na 15 lat więzienia.
Podczas pobytu w więzieniu Piasecki napisał swoje pierwsze utwory, które przyniosły mu uznanie literackie, a również wysławiły przemytników ze wschodniej granicy oraz ich nieformalną stolicę.Oto fragment listu Piaseckiego napisanego z więzienia do Melchiora Wańkowicza: „Gdyby zrzucić wieczorem w głuchą jesiennąnoc z granicy welon mroku, zobaczylibyśmy na dłuższym odcinku, ciągnące ku granicy partie przemytników. Idą po trzech, po pięciu, a nawet po dziesięciu i kilkunastu. Większe partie prowadzą doskonale znający granicę i pogranicze „maszyniści”.
Małe partie chodzą przeważnie na swoją rękę. Idą nawet kobiety, po kilka naraz, aby za złoto, srebro i dolary kupić w Polsce towary, które można sprzedać ze sporym zyskiem w Sowietach. Są i partie uzbrojone, lecz ich bardo mało”. Wańkowicz od razu zakochał się w twórczości Piaseckiego i pomógł w opublikowaniu jego przygód. Na początku 1937 roku wydano bodajże największy hit pisarza – „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy” – w którym Raków jest miejscem akcji.
Warto powiedzieć, że rozkwit Rakowa jako nieformalnej stolicy przemytników trwał dość niedługo. Już w 1924 roku władze II RP zaniepokojone chaosem na wschodniej granicy utworzyły elitarny Korpus Ochrony Pogranicza (KOP). Tylko za czas od listopada 1924 roku do lutego 1925 roku żołnierze KOPu zatrzymali na granicy 649 zawodowych przemytników. Sowieci również zaczęli zmieniać sposób pilnowania swojej zachodniej granicy.
Dla walki z przemytem został specjalnie powołany Zachodni Okręg Celny. Dużą część odpowiedzialności w walce z przestępczością nadgraniczną przekazano służbom specjalnym, czyli czekistom. Na początku lat 1930ch granica była już bardzo szczelna z obu stron, więc fala nielegalnego przerzutu towarów przez Raków zaczęła powoli spadać.
Po agresji sowieckiej w 1939 roku i dołączeniu Kresów do ZSRR „polsko-radziecka granica” oraz jej zabudowania nie zniknęły i istniały do samego napadu Niemiec na ZSRR w czerwcu 1941 r. Ostatecznie o ryskiej granicy zapomniano po ukształtowaniu się granic Białorusi po II wojnie światowej.
W sowieckiej Białorusi Raków stracił status miasteczka. Obecnie to wieś w rejonie wołożyńskim. Bardzo odczuwalna jest tutajbliskość stolicy, z którą Raków połączony komunikacją autobusową. Mieszkańcy Mińska nabywają nieruchomości w Rakowie, by spędzać tam lato. W centrum dawnego miasteczka, wzdłuż wąskich uliczek, pozostało wiele drewnianych przedwojennych domków. W niektórych na pewno spędzali czas przemytnicy odpoczywający po wyprawach do granicy.
Wśród miejscowych zabytków warto wymienić cerkiew Przemienienia Pańskiego z dzwonnicą zbudowaną na pamięć uwłaszczenia chłopów, kościół NPM z 1906 roku i kościół cmentarny pw. Św. Anny, grodzisko koło kościoła oraz duży cmentarz katolicki. Cmentarz jest jedną z najlepiej zachowanych nekropolii katolickich na Białorusi. Cmentarz został założony na początku XIX wieku wraz z budową kościoła św. Anny, który znajduje się na jego terenie.
Na cmentarzu pochowani są przedstawiciele związanego z Rakowem rodu Zdziechowskich, członkowie rodziny Witkowskich oraz białoruski kompozytor narodowy Michał Hruszwicki. O latach przedwojennych i dramatach ludzkich, które się odbywały na polsko-sowieckim pograniczu przypomina kaplica cmentarna Marii i Krystyny Druckich-Lubeckich, bowiem księżna Krystyna została zastrzelona podczas nielegalnego przekroczenia granicy sowiecko-polskiej pod Cieleszewiczami w 1921 roku.
Dymitr Zagacki, Echa Polesia
7 komentarzy
Jan
1 lutego 2017 o 15:49Już kartki musiałem podkleić bo od tego zaczytywania Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy niedługo by odfrunęły. A „Kochanek” to dzieje się m.in. w RAKOWIE. Zaraz znajdę filmik na YouTube jak teraz Raków wygląda.
Ryszard Spadlo
19 lutego 2017 o 19:15Kochanek wjelkiej niedzwiedzicy sergjusza piaseckiego to najbarwniejszy opis rakowa i tamtejrzeczywistosci,opisy tamtej natury opisy przyrody .rakow tamtej rzeczywistoscijedna wielka wspaniala podroz.czytajac ta ksiarzke czule sie obecny w tamtych czasach.
Japa
21 lipca 2017 o 22:31Jako żywo Medyka- Szegini…..
Kontrabanda, kontrabanda, kontrabanda….
MISZA
6 listopada 2017 o 21:40już na przełomie 1999 / 2000 lat Raków zaczęli odwiedzań zorganizowane grupy Polaków lecząc się
w sanatorium ISŁOCZ i odpoczywając w DOMU LITERATA
– akcję propagował warszawski EXPRES WIECZORNY –
a pilotowało TKKF MŁODZIEŻOWIEC – z zapamiętanych
ciekawych miejsc pamiętam na skraju miasta pomalowany
na jaskrawo zielony betonowy obelisk upamietniający
mord na żydach dokonany przez oddział litewskich SS
ora na wzniesieniu za rynkiem stary żydowski kierkut
na którym między macewami wypasano krowy i kozy – nikt tym cmentarzem się nie opiekował –
Alicja
5 kwietnia 2020 o 21:04Mój dziadek pochodził z Rakowa a babcia z Mołodeczna. Moim marzeniem jest zwiedzić te miejscowości.
Mariusz
21 czerwca 2020 o 22:14Chyba ponad 20 razy czytałem „Kochanka Wielkiej Niedzwiedzicy”. Nie mogę się naczytać 😊. Może kiedyś będzie sposobność zwiedzić Raków i przejść się po polach po których chodził Władek .
janusz
27 września 2020 o 09:10no coz rakow to takie dawne polskie miasteczko obecnie wies lezace nad dawna granica polsko sowiecka ale dobrze wiemy z historii ze ta granica dawniej byla znacznie dalej na wschod bo przeciez za pierwszej rzeczypospolitej minsk byl miastem polskim