Białoruś wstępuje w decydujące stadium sezonu politycznego 2015. Sytuacja wokół wyborów prezydenckich na Białorusi (listopad 2015), która całą zimę aż do marca wydawała się dość spokojna, nagle gwałtownie się skomplikowała. Prezydent Białorusi wrócił z Moskwy z orderem. Tylko z orderem….
Co takiego się wydarzyło, gdzie został popełniony błąd, i czy jest on rzeczywiście fatalny dla przyszłej kadencji prezydenta? – zastanawia się Andriej Suzdalcew na potalu politobuz.com
Autor przypomina emocjonalne wypowiedzi Łukaszenki, graniczące wręcz ze znieważaniem rosyjskiego przywódcy. Zdaniem Suzdacewa Łukaszenka prowokował Kreml, chcąc wywołać wrażenie, że konflikt Białorusi z Rosją jest najważniejszym tematem w kontekście ogólnej konfrontacji między Rosją a Zachodem. W tym przypadku, Mińsk gra o wysoką stawkę.
Pamiętacie jak białoruski prezydent wielokrotnie mówił, że „my (Białorusini) czołgów na Moskwę nie przepuścimy?
Tymczasem Aleksander Łukaszenko był w czołówce awangardy Zachodniego ataku na Moskwę, a teraz? Teraz musi wszelkimi sposobami, uzyskać ustępstwa ze strony od Rosji, postawić ją w upokarzającej dla niej sytuacji, i poczuć się gospodarzem na rosyjskim rynku żywności, a potem na rynku politycznym. Sądząc po manifestowanych przejawach ambicji, A. Łukaszenka był pewien sukcesu – pisał Suzdalcew.
Przypomnijmy, że całą polityczną zimę A. Łukaszenka próbował zdominować stosunki rosyjsko-białoruskie. Dwa razy na długich konferencjach prasowych komentował rosyjską politykę wobec kryzysu ukraińskiego i bezpośrednio Białorusi, powracając raz za razem do osoby rosyjskiego prezydenta.
Co na to W.Putin? Ten nie odpowiadał, ignorował ataki Łukaszenki, co jeszcze bardziej rozpalało oficjalny Mińsk, i zaszczepiało wiarę w białoruskich władzach, że Rosja ustępuje, ugina się pod ciężarem sankcji, odczuwa izolację i przegrywa na wszystkich frontach konfrontację z Zachodem. Jednocześnie rząd Białorusi liczył już dywidendy z faktu, że nie uznał aneksji Krymu, deklarował wsparcie dla Turczynowa, a potem Poroszenki, zapewnił dostawy artykułów spożywczych objętych sankcjami Zachodu na rynek rosyjski, itp.
Wydaje się, że ogólne cechy „mapy drogowej” białoruskiego rządu, wstępującego w piątą kadencję, brały pod uwagę wyłącznie pozytywne dla Białorusi czynniki, włączając przede wszystkim ukraińską wojnę i rosyjsko – zachodni kryzys, który groził nieodwracalną eskalacją. Tak ogólnie – Łukaszence układało się po jego myśli…. Jak każdemu autorytarnemu władcy, taktycznie mu się szczęściło.
Jednak, coś białoruskich analityków i ekspertów powinno było zaniepokoić. Przynajmniej to, że nowe pozycjonowanie polityki zagranicznej Białorusi nie uszło uwadze rosyjskich ekspertów. To nie było trudne, ponieważ wyjście po raz kolejny Łukaszenki na poziom polityki międzynarodowego balansu między Rosją a Zachodem, po raz pierwszy bardzo wyraźnie wpłynęło na wewnątrz- polityczne i ideologiczne priorytety białoruskiego przywódcy. Ten moment był szczególnie ważny.
Chodzi o to, że białoruskie władze od prawie 20 lat w mniejszym lub w większym stopniu uciekają się do polityki balansowania, pogrywania z Zachodem, na tle formalnie „rozwijającej się” rosyjsko – białoruskiej integracji. Próby poszerzenia dialogu z Brukselą nie zmieniły niczego w priorytetach krajowych, co przejawiało się w pro-integracyjnej kampanii propagandowej, związanej tradycyjnie z krytyką Kremla.
W latach 2014-2015, rosyjskie multimedialne źródła eksperckie zauważyły stopniową ewolucję białoruskiej ideologii państwowej, która w kontekście wspierania oficjalnego Kijowa, stała się znacznie bardziej nacjonalistyczna i zasadniczo antyrosyjska.
Spodziewano się tego, szczególnie w czasie totalnego osłabienie Rosji sankcjami. Moskwa rozpoczęła kampanię przeciwko nacjonalistycznemu dryfowaniu władz białoruskich, generowaną nawet nie przez Kreml, ale raczej przez rosyjską klasę polityczną, która po ostatnim ukraińskim Majdanie bardzo ostrożnie odnosi się do procesów, zachodzących w polityce krajów sąsiednich.
Nawet pobieżna analiza wykazała, że Białoruś objęta jest procesami politycznymi, niemal identycznymi jak na Ukrainie, tylko że nie na tak dużą skalę, i nie są one tak groźne dla stabilności politycznej. Ale to tylko na dzisiaj. W niedalekiej przyszłości zmiany sytuacji na Białorusi mogą przybrać charakter nieodwracalny.
Chodzi o to, że odwoływanie się do nacjonalizmu należy do tradycji autorytaryzmów. Prawie wszyscy znani w historii władcy absolutni, którzy doszli do władzy na fali populizmu i demagogii, prędzej czy później zwrócili się do etnicznego nacjonalizmu. Ale żaden z nich nie mógł sobie poradzić z tym „narowistym koniem politycznym”. Przede wszystkim, trzeba go „karmić”, czyli konieczna jest zmiana sponsora ze wszystkimi tego konsekwencjami dla kraju i jego rządu. O tym ostrzegały władze białoruskie z Moskwy …
Nie można powiedzieć, że w Mińsku nie zauważone zostało te ostrzeżenia, ale wyraźne sukcesy na froncie zachodnim były tak imponujące (Mińsk po prostu został zwabiony), że białoruskie władze natychmiast zareagował kampanią zaprzeczeń. W Mińsku uznano, że izolowana Rosja po prostu „zazdrości” sukcesów w polityce zagranicznej Białorusi. Ale, jak zauważył już Łukaszenka na początku grudnia – „wszystko zależy od Władimira Putina”.
Przede wszystkim, na tle ukraińskiej wojny i okrzyknięcia przez Zachód Putina „głównym wrogiem ludzkości”, Aleksander Łukaszenko okazał się dla UE „mniejszym złem”, co rzecz jasna jest wielką naiwnością ze strony Brukseli, albo też zdumiewającą hipokryzją.
„Przecież A. Łukaszenko nie ma broni jądrowej”. Można sobie tylko wyobrazić, co nawyczyniałby prezydent Białorusi w Europie, jeśli miałby głowice i wyrzutnie jądrowe. Na szczęście dla nas, Białoruś ich nie ma, niemniej jednak, Aleksander Łukaszenka, pod pozorem ukraińskiej tragedii nieustannie przepraszając zarówno własny elektorat i pozostającą pod wpływem sankcji Rosję, wchodzi w otwarty dialog z Zachodem.
Ale w rezultacie już w lutym, po szczycie w Mińsku białoruski prezydent doszedł do pierwszego politycznego rozstaju, którego prawdopodobnie chciał uniknąć: logika dialogu z Zachodem żądała zniesienia przeszkód – uwolnienia więźniów politycznych. Ten krok polityczny oznaczałby zapoczątkowanie zdjęcia z Białorusi sankcji europejskich, później uznanie wyników wyborów prezydenckich.
Suzdalcew wielokrotnie zwracał uwagę na fakt, że zniesieniem sankcji wobec Białorusi jest zainteresowany nie tylko rządzący reżim polityczny na Białorusi, ale także Unia Europejska, która potrzebuje pozytywnego przykładu zniesienia sankcji w kontekście konfrontacji z Rosją.
Tak więc nie ma się co łudzić co do humanitaryzmu Brukseli. W tym przypadku, więźniowie polityczni są przedmiotem targów politycznych. Jeśliby UE naprawdę zainteresowana była faktem, że w europejskim kraju więzieni są kandydaci na prezydenta (pozostał jeden), to mógłby rozwiązać ten problem szybko, wspominając choćby od niechcenia, że Bruksela gotowa jest do wprowadzenia ograniczeń, lub zakazu eksportu białoruskich produktów naftowych na europejskie rynki….
Druga odsłona pierwszego rozstaju (więźniowie polityczni pozostają w więzieniu) oznacza impas w dialogu z Brukselą. A Łukaszenka wraz z Makiejem, najwyraźniej przekonani są, że wojna na Ukrainie i aktywnie rozwijająca się nowa fala sankcji wobec Rosji, pomoże Białorusi obejść tę przeszkodę, bo Zachód jest wyraźnie zainteresowany ustanowieniem w Europie Wschodniej nowego „kordonu sanitarnego” przeciwko Rosji. Stąd wynika aktywne przygotowanie uczestnictwa A. Łukaszenki do szczytu „Partnerstwa Wschodniego” w Rydze.
Dla A. Łukaszenka szczyt PE jest bardzo ważny, ponieważ sam fakt jego obecności w Rydze oznacza legitymizację przez Zachód jego piątej kadencji. Jednocześnie wyprowadza oficjalny Mińsk spod zagrażającego mu uderzenia białoruskiego „majdanu”. Dywidendy z obecności na szczycie (antyrosyjskim) będą na tyle dla Łukaszenki solidne, że zrezygnować z nich nie może.
Ale wymaga to z jednej strony utrzymanie w ciągu najbliższych trzech miesięcy, a nawet rozwinięcie – dialogu z UE, bez jakichkolwiek zmian na krajowej scenie politycznej, a jednocześnie utrzymanie politycznego wsparcia ze strony Moskwy, i zapewnienie podkarmienia kraju w przedwyborcze miesiące rosyjskimi finansami.
Przeprowadzony 11-12 lutego szczyt w białoruskiej stolicy ds. uregulowania kryzysu ukraińskiego, wyraźnie podniósł image Łukaszenki. Pojawiły się u białoruskich władz warunki i nadzieje na zmiany statusu międzynarodowego.
Niektórzy nawet pozwolili sobie na stwierdzenia, że Mińsk staje się powoli centrum operacyjnym, w którym decyduje się o najważniejszych sprawach dla Europy Wschodniej. Ale żeby Mińsk stał się realnym centrum, choćby regionalnym, musi osiągnąć wyższy stopień niezależności ekonomicznej. A żeby tak się stało, potrzebne są…. pieniądze.
Tymczasem sądząc po cenach w białoruskich sklepach, wymiana handlowa odbywa się po kursie 20 tys. rubli białoruskich za dolara. Przy tym ceny za towary sa na poziomie europejskim albo nawet moskiewskim. Klasa robotnicza na Białorusi pracuje w fabrykach po trzy dni w tygodniu, a tym, którzy pracują cztery dni, bardzo zadrości.
Problem pękających w szwach magazynów (tradycyjny koszmar białoruskiego narodowego modelu ekonomiczny) jest trudny nie rozwiązania. 4 miliardy dolarów długu trzeba spłacić już w przyszłym roku. Rezerwy walutowe są skromne, na poziomie ukraińskim, ale Ukrainie pomoże MFW, a kto pomoże Białorusi?
W zasadzie, pieniądze można byłoby wziąć od MFW, ale biorąc pod uwagę obraz kraju, który po szczycie lutowym pozostaje niezmiennie na niskim poziomie, decyzja o udzieleniu kredytu pozostaje kwestią polityczną, która musi być podjęta na na poziomie Waszyngton – Bruksela. Aby tak się stało, uwolnienie więźniów politycznych nie wystarczy. I tu klapa.
Pieniądze na wybory można więc wziąć tylko w Rosji, co po raz kolejny potwierdza formułę władzy na Białorusi: „Tylko ten może kierować Białorusią, kto rozwiązuje problemy republiki w Moskwie”.
A Moskwa – Problem. Tam jest Putin. I wszystko zależy od niego. Omamić rosyjskiego prezydent można tylko wtedy, gdy on sam zechce się jawić jako persona łatwowierna, i jeśli sytuacja z tego wynikająca byłaby korzystna dla Rosji.
Ale teraz, na początku marca 2015 r., nie jest to dobry moment na proszenie Kemla o pieniądze. Moment okazał się dla Łukaszenki niefortunny. Po pierwsze, czynnik Ukrainy, który tak skutecznie mógł być wykorzystywany przez Aleksandra Łukaszenki do finansowego wsparcia jeszcze w 2014 roku, po lutowym szczycie w Mińsku dla rosyjskich przywódców stracił swoją ostrość.
Moskwa posiada status gwaranta realizacji porozumień mińskich w sprawie rozwiązania konfliktu we wschodniej Ukrainie. Potrzeba ciągłego zasilania „sojusznika” zniknęła.
Ponadto, bezwarunkowe rozdawnictwo pieniędzy w Moskwie zakończył się dawno temu. Rosja zdecydowała, że praktyka ta prowadzi do Majdanu i fali nienawiści do samej Moskwy. Rzeczywiście, trudno znaleźć kogoś, kto kocha pożyczkodawcę.
Pieniądze A. Łukaszenka mógł dostać tylko za dokładne i aktywne wypełnianie sojuszniczego długu, i to z entuzjazmem. I tu okazuje się, że państwo związkowe stało się przynętą dla kolejnego taniego kredytu z Rosji, a jednocześnie pułapką dla A. Łukaszenki
Gdzie więc błąd?
Przede wszystkim, białoruska władza postawiła na to, że i dalej, w warunkach konfrontacji z Zachodem, Rosja obawiając się, że straci jedynego sojusznika, zmuszona będzie pójść na ustępstwa wobec Mińska ( doradcy Łukaszenki są na bakier z fantazją).
Znamiennym przykładem pirackiego podejście białoruskiego kierownictwa w ramach tego paradygmatu stał się przygotowany „wspólny” plan antykryzysowy – w rzeczywistości – próba Mińska wkomponowania się w przyjęty w styczniu 2015 roku przez rosyjski rząd plan „maskowania” zjawisk kryzysowych w rosyjskiej gospodarce, które pojawiły się po wprowadzeniu zachodnich sankcji ( uczciwie należy zauważyć, że kryzys w gospodarce rosyjskiej pojawił się już w 2013 roku).
Zadanie na wiosnę 2015
Wszystko jest naturalne i nieuniknione. Tak bywa w polityce: to co jeszcze wczoraj było plusem, jutro okazuje się wielkim minusem. Innymi słowy procesy, w tym wojna na Ukrainie i rosyjsko-zachodnia konfrontacja, które z taką łatwością i wdziękiem popychały Mińsk do przodu, teraz cofają go, a więc białoruski prezydent znowu okazał się na rozstaju dróg….
Mimo wszystko, jeśli A. Łukaszenka, chcąc zdobyć w Moskwie pieniądze na reelekcję, pójdzie na wypełnienie sojuszniczego długu w pełnym formacie, to można powiedzieć, że jego dryf w stronę Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych zakończył się spektakularną porażką, a los białoruskiego prezydenta ostatecznie połączony jest z Moskwą. Cyniczne to oczywiście, ale tak wygląda polityka międzynarodowa.
Rzeczywiście, po co Rosji maskaradny sojusznik, który jako pierwszy rwie się do federalnego „kotła”.
W innym przypadku, jeśli A. Łukaszenka zdecydowanie odrzuca „molestowanie” Moskwy, to naruszy Państwo Związkowe, w tym dostaw taniego gazu i ropy naftowej, do których tak przyzwyczaili się Białorusini, i zostaje bez kasy przed wyborami.
Ale on idzie w stronę Zachodu, któremu oczywiście w takim formacie do niczego nie jest do niczego potrzebny…. W życiu codziennym, takie historie się zdarzają, po co kochankowi mężatka, która się rozwiodła i przybiegła do niego w jednej sukience, i na dodatek przyprowadziła ze sobą głodną dziatwę?
Oczywiście, Moskwa ma pieniądze. I to wcale nie małe. Mało tego, ogromne środki finansowe zarezerwowane są dla rozwiązywania problemów na kierunku strategicznym, włączając w tym zachodni. Ale nie nastąpił czas na wybaczanie win…
A. Łukaszenka musi szybko podjąć decyzję. Samo życie postawiło przed nim takie zadanie. Takie ma zadanie na wiosnę 2015.
t:Kresy24.pl
2 komentarzy
ktoś tam
10 marca 2015 o 14:07Cały artykuł jest oparty na założeniu, że Łukaszence potrzebna jest jakaś kasa, żeby być wybranym na kolejną kadencję. Ale w tym samym artykule jest informacja, że wszystkich konkurentów dawno pozamykał w więzieniu. Jedyne czego może się bać, to gniew Putina, bo reelekcję to ma niezagrożoną.
Krzysztof
4 grudnia 2015 o 15:54Gdybym był Białorusinem to wobec ataków ze strony ościennych państw na przywódcę kraju stałbym po stronie tego przywódcy.Podobny scenariusz przeżywał polski naród gdy prezydentem był św.p.Lech Kaczyński a opozycja wtórowała naszym wrogom.