„Przekroczył dwumetrowy płot i szedł prosto na dzieci. 12 godzin terroryzował rodzinę”. Niedzielny wieczór w Homlu. W przydomowym ogrodzie przy ulicy Nagornej, Swietłana podlewa kwiaty. Obok bawi się 10 –letni Władzik, a w wózeczku śpi malutka Żenia. Sielankę przerywa głośny ryk rozlegający się za płotem sąsiada – a już po chwili oczom przerażonej kobiety ukazuje się ogromny łoś.
– Nogi ze dwa metry długości, nie musiał nawet skakać, po prostu przeszedł bez wysiłku przez blaszany płot, prosto na Swietę i dzeciaki. Siostra córeczkę z wózka chwyciła i uciekli za ogrodzenie, – opowiada Natalia, siostra Swietłany, która przybiegła na Nagorną od razu gdy się dowiedziała co spotkało jej bliskich.
Łoś, podobnie jak Swietłana, nie był raczej zachwycony faktem, że znalazł się na obcym terenie. Przestraszone zwierzę a to zastygało w bezruchu, a to zaczynało nerwowo miotać się po niewielkim podwóreczku, demolując wszystko, co stanęło na jego drodze.
Na krzyk kobiety zareagowali natychmiast sąsiedzi. Zbiegłszy się na miejsce postanowili wezwać służby ratunkowe. Dzwonili do wszystkich możliwych, ale wszędzie usłyszeli odmowę.
– Ministerstwo ds. Sytuacji Nadzwyczajnych odpowiedziało nam, że nie przyjedzie, bo nie ma sprzętu do odstrzeliwania (!) zwierząt. Dyżurny „Speckomuntransu” z kolei odpowiedział, że nie mają prawa strzelać do zwierząt na prywatnych posesjach. Przyjechali tylko leśnicy, ale pochodzili , popatrzyli i orzekli, że do rana trzeba poczekać, po czym odjechali – mówi Natalia. Rozeszli się też sąsiedzi.
Łoś tymczasem nie zamierzał opuszczać posesji Swiety i jej rodziny. Kontynuował demolkę działki; z przydomowego ogródka niewiele zostało, dobrał się nawet do kurnika.
Rodzina w tym czasie zdołała okryć się w domu. Ale zniknięcie ludzi z zasięgu wzroku zdenerwowało chyba zwierzę.
-Nagle łoś zaczął walić łbem w okno pokoju. To było straszne widzieć jego mordę w oknie, kiedy łypał na mnie swoim wielkim okiem” – mówi roztrzęsiona kobieta. „Na jego pysku malowała się prośba: „Pójdę sobie, tylko pokażcie mi wyjście – opowiada.
– A jak mu pokazać? Mąż wyszedł, żeby mu chleba podrzucić, a u niego sierść dęba stanęła, zaczął bić kopytami, mąż nawet do domu nie zdążył dobiec, zamknął się w szopie. Potem dopiero jakoś udało mu się wrócić.
W strachu, bezsennie rodzina spędziła całą noc, wyczekując co jeszcze ich spotka. Rankiem łoś wyszedł. Dokąd – nie wie tego nikt.
– Dziwne, że żadna służba nie zareagowała. Nigdy jeszcze nie czuliśmy się tacy bezbronni. Dobrz, że wszystko się dobrze skończyło, ale przecież różnie mogło być – opowiada Natalia.
Ministerstwo ds. Sytuacji Nadzwyczajnych usiłuje wytłumaczyć swoją bezczynność tym, że wypędzanie łosia z ogrodu „nie figuruje w urzędowym wykazie działań ratunkowych”.
„W takich sytuacjach – zgodnie z instrukcją – powinniśmy poinformować wszystkie ministerstwa: Urząd Spraw Wewnętrznych, drogówkę, dyżurnego służb komunalnych, służbę leśną, głównego specjalistę kraju ds. łowiectwa, służby weterynaryjne oraz Inspekcję Ochrony Środowiska przy Prezydencie. Tak też zrobiliśmy” – wyjaśnia rzeczniczka Ministerstwa Ksenia Szingerej.
Cóż, może i dobrze się stało, że łoś sam sobie poszedł, bo alarm w tylu służbach całego kraju mógłby jeszcze doprowadzić do jakiejś wojny domowej, albo co najmniej do masowych zamieszek. A gdyby jednocześnie ruszyły one do akcji straty mogłyby się okazać znacznie większe niż demolka dokonana przez łosia.
Co innego, gdyby okazało się, że łoś rozdaje jakieś zakazane ulotki, albo wznosi nieprawomyślne hasła. W takiej sytuacji reakcja odpowiednich białoruskich służb na pewno byłaby błyskawiczna i skuteczna.
Kresy24.pl/reporters.pl/n1.by
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!