24 lutego minęła 150. rocznica bitwy pod Małogoszczem. Było to jedno z największych i najkrwawszych starć powstania styczniowego – insurekcji, która choć nie przyniosła wyzwolenia, stanowiła moralny testament dla przyszłych pokoleń, zwłaszcza zaś dla budowniczych II RP.
Inaczej, niż wiele innych rozegranych w tym okresie, bój pod Małogoszczem nie przeszedł bez echa, lecz znalazł żywy oddźwięk w bodaj najlepszej powieści Stefana Żeromskiego – Wiernej Rzece:
„Wsparłszy się na tym kiju zbieg zadumał się,[…] kto też podrzucił przed bezwładną nogą ten kostur na dzikiej drodze. Wszechmogący Bóg, czy sam bezżałosny los? I roześmiał się z litości ich, mówiąc z głębi swej duszy[…] że tą litością ich pogardza i że ten jej dowód może odrzucić precz! Ale wspomniał na braci pobitych, na popieliska M a ł o g o s z c z a – i przycisnął do boku tę ostatnią broń. Przez całe jestestwo przeleciał jak gdyby zemściwy krzyk orła, a w serce wstąpiła zaciekła moc”.
Obraz małogoskiego pobojowiska jest scenerią, w której ujawnia się główny bohater powieści – Józef Odrowąż. W walce, która właśnie się skończyła, otrzymał on wiele ran i tylko z trudem może się poruszać. Obrazu klęski sił powstańczych dopełnia sugestia, że nikt z żołnierzy zostawionych na polu bitwy nie przeżył. W rzeczywistości jednak rozmiary i wrażenie klęski nie były aż tak dojmujące, jak to przedstawia Żeromski.
Formalnie rzecz biorąc należy mówić o I bitwie pod Małogoszczem, ponieważ w okolicy tej doszło w czasie powstania do dwóch starć – to drugie miało miejsce we wrześniu z udziałem innych aktorów i zaangażowało daleko mniejsze siły.
Tam pod Jedlnią, pod Szydłowem,
Krzyżują się drogi –
Tam z drużyną swą Langiewicz
Mężnie bił swe wrogi.
Marian Langiewicz, dowódca sił polskich walczących pod Małogoszczem pozostaje bohaterem pamięci zbiorowej, utrwalonej w pieśniach i w poezji. Jeśli by mówić o pięciu najważniejszych postaciach roku 1863, jego w tej piątce na pewno zabraknąć by nie mogło. Często wyśmiewano jego „operetkową dyktaturę”, ale stwierdzić należy, że wiele elementów i wiele osób w powstaniu było równie, a nawet bardziej operetkowych, a jednak insurekcja 1863 jako taka jawi nam się – i słusznie – jako jedna z najpiękniejszych manifestacji polskiego ducha wolności.
Operetkowym był chociażby pierwszy przywódca powstania – Ludwik Mierosławski, który stoczywszy dwie bitwy na Kujawach – obie przegrywając – wyjechał z kraju obrażony na cały świat. Cóż! Rozpatrywanej w podniosłych kategoriach epoce napoleońskiej również towarzyszy operetkowa postać Hieronima Bonaparte, która wcale nie umniejsza dokonań jego cesarskiego brata.
Jeszcze słowo o dyktaturach powstania styczniowego. Było ich w sumie trzy. Jedyną, która na miano operetkowej nie zasługuje to dyktatura Traugutta, ale przyszła ona za późno, kiedy powstanie już upadało, kiedy było manifestacją siły – jak pisze Piłsudski – bardziej, niż siłą realną.
Ale 22/23 stycznia 1863 siła ta skutkuje wybuchem walk, jest falą wznoszącą. I olbrzymia w tym zasługa właśnie Langiewicza, którego żołnierze przeprowadzili w tę noc w sumie 3 ataki: na Jedlnię, Bodzentyn i Szydłowiec (miejscowości te leżały na terenie powstańczego województwa sandomierskiego). Zważywszy, że ani Kaliskie, ani Krakowskie nie ruszyło się w ogóle, był to wynik zadowalający. Wprawdzie samemu dowódcy nie poszczęściło się zbytnio, ponieważ został wyparty z zajętego przez siebie Szydłowca, ale Jedlnia została utrzymana.
Sporo zamieszania co do oceny Langiewicza wprowadził doskonale skądinąd przenikający myślą epokę powstania Piłsudski, z rezerwą podchodzący do tych pamiętnikarzy, którzy pod naczelnikiem sandomierskim, a następnie krakowsko-sandomierskim walczyli, zarzucając im stronniczość.
Na pewno Langiewicz był lepszym wodzem, niż politykiem. Dopóki władał mieczem, radził sobie ze zmiennym szczęściem, ale zawsze z opresji wychodził. W Wąchocku udało mu się stworzyć namiastkę niepodległego państwa polskiego, które posiadało własną wytwórnię broni oraz prasę umożliwiającą drukowanie odzew.
Oj wy lasy, oj wy góry,
Głośne echa macie,
Wy Maryana Langiewicza
Imię powtarzacie!
W czasie, gdy Rząd Narodowy nie może znaleźć piędzi ziemi, by ujawnić się przed społeczeństwem – niedawana próba zdobycia Płocka, miasta pierwotnie do tego celu wytypowanego, spaliła na panewce – Langiewicz mógł jawić się jako mąż opatrznościowy. Trzeba zresztą powiedzieć, że jego sukcesy nie były dziełem przypadku.
Podczas gdy niektórzy z dowódców podczas owej nocy styczniowej, jak chociażby szturmujący Radzyń Podlaski Bronisław Deskur nie byli nawet zawodowymi wojskowymi, Langiewicz był jednym z wykładowców, a pod nieobecność nielubianego Mierosławskiego, kimś w rodzaju p.o. dyrektora szkoły wojskowej polskiej z siedzibą w Genui, a potem w Cuneo, przez którą w latach 1861-1862 przewinęło się 200 słuchaczy – przyszłe kadry powstania.
Miał zatem Langiewicz wiedzę wojskową ugruntowaną w stopniu najwyższym. Co więcej, mógł ją wesprzeć znajomością matematyki wyniesioną ze studiów we Wrocławiu i Berlinie. Inna sprawa, że trafili mu się uzdolnieni subalterni: François Rochebrune, twórca elitarnego oddziału Żuławów Śmierci, Dionizy Czachowski – bohater województwa sandomierskiego po Langiewiczu, czy weteran powstania listopadowego Józef Śmiechowski.
Dyktatorem się ogłosił,
Lecz pierwej był długo
Bohaterem, i żołnierzem,
I ojczyzny sługą!
Jednak wyrobienie wojskowe nie szło w parze u tego człowieka ze zmysłem politycznym. Już raz przed objęciem dyktatury stronnictwo białych proponowało mu uchwycenie steru rządów. Odmówił wtedy, dopatrzywszy się w całym zamierzeniu podejrzanej intrygi. Przyjął ją jednak za drugim razem, gdy przybyła doń deputacja z Krakowa, powołując się na pełnomocnictwa Rządu Narodowego.
Ludzie ci nie przedstawili jednak żadnych papierów, żadnych pieczątek… Ot, na słowo, że reprezentują władzę zwierzchnią, Langiewicz przyjął, co mu proponowano. Dziwi to tym bardziej, że już raz próbowano go w tej sprawie podejść.
Przyjmując dyktaturę, Langiewicz ściągnął na siebie klęskę. Nie mógł nie domyślać się, że jej objęcie uczyni go w oczach Rosjan wrogiem publicznym numer jeden. Że o jego dotychczasowej sile – oprócz niekwestionowanych zdolności stanowił fakt, iż był jednym tylko z wielu dowódców. Po objęciu dyktatury wszyscy inni odchodzili w cień, w świetle reflektorów zostawał tylko on.
Nie wydaje się, aby powodowała nim żądza władzy. Bo i cóż to za władza, która rozciąga się od pleców ostatniego żołnierza w ariergardzie po czubek bagnetu tego, który idzie na przedzie?! Nalegali, by nie unikał odpowiedzialności, by przyjął brzemię dowódcy, by powstanie poprowadził do zwycięstwa – bez znajomości ogólnej sytuacji militarnej powstania! – więc powodowany poczuciem obowiązku – zgodził się!
Nie zapominając o wszystkich wątpliwościach związanych z tygodniową dyktaturą Langiewicza, której kres położyło aresztowanie przez Austriaków, pamiętać należy, że w szczęśliwszych czasach, byłby on zapewne szefem Sztabu Generalnego albo jednym z dowódców, których wysiłek doprowadził do zwycięstwa w bitwie warszawskiej. W roku 1863 wojny w pojedynkę wygrać nie mógł. Mógł za to w podarowanym czasie tłuc Moskali i nie dawać się złapać. Tak też czynił.
Póki góry Świętokrzyskie
Będą w Polsce stały;
Póty imię Langiewicza,
Swej nie zbędzie chwały!
Dominik Szczęsny-Kostanecki
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!