Białoruś znów znalazła się na pierwszych stronach światowych mediów – w pewnym sensie. Tym razem jako nowa potencjalna ofiara rosyjskiej agresji. Co ciekawe, powodem troski opinii międzynarodowej nie jest sytuacja w kraju rządzonym przez dyktatora, ale los samego dyktatora, zagrożonego przez sąsiedniego, potężniejszego tyrana, pisze na łamach portalu upnorth.eu. były wiceszef MSZ RB, i kandydat w wyborach prezydenckich na Białorusi w 2010 roku Andriej Sannikow.
Białoruski polityk zwraca uwagę, że Zachód ignoruje całkowicie fakt, iż to nie kto inny jak Aleksander Łukaszenka utrzymuje się u władzy od 25 lat dzięki temu, że fałszuje wybory i łamie prawo, i że to on stworzył wszelkie warunki ku temu, by Kreml mógł w każdej chwili dokonać anszlusu Białorusi.
„To Łukaszenka podpisał wszystkie umowy o utworzeniu tzw. „Państwa Związkowego Rosji i Białorusi”, a potem, zgodnie z zapisami tej umowy zaangażował się w niszczenie białoruskiej tożsamości na wszystkie możliwe sposoby. Dziś mówienie po białorusku na Białorusi w miejscu publicznym, poza językowymi gettami – na które pozwala reżim, jest aktem osobistej odwagi”, pisze opozycyjny polityk.
Sannikow, dla którego Łukaszenka jest wrogiem osobistym, bo po wyborach prezydenckich 2010 bezpodstawnie wtrącił go na kilka lat do więzienia, aż wreszcie zmusił do emigracji, przyznaje:
„Tak, Kreml zagraża niezależności Białorusi, stanowi realne zagrożenie dla istnienia Białorusi jako suwerennego państwa. Nie ma wątpliwości co do tego po inwazji Rosji w Gruzji w 2008 r. i aneksji terytoriów gruzińskich, a ponadto po rosyjskiej inwazji na Ukrainę i aneksji ukraińskiego Krymu. Nie ma wątpliwości, że Łukaszenka jest drobnym handlarzem, który jest w stanie sprzedać naszą niezależność i w żaden sposób nie jest w stanie jej chronić, nie wspominając o walce o nią. Ostatni europejski dyktator jest dobrze znany ze swojej nienawiści do narodowej tożsamości kraju, którą od lat traktuje jak zakładnika. Dla niego Białoruś nie jest Ojczyzną, z której można być dumnym, ale sposobem na wzbogacenie się i spełnienie ambicji.
Sannikow podkreśla, że niepodległość Białorusi to nie tylko sprawa Białorusinów, ale kwestia bezpieczeństwa międzynarodowego. Przekonuje, że niepodległość Białorusi jest zbyt ważna strategicznie dla Europy i świata, by oddać ją dwóm tyranom, Putinowi i Łukaszence. Przekonuje, że społeczność międzynarodowa powinna zareagować, ale nie broniąc reżimu, który otwiera Kremlowi terytorium Białorusi za każdym razem, gdy chce zagrozić Zachodowi, na przykład dużymi manewrami wojskowymi, jak „Zapad – 2018”.
Zdaniem Sannikowa, Białorusi można pomóc, udzielając wewnętrznego wsparcia zasadom i wartościom, na których zbudowany jest świat demokratyczny, a nie represyjnemu reżimowi, który stanowi zagrożenie dla tych wartości.
„Niestety, pod pozorem interesów geopolitycznych, które rzekomo wymagają przymykania oczu na dyktaturę, Zachód otwarcie popiera Łukaszenkę, zwiększając tym samym zależność Białorusi od agresywnego Kremla. Dziś Łukaszenka opiera się reformom z całą swoją siłą, co oznacza szybkie bankructwo Białorusi, ale też rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy, ze łzami w oczach prosi o nie Zachód”, zauważa polityk.
Były wiceszef białoruskiej dyplomacji proponuje, by powiązać zachodnią pomoc ze wzmocnieniem niepodległości Białorusi. Warunki są proste: powstrzymać represje wobec opozycji, niezależnej prasy, społeczeństwa obywatelskiego i wszystkich bojowników o wolność, którzy w rzeczywistości walczą o niepodległą Białoruś.
Jego zdaniem tak zwane „miękkie bezpieczeństwo” musi iść w parze z szeroko rozumianym bezpieczeństwem.
Sannikow zwraca uwagę na pewien paradoks. Otóż NATO, które ma świadomość zagrożenia, które może nadejść z terytorium Białorusi, wzmacnia swój potencjał wojskowy na wschodniej granicy Unii Europejskiej, podczas gdy ci sami członkowie NATO w Unii Europejskiej często odmawiają uznania istniejących zagrożeń i próbują flirtować z dyktatorem, który to zagrożenie stwarza.
Jednym z ostatnich przykładów takich sprzeczności są plany UE dotyczące zainwestowania około 1 mld euro w poprawę dróg na Białorusi, podczas gdy niektóre ukraińskie źródła donoszą z niepokojem, że Białoruś zbudowała niedawno 96 km dróg w rezerwacie leśnym w pobliżu Ukrainy. Droga może służyć do transportu żołnierzy, broni i sprzętu do granicy ukraińskiej. Polityk przywołuje też raport dot. przestępczości zorganizowanej i korupcji (Organized Crime and Corruption Reporting Project (OCCRP), w którym stwierdza się, że sprzęt elektroniczny zakupiony przez Białoruś za pieniądze z UE jest wykorzystywany do wywierania nacisku na przeciwników reżimu.
„Kiedy Łukaszenka za pośrednictwem swoich emisariuszy prosi o pieniądze w zachodnich stolicach na obronę niepodległości Białorusi, konieczne jest zrozumienie, że jest to blef. Prawdziwa pomoc dla niepodległości Białorusi powinna być udzielana tylko pod ścisłymi warunkami obrony wartości”, pisze opozycjonista.
Konkluzja Andrieja Sannikowa jest następująca; Jeśli nie będzie znaczących inwestycji w niepodległość Białorusi, bezpieczeństwo regionalne będzie zagrożone. Jeśli pomoc Unii Europejskiej dla Białorusi nie jest związana z wartościami i nie jest uzależniona od braku represji i poszanowania praw człowieka, przyczyni się ona jedynie do zwiększenia zagrożenia ze strony wschodu.
oprac.ba
3 komentarzy
ktos
20 marca 2019 o 07:03Nie to jest powodem biernosci zachodu. Powodem jest brak checi Bialorusinow. Gdy w Polsce byla Solidarnosc nalezalo do niej w pewnym momencie 10 mln osob, prawie 1/3 narodu. Taki ruch wskazuje ze lud chce zmian. Natomiast nieliczna, sklocona opozycja na bialorusi to nie powod aby sie w taka akcje angazowac.
Marina
20 marca 2019 o 16:00Zachód, zrobcię u siebie porządek.
My – białorusini, sobie sami pomożemy.
e tam
13 lipca 2019 o 09:33Ktos opowiada bzdurę. 10 milionów mogło należeć bo władza na to pozwoliła i była wtedy b. słaba. A na Biłorusi choć 5 osob by się zgromadziło i od razu pojawiłoby by się 50-ciu milicjantów spałowałoby ich a potem 5 lat łagru.