W Armiańsku pijany Rosjanin, gdy usłyszał, że jestem z Polski, powiedział „nienawidzę” i pokazał gestem podrzynane gardło. Łączył nas wspólny los. Jego również ukraińscy pogranicznicy nie wpuścili na Krym. Chciał potem, żebyśmy razem popłynęli statkiem i po bratersku położył rękę na moim ramieniu. Ja jednak zapamiętałem jego pierwszą reakcję. Spodziewałem się, takich samych na każdym kroku w Mordorze…
Podróż na Krym (cz. II)
W stronę Rosji
W Charkowie bez śniadania wbiegłem do autobusu do Woroneża. Po chwili wyruszyliśmy na wschód. Kobieta siedząca obok rozpoczęła rozmowę, standardowym pytaniem w takiej sytuacji, dokąd jadę. Kilka godzin spędzonych w autobusie to wystarczająco by z formy „wy” przejść na „ty”. Oksana mieszkała w Rosji, urodziła się tam, ale większość życia spędziła w Charkowie i w Doniecku.
Uciekła z Donbasu, gdy rozpoczęły się działania wojenne. Na pytanie, kim się czuje, Oksana nie znalazła łatwej odpowiedzi. Dla niej Ukraińcy i Rosjanie to prawie jeden naród. Jej językiem ojczystym jest rosyjski, ale rozmawiamy po ukraińsku. Swobodnie wyraża swoje myśli po ukraińsku i nie widzi problemu w rozmawianiu w tym języku. Przekonywała mnie zresztą, że mogę bez obaw rozmawiać w Rosji po ukraińsku i że Rosjanie współczują Ukraińcom.
Oksana uważa, że Ukraińcy są szczersi i bardziej otwarci, ale lepiej żyje się w Rosji. Wydaję się, że jej tożsamość jest niewykrystalizowana: Rosjanie i Ukraińcy to jedno. Można zaryzykować tezę, że jest klasycznym reprezentantem wschodniej, sowieckiej świadomości ukraińskiej… Tymczasem czekamy. Nie pierwszy już raz w czasie tego wyjazdu. Znowu jest koszmarny upał.
Oksana twierdzi, że Ukraińcy są gorsi na granicy i że po przejechaniu ukraińskiej strony wszystko idzie już jak z płatka… niedowierzam, ale czas płynie, a kolejka autobusów nie posunęła się ani o jeden pojazd… Oczekiwanie przerywamy spacerem do pobliskiego baru. Oksana zna już moje przygody z próbą dostania się na Krym i pokazuje z uśmiechem na banner znajdującego się nieopodal baru „Krym”.
„To zapowiedź udanego końca twojej podróży. Dojedziesz na Krym”. Rozmawiamy dalej: „płacili za stanie na Majdanie, czy Polacy szkolili majdańczyków, w batalionach ochotniczych są naziści…”. Jest uroczą, ciepłą osobą ale w rozmowie okazuje się, że myślimy zupełnie inaczej o wszystkim, co związane z Ukrainą. Oksana krytykuje „leninopad”. Jak można go niszczyć, skoro to Lenin przyznał nazwę Ukraina i stworzył państwo ukraińskie w ramach Związku Sowieckiego.
Wyraz mojej twarzy chyba odbija moje niedowierzanie, że te słowa padły naprawdę. „Chyba, że ja nie wszystko wiem” – dodaje Oksana. Do rozmowy dołączył się drugi charkowianin. Jego obraz świata nie jest tak czarno-biały. Trudno ocenić jego sympatie. Krytycznie ocenia działania Ukraińców na froncie – koledzy byli i opowiadali, ale chyba nie dowierza żadnej ze stron. Wspomniał o Amerykanach na froncie. Oksana zareagowała, mówiąc w moją stronę „A widzisz!”. „To źle?” – odpowiedziałem.
Po stronie ukraińskiej czekaliśmy 8 godzin. Już zupełnie zgadzam się z oceną ukraińskich pograniczników. Autobusy były przetrzymywane. Miałem silne skojarzenie z polsko-ukraińską granicą, gdy mój autobus przejeżdżał ukraińską część, a po polskiej stronie stał i stał, nie wiedzieć czemu nikt nie przychodził, nie odprawiał i godziny mijały na oczekiwaniu w środku nocy. Pamiętam czterogodzinne postoje z czasów przed Majdanem w Rawie Ruskiej, ale nigdy nie stałem osiem! Kierowca upomniał pasażerów:
„Pamiętajcie, żeby nie wkładać rosyjskich kart migracyjnych do ukraińskiego paszportu!” Pytająco patrzę na Oksanę: „Chachły się denerwują, bo im w pracy przeszkadza” – wyjaśnia.
Przez kilka godzin naszej rozmowy tylko raz usłyszałem to słowo i tylko pod adresem pograniczników. Oni naprawdę musieli zajść ludziom za skórę… Oksana miała rację! Po rosyjskiej stronie wszystko przebiega sprawnie. Jestem trochę niespokojny, wjeżdżam przecież do Mordoru. Kobieta przeglądając mój paszport pyta „Mieszkacie na Ukrainie?”. „Częściowo tak” – odpowiadam zgodnie z prawdą.
Przenosimy bagaże przez bramkę. Odwiedzamy toaletę – tam w kabinie znalazłem napis po ukraińsku: „Dość już krwi niewinnych chłopców!”. Jednak jakiś akcent przypomniał mi w jakim świecie żyję – wszystko wokół odbywało się jakby nie było żadnej wojny…
Jak nie szanować takiego gospodarza kraju?
Jedziemy. Wszystko trwało około trzydziestu minut. Niepokój ustał. Patrzę na pieczątkę w paszporcie: Niechotiejewka. Oksana się śmieje: „Tam Hoptiwka a tu Niechotiejewka!”. Wjeżdżamy do Rosji. W Oksanie zachodzi pewna metamorfoza, wchodzi w rolę gospodarza. Jest tu niemalże u siebie. Zdaję sobie teraz sprawę, że nie identyfikuje jednak bardziej się z Rosją. Pokazuje mi drogi, place budów, miasta: „Zobacz, jaki porządek, jakie piękno, jak można nie szanować gospodarza takiego kraju?”.
Władimir Władimirowicz pojawia się nie po raz pierwszy w naszej rozmowie. Po ukraińskiej stronie komentują plakat „Pokonaliśmy Hitlera, pokonamy i Putina!”, mówiła „jak tak można? Przecież to wspaniały, bardzo porządny, wykształcony człowiek!”. Dodała wtedy jeszcze coś co zakłócało ten idealny wizerunek – to nie on decyduje o wszystkim, jest tylko marionetką, tak mówią ludzie.
Rozmawiałem z Oksaną i rozmyślałem o tym, jak wiele zależy od przypadku, wystarczy oglądać pewne kanały telewizyjne i twój stosunek niemal do wszystkiego jest diametralnie inny. Rozmawialiśmy też o Krymie. Wedle Oksany, są tam zapewnione wspaniałe warunki. Na półwyspie obowiązują trzy oficjalne języki: rosyjski, tatarski i ukraiński, a Tatarzy mają przecież swoją telewizję. „Telewizję ATR zamknięto” – odpowiedziałem. System na chwilę zawiesił się, twarz Oksany na sekundę zmieniła się… moja sąsiadka wzięła łyk wody… wszystko wróciło do normy.
Słuchałem słów Oksany, patrzyłem przez okna i byłem oczarowany. W jakiś, magiczny – inaczej tego nie potrafię wytłumaczyć, sposób krajobraz się zmienił. Jechałem nie tylko równą nawierzchnią – takiego zjawiska nie widziałem od kilku dni, nie tylko miasta, osiedla, budowle były porządne. Również pejzaż był uporządkowany, jakby dopieszczony, bardziej zadbany… Patrzyłem na to oniemiały, a z boku słyszałem głos Oksany: „widzisz, jak się źle żyje w Rosji?”.
Zdałem sobie sprawę, że z tych samych powodów, z jakich mieszkańcy obwodów lwowskiego, iwanofrankowskiego, tarnopolskiego jeżdżą na Zachód, wschodniacy jeżdżą do Rosji, znajdują tam pracę, lepsze warunki. Bezwzględnie sympatie i poglądy pracujących w Rosji muszą być bliższe narracji rosyjskiej. Tu znajdują swoją małą Arkadię i żaden „Jewrosujuz” ani „szengen-wizy” nie są im potrzebne.
Na dodatek to jest lepszy, ale cały czas swojski świat, świat tego samego języka, wartości i nostalgii do dzieciństwa w Związku Sowieckim… Jechaliśmy, a Oksana cały czas pełniła rolę gospodarza i ambasadora Federacji Rosyjskiej w jednej osobie. Poprosiła telefonicznie męża, by sprawdził dalsze połączenia na trasie na Krym. Czas swoim zwyczajem uciekał szybciej, niż byśmy sobie tego bardziej życzyli.
Był wieczór, ale wiedziałem już, że przed północą znajdę jeszcze kolejny autobus. Wspólnie liczyliśmy ile pieniędzy będzie kosztowała dalsza podróż. Nie znałem rosyjskich cen i realiów, miałem przy sobie jedynie 1 800 rubli i nie do końca wiedziałem, czy to dużo, czy mało… Oksana wysiadła w miejscowości przed Woroneżem. Rozstaliśmy się na dworcu. Nieopodal, na trawniku siedział pijany bezdomny. Pokazała na niego i, nie wychodząc ze swej roli, powiedziała: „To się tu bardzo rzadko zdarza. Zazwyczaj zgarnia ich policja”.
Tak wygląda zatem ta Arkadia – dobrobyt i porządek, jeżeli, ktoś nie pasuje, po prostu zostanie aresztowany. Pożegnałem się z najserdeczniejszą i najcieplejszą osobą, którą poznałem w czasie tego wyzmienić jazdu, a z którą różniło mnie prawie wszystko. W kieszeni miałem, sporządzony przez męża Oksany, plan dalszej trasy. Jeszcze tylko… dwie przesiadki.
Na dworcu w Woroneżu konsultowałem dalszą trasę z dwiema kobietami, które znały moją sytuację. Słyszały rozmowę o moim budżecie rublowym i wyjęły z kieszeni po 100 rubli. Wbrew moim protestom wręczyły mi banknoty i nie chciały słyszeć o oddaniu. Młodsza z nich pomogła mi w negocjacjach z taksówkarzem. Zawiezie mnie na obwodnicę, skąd odjeżdżają autobusy do Rostowa nad Kubaniem za 700 rubli i starczy mi na autobus.
Kierowca zgodził się przyjąć euro: „kosztują 65 rubli, u mnie 45” – oznajmił. Dowiózł mnie na przystanek. Porozmawiał z kierowcą, wrócił: „Pojedziesz za 700 rubli. Jeszcze rubel dla mnie!”. Byłem trochę zmęczony podróżą: „Rubel???”. Wyciągnął mi z dłoni 100 rubli i zaprowadził do autobusu. Kolejna, czwarta noc w środku lokomocji! W Rostowie byłem nad ranem. Starałem się nie tracić czasu. Jak w każdym mieście na trasie, musiałem zmienić dworzec, wymieniłem pieniądze i pojechałem do Krasnodaru.
Na miejscu powtórzyłem zamianę dworców. Na dworcu autobusowym w Krasnodarze po raz pierwszy zobaczyłem widok, który znałem z lotnisk – przy wejściu były bramki prześwietlające bagaże. Kupiłem bilet do Kerczu, wreszcie mogłem odetchnąć. Już tylko jeden autobus i będę na Krymie. Miałem trochę czasu do odjazdu, mogłem odpocząć i napawać się atmosferą dworca, którą uwielbiam. W czasie podróży odżywiałem się samsami i kwasem chlebowym – prawdziwym, z beczki, zdecydowanie smaczniejszym, niż na Ukrainie.
O godzinie 17 wsiadłem do autobusu i rozpocząłem ostatnią część podróży na Krym. Po trzech godzinach byliśmy na przystani, przed północą na promie. Po drodze była kontrola paszportów. zupełnie jak na granicy, poproszono mnie o kartę migracyjną. Po długim oczekiwaniu nasz autobus wjechał na prom. Trwało to tak długo, że było już ciemno i nie zobaczyłem cieśniny. Prawie wszyscy opuścili samochody i autobusy i wyszli na pokład albo do promowego baru.
Pomimo ograniczonej widoczności przeprawa promem zawsze jest atrakcyjna. Mijaliśmy inne promy i po 20 minutach dobiliśmy do brzegu. Pasażerowie powrócili do swoich pojazdów i wjechaliśmy na krymską ziemię. Mój autobus kończył trasę w Jałcie, ja wysiadłem w Kerczu na dworcu. W podróży jedną z moich zasad jest niedowierzanie taksówkarzom. W momencie, gdy otwierasz usta wymawiając pierwszą sylabę z koszmarnym akcentem, wydajesz na siebie wyrok, który brzmi „obedrzeć ze skóry”.
Ominąłem, jak zwykle, aktywnych w oferowaniu swoich usług taksówkarzy i podszedłem do ochroniarza, który wskazał mi drogę do hotelu. W końcu Mordor okazał się nie taki straszny! Jestem na Krymie! Jeszcze dwudziestominutowy spacer i po raz pierwszy od pięciu dni, będę spał w łóżku…
WOJCIECH JANKOWSKI
Kurier Galicyjski 17 lipca–13 sierpnia 2015 nr 13 (233)
4 komentarzy
Moccus
21 lipca 2015 o 22:07Ostatnią rzeczą jaką bym zrobił to powrót do Mordoru.
Barni
21 lipca 2015 o 22:08Nikt zdrowy na umyśle nie migruje na wschód.
almost1988
24 lipca 2015 o 00:17Przecież wiadomo, że Krym to obecnie najlepsze miejsce do życia w Rosji. Gdzie jak gdzie to tam takie pieniądze wysyłają, że głowa mała. Nic tam, że inne regiony bankrutują
robomir
24 sierpnia 2016 o 21:44A nie przyszło Panu do głowy, że Pana telewizja również nie jest obiektywna?