(relacja Marii Chilickiej – b. mieszkanki Naliboków)
Przed II wojną światową mieszkaliśmy w Nalibokach przy ul. Nowogródzkiej. Nasz dom był drewniany, na wysokiej podmurówce, stał szczytem do ulicy – dwa okna „patrzyły na ulicę”.W środku otynkowany – na zewnątrz pomalowany wapnem, w środku kredą, którą się kupowało od ludzi z Prudów.
Moja siostra pielęgnowała kwiaty w ogródku od ulicy, ja od frontu, a mama za domem. Mój ogródek sięgał drewnianego spichlerza – świronka, i był największy. Hodowałyśmy różne kwiaty letnie, a mama „zimowe”.
W domu również mieliśmy pełno kwiatów – fikusów, palm, filodendronów…, stały w pokojach na podłodze i wszystkich oknach. Koty miały tam wstęp wzbroniony, mogły tylko przychodzić do kuchni i śpichlerza – świronka. W śpichlerzu nie było sufitu, a w warzywni był. W zimie w kościele były sztuczne kwiaty z bibułki.
Nasi sąsiedzi Stasiukiewicze też mieli kwiaty, ale raczej się lubowali w słomianych pająkach na suficie, które były zrobione ze słomy i z bibuły. Ich mieszkanie w środku było obite deskami – również na suficie. Ich ojciec był wywieziony za jakąś karę przez cara na Sybir, może stamtąd przywiózł „ten zwyczaj.
Latem 1942 r.,po partyzanckiej zasadzce na niemiecki konwój w Nalibokach, niemieccy żołnierze przyszli do nas po kwiaty. 1
Bez pytania o zezwolenie weszli do naszych ogródków, i narwali całe naręcza kwiatów. Zabici Niemcy leżeli na ulicy w pobliżu miejsca zamieszkania rodziny Klimowiczów.
W pierwszym domu na ulicy Nowogródzkiej mieszkała moja ciocia Fela Grygorcewicz, którą Niemcy wzięli do umycia zabitych swoich żołnierzy i oficerów.
Po umyciu ciał, Niemcy załadowali trumny na ciężarówki, które po obłożeniu naszymi kwiatami wywieźli w kierunku Stołpców.
Podczas partyzanckiej zasadzki Polacy współpracowali z partyzantami sowieckimi – były z nimi dobre relacje. Wtedy uległ częściowemu uszkodzeniu nowo – wybudowany – murowany kościół pw.św. Józefa. Obydwa kościoły: murowany pw. św. Józefa i drewniany pw. św. Bartłomieja spalili sowieccy partyzanci 8/9 maja 1943 r.
Po partyzanckiej walce w naszym miasteczku, Niemcy zaczęli się mścić. Zabili Bernarda Klimowicza, który podobno „miał ściągać buty z nóg zabitym Niemcom”. Zabili Marka Dalidowicza z córką, którego podejrzewali o współpracę z sowiecką partyzancką, Antoniego Kożuszko i wielu innych, których wrzucili do dołu wykopanego za szkołą. Złapanemu sowieckiemu partyzantowi wycięli na czole gwiazdę i wrzucili do stawu – partyzant miał krzyczeć: „Niechaj żywie woszcz Stalin „ (Niech żyje wódz Stalin).
Po tych wydarzeniach, była jeszcze jedna walka partyzancka z Niemcami, którzy kwaterowali w poradziwiłłowskim majątku Ciechanowiczów.
Niemcy rozkazali utworzyć w Nalibokach Samoochowę – Samoobronę, i zagrozili, że jak powtórzy się sytuacja napadu na niemieckich żołnierzy, miasteczko zostanie zniszczone.
Wkrótce nastąpiła tragedia sowieckiego napadu 8 maja 1943 r., i niemieckiej pacyfikacji 6 sierpnia 1943 r. Nastąpił ostatni dzień Naliboków !
1. Bogdan Musiał w książce pt. „Sowieccy partyzanci 1941 – 1944” opublikował niemiecki dokument „Dowódcy Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa SS Wschód do komisarza Rzeszy Wschód z dnia 16.06.1942 r., w którym podaje, że data partyzanckiej walki z niemieckim konwojem to 9 czerwca 1942 r. Następnego dnia tj. 10 czerwca 1942 r. z Baranowicz do Naliboków udał się dowódca Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa SS na Białorusi, który na miejscu stwierdził, że w walce zginęło 15 niemieckich żołnierzy.
Stanisław Karlik
3 komentarzy
Mary Karp
26 kwietnia 2014 o 10:07A myśmy te nalibockie filodendrony i fikusy chodowali w Miliczu na Dolnym Śląsku jeszcze do 2006 roku… ale ostatni naliboczanie/rudniczanie odchodzą a wraz z nimi i kwiaty… (choć żyją jeszcze u nas trzy, wciąż tęskniące za miejscem w którym dorastały, dziś już 80-90-letnie babunie).
Paulina Juszczak
1 sierpnia 2014 o 11:48Moja babcia wyszła za mąz za Ignacego Ciechanowicza. Po ślubie w latach 30-stych odwiedziła rodzinę męża zamieszkałą w poradziwiłłowskim majątku w Nalibokach. Wspominała tę wizytę w latach osiemdziesiątych, rozmawiając ze mną,kilkunastoletnią wnuczką. Co zapamiętała szczególnie? Własnie przepiękne kwiaty, fikusy, palmy i inne, które rosły na werandzie dworu. Mówiła też o freskach w salonie dworu.
Dziadek, Ignacy Ciechanowicz, do śmierci mieszkający w Poznaniu, hodował przepiękne kwiaty. Miał do tego zamiłowanie i rękę. Były to własnie filodendrony i fikusy. Szkoda, że nie pozostały mi żadne zdjęcia z tych miejsc. Dwór podobno został spalony. Ślad po tym świecie nie pozostał…
Danuta Leszczyńska
19 sierpnia 2017 o 20:21Ostatni Naliboczan z mojej rodziny mieszka w USA 🙂