Odpowiedź na pytanie jak mogą w najbliższych tygodniach czy miesiącach wyglądać losy opozycji na Białorusi, jakie potencjalnie może ona osiągnąć cele, to jednocześnie odpowiedź na pytanie jak silna jest władza samego Aleksandra Łukaszenki. Jak mocno zakorzeniona w świadomości społecznej, umocowana w strukturach państwa i establiszmencie. To że łukaszenkowski system, autorytarny i skupiony wokół lidera, jest wszechobecny, to rzecz oczywista. Nie ma w kraju masowych organizacji, których on by nie kontrolował, niewiele jest masowych mediów, które nie są głosem jego polityki. Ale i tak pojawiła się wątpliwość, na jakie realne wsparcie może liczyć Łukaszenka, na ile apatia, zniechęcenie lub też występujące wciąż wśród części Białorusinów postawy autentycznego do niego przywiązania mogą pomóc mu utrzymać się przy władzy?
Na ile też występujące, w części białoruskiego społeczeństwa, poparcie dla niego to funkcja jakieś odmiany patriotyzmu (izolacjonistycznego, antyzachodniego lub prorosyjskiego), do którego może on w każdej chwili odwołać się licząc na jego bezwarunkowe wsparcie. Oraz, jeśli za Hanną Liubakową można mówić o „generacji Łukaszenki”, na ile pokolenie ludzi wychowanych, społecznie, politycznie i aksjologicznie w cieniu jego panowania, może być jego najtrwalszą podporą?
Pewność władzy
Oficjalnymi celami opozycji na chwilę obecną są: zaprzestanie terroru stosowanego przez państwo przeciw jego własnym obywatelom oraz odsunięcie Łukaszenki od władzy (więc niejako unieważnienie oficjalnie ogłoszonych wyników ostatnich wyborów). Kierujący od 26 lat Białorusią układ władzy okopał się jednak mocno i nie wydają się gotowy na żadne ustępstwa. Mgliste zapowiedzi reform, zmian konstytucyjnych, wypowiadane są ponad głowami opozycji. W przekazie mediów rządowych władza stara się coraz częściej ignorować protestujących, spychać na plan dalszy.
Zachowanie Łukaszenki i jego zaplecza w ostatnich dniach może wskazywać na to, że pewny jest, że aparat państwa pozostanie przy nim, lojalny i oddany, choć sytuacja wymaga dokonania pewnych przetasowań i przesunięć. Siła i konsekwencja protestujących są ważnym atutem opozycji, lecz Łukaszenka działa metodycznie, usuwając jeden po drugim jej liderów, stosując zastraszanie i używając aparatu państwa do prześladowania co aktywniejszych jednostek. To, co umożliwia Łukaszence takie a nie inne działanie to oczywiście sprawny aparat władzy i propagandy.
Łukaszenka stara się przechodzić już do swoich „codziennych” obowiązków: wizyt gości zagranicznych, wyznaczania urzędników państwowych, od czasu do czasu napominając coś o potrzebie reform społecznych i grożeniu opozycji konsekwencjami. A z nim cały aparat państwa i rządowe media tworzące już gotowe (niezbyt oryginalne) interpretacje. Z perspektywy łukaszenkowskiej propagandy wszystko (lub prawie wszystko) jest już opanowane, gotowe do agresywnej defensywy. Wpisane w zwykły porządek polityczny, z „agenturalną” opozycją w tle. W reportażu na temat protestów („zamieszek”, jak je nazwano) wyemitowanym w państwowej telewizji 12 września , choć podkreśla się, że protestujący są zdeterminowani i wierzą w swoją sprawę, to jednak są sterowani, radykalni i działają wedle z góry nakreślonych scenariuszy. W języku propagandy i samego Łukaszenki na Białorusi mają miejsce „nielegalne akcje”, siły opozycyjne manipulują masami, przeszkolone, przygotowane i opłacane przez „Zachód”.
Słabość łukaszenkowskiego „patriotyzmu”
Opozycja jako swoich odbiorców ma cztery zasadnicze grupy. Wspierających ją Białorusinów, nastawionych wrogo do panującego systemu, po przeciwnej stronie ludzi świadomie wspierających reżim (w jego narracji „patriotów”), poddanych presji rządowej propagandy; osobno jako trzeci odbiorca plasuje się elita systemu (o wiele bardziej świadoma sytuacji) oraz jako ostatnia to zasadniczo reszta populacji. Reszta, do której można dotrzeć z opozycyjnym przekazem, gdyż pozostaje ona do narracji władzy nastawiona sceptycznie, lecz jednocześnie jako wychowana w czasie rządów Łukaszenki, nie zna niczego innego, jej horyzont polityczny i społeczny pozostaje znacznie ograniczony. To właśnie ta ostatnia grupa, obok samego układu władzy, może zagwarantować Łukaszence – nawet nieświadomie i bezwolnie, przetrwanie.
Między opozycją białoruską a stroną „patriotyczną” istnieje duża światopoglądowa przepaść, wydaje się nie do przeskoczenia; to przedstawiciele tej drugiej strony wypełniają tłumnie wiece „za Batku”, wiece poparcia dla Łukaszenki. Choć jest to grupa krzykliwa, nie sprawia wrażenia autentycznej, budzi raczej ciągłe podejrzenia zagranicznych obserwatorów. Wsparcie dla Łukaszenki to raczej pokaz wrogości do umownego Zachodu, żywe jeszcze w społeczeństwie sentymenty sowieckie i oczywiście przejaw sympatii prokremlowskich. Tym samym jest to grupa politycznie świadoma, lecz niezbyt liczna. Największy wiec prołukaszenkowski miał miejsce w połowie sierpnia – zebrał prawdopodobnie około 10 tys. osób, na jednym z ostatnich z kolei 9 września zebrało się w kilkaset osób, także na Placu Zwycięstwa. Dlatego też pomimo, że chętnie wykorzystywani w narracji rządowej „patrioci” nie stanowią tak naprawdę istotnego elementu układu władzy.
Struktura władzy
Na aprat władzy składają na setki tysięcy osób działających w administracji, mediach kontrolowanych przez rząd, państwowych przedsiębiorstwach, armii, służbach specjalnych organizacjach jak „Biała Ruś” czy Białoruski Republikański Związek Młodzieży. Każda z tych organizacji czy instytucji ma charakter hierarchiczny, stąd oczywiście do elity państwa należą tylko ci, którzy zajmują ich górne warstwy. Ale każdy szczebel wypełnia swoją rolę kontrolno-organizacyjną.
Wedle James Shottera piszącego dla Financial Times, powołującego się na informację z opozycyjnej strony Tut.by, najważniejszy dla Łukaszenki w tym momencie aparat bezpieczeństwa liczy między 120 a 240 tys. osób. Liczby dokładne nie są znane. Oficjalne to 45 tys. wojska, 39 tys. milicji oraz dodatkowe służby wewnętrzne podporządkowane białoruskiemu MSW. Aparat bezpieczeństwa, co wiadomo od dawna, jest instytucją lojalną, choć podlegającą ciągłym przetasowaniom, wewnętrznie podzieloną na osobne obozy, które mają się nawzajem kontrolować i dawać Łukaszence możliwość gry pomiędzy nimi. Gdy jeden zawodzi, do użycia wchodzi inny.
Zależnie od potrzeb Łukaszenka może opierać się tylko na wybranych (KGB, OMON i inne); ich kompetencje są niejasno nakreślone i oczywiście zasadniczo działają poza ramami prawa. Lojalność tych instytucji ma oczywiste powody: czerpią one z systemu profity, nie dążą do jego przekształcenia, są również odpowiedzialne za nadużycia systemu (przemoc, tortury a nawet śmierć) więc tym bardziej nie skore do opozycji.
Nielojalność w ich szeregach zdarza się sporadycznie, wyłącznie indywidualnie, są to często jednostki zagrożone przez kolejne czystki, więc nie mające nic do stracenia. Dlatego też od zawsze Łukaszenka utrzymywał poszczególne agendy bezpieczeństwa w stanie wzajemnej wrogości, tak by nie doszło do zawiązania się porozumienia między nimi. A fakt, że marsze opozycji nie są natychmiast rozbijane nie znaczy, że siły bezpieczeństwa są bierne ani że odsuwają się od reżimu.
Lecz w sumie Łukaszenka nie ma zbyt znacznego zaplecza. Te 120-240 tys. mogą swobodnie służyć do kontrolowania społeczeństwa nazwijmy to, na bieżąco. Dodatkowo słaba sytuacja gospodarcza powoduje, że aparat bezpieczeństwa jest od lat niedofinansowany. Łukaszenka od 2018 r. przygotowywał się na ewentualne protesty oraz wiszący w powietrzu kryzys społeczno-polityczny (choć nie przewidział jego skali). Dlatego to określany jako liberał Siergiej Rumas objął tekę premiera. Oczyszczana była także administracja lokalna. Sam prezydent mówił wiele o potrzebie przekształceń w modelu społeczno-ekonomicznym. Łukaszenka liczył, że da się przekupić społeczeństwo reformami. Lecz wydarzenia ostatnich miesięcy wykazały, że strategia „efektywnego zarządzania” nie zdała egzaminu i nie uchroniła kraju przed wstrząsami.
Słabości siłowego zaplecza widać dziś, podobnie jak np. w 2006 r., gdy zbierają się nawet tylko kilkutysięczne tłumy, aparat ten okazuje się niedostateczny, nie dość liczebny, do podjęcia właściwej ofensywy. Nie znaczy to, że nie działa. Co można zaobserwować na przykładzie licznych aresztowań; wyczekuje on tylko na chwilę uspokojenia. Częściej więc obserwuje, ocenia, szacuje.
Droga życiowa osób powiązanych z aparatem bezpieczeństwa powoduje, że są oni oderwani od społeczeństwa, nie czują do niego przywiązania, nie mają z nim silniejszego emocjonalnego związku. Są autonomiczną struktura wewnętrzną. Kierujący siłami bezpieczeństwa to często ludzie urodzeni poza Białorusią, dzieci sowieckiego imperium, dziś raczej już zaawansowani wiekiem, często ich kariera rozpoczynała się jeszcze w poprzedniej epoce; nierzadko powiązani są z moskiewskimi uczelniami.
Minister spraw wewnętrznych to Jurij Karajew, który urodził się w Osetii, a wykształcił w Saratowie. Jurij Żarobin, minister obrony w latach 2009 – 2014 urodził się na Ukrainie, jego następca do niedawna Szef Rady Bezpieczeństwa Andriej Rawkow,ukończył Akademię Wojskową przy Sztabie Generalnym Federacji Rosyjskiej w 2005 r. Dopiero obecny minister obrony to Białorusin wykształcony wyłącznie w kraju. Z czasem Łukaszenka zdawał się przesuwać ku osobom mocniej związanym z Białorusią (i jego systemem). Szefujący KGB od 2012 do wrześnie 2020 r. Walery Wakułczyk to już absolwent mińskich uczelni. Na marginesie należy dodać, że we wrześniu Łukaszenka zdymisjonował nie tylko Wakułczyka i Rawkowa, ale i Iwana Tertela szefa Państwowego Komitetu Kontroli. Choć zastąpili ich inni aparatczycy z tego samego polityczno-organizacyjnego chowu.
Polityczna atrapa: BRZM i „Biało Ruś”
Druga strona, polityczno-administracyjna, zaplecza Łukaszenki to rozbudowany aparat państwa oraz różne organizacje partyjne i społeczne (partie prołukaszenkowskie, organizacje jak wspomniany BRZM). Te drugie to często masowe ruchy, dominujące w życiu społeczno-politycznym, których liczebność może na pierwszy rzut oka sprawiać wrażenie siły, to jednak ich specyfika przeczy temu, aby mogły one stanowić istotne narzędzie władzy.
BRZM to organizacja monopolizująca ruch młodzieżowy w kraju. Na jej stronach nie ma danych co do jej liczebności, ale zapewne liczy ona kilkadziesiąt tysięcy młodych ludzi (do 31 r. życia), może, jak podają niektóre źródła, nawet pół miliona (choć to na pewno dane fikcyjne), lecz z uwagi na często przymusowy czy też oczekiwany charakter członkostwa w niej, nie oddaje ona realnego zaangażowania ani poparcia dla systemu. Istnieje też osobna organizacja dla dzieci, także o masowym i monopolistycznym charakterze. Podobnie jest z organizacją „Biało Ruś”, do której należą przedstawiciele aparatu administracyjnego, szefowie spółek rządowych, banków państwowych itp. Jest to więc rodzaj klubu dla członków establishmentu. Mająca oficjalnie status organizacji pozarządowej startuje od czasu swojego zaistnienia w 2007 r. w wyborach parlamentarnych, stanowiąc zresztą w izbie niższej dominującą siłę polityczną. Jej charakter powoduje jednak, że organizacja tego typu nie zwiększa realnego poparcia dla systemu, gdyż nie wychodzi poza jego ramy, stanowi bardziej narzędzie wewnętrznej kontroli.
Organizacja ma liczyć 160 tys. członków (wedle Belarus Digest). Jej wyższy szczebel to grupa technokratycznych zarządców Republiką. Co ciekawe do „Biało Rusi” nie należą członkowie aparatu bezpieczeństwa. Raczej administracja, management i inteligencja.
Wspomniany aparat państwowy – technokratyczny, kierujący służbami cywilnymi i ekonomią kraju, postrzegany jest przez specjalistów jako w miarę efektywny; Łukaszenka potrzebował w tym przypadku sprawnego narzędzae, czystki dokonywane w jego szeregach mają zawsze na celu usunięcie co bardziej skorumpowanych urzędników. Łukaszence zdarzało się nawet w przeszłości akceptować różnice zdań, na najwyższym rządowym szczeblu, nawet w istotniejszych kwestiach. Nawet w Mińsku czasami dobrze widoczny jest (ograniczony) pluralizm.
Organizacje jak BRZM i „Biało Ruś” świetnie sprawdzają się w codziennej pracy systemu, gdy trzeba zebrać tłumy na uroczystościach, zorganizować wiece poparcia, akademie ku czci czy prace woluntarystyczne przypominające czyny społeczne dawnego ZSRR. Nie są to jednak w żadnym przypadku organizacje aktywne, muszą być odgórnie zaktywizowane, poruszane, kierowane. Mogą stanowić tło w teatrze władzy, lecz nic ponadto.
Gdyby zsumować powyższe liczby, daje to około pół miliona do miliona ludzi zaangażowanych bezpośrednio w system władzy lub we wspierających go deklaratywnie organizacjach, plus oczywiście samorządy, związki zawodowe, media. Jednak nieautentyczny charakter tych organizacji nie może świadczyć o realnym poparciu dla Łukaszenki.
W przypadku pojawiających się pęknięć w strukturze systemu, żadna z nich, poza oczywiście siłami bezpieczeństwa, nie stanowi realnej bazy czy też podwaliny pod budowę siły politycznej pozwalającej przetrwać kryzys. Organizacje tego typu nie są wolne od korupcji, a w szeregach jak uważa wielu obserwatorów panuje oportunizm, nastawienie na karierę, pustka ideowa. Na Łukaszence zemścił się tu fakt, że cały system był budowany wokół jego osoby, że nie akceptując jakiejkolwiek konkurencji indywidualnej czy kolektywnej – złe doświadczenia z czasów sowieckich nauczyły go być nieufnym do partii politycznych, uniemożliwiły mu zbudowanie potężnego ruchu politycznego.
Naród Łukaszenki
Co Łukaszence zostaje? Zostają więc ludzie systemu władzy i rzesze społeczne wychowane przez ten system. W propagandzie władzy naczelną cnotą narodu ma być zgoda, harmonia, co w jej interpretacji oznacza brak sprzeciwu względem obranej ścieżki rozwoju i polityki państwa. Typowa narracja autorytarnego systemu. A wspomniana na wstępie „generacja Łukaszenki” jest najważniejszym odbiorcą i produktem tej propagandy.
Łukaszenkowskie „państwo dobrobytu” miało zadbać o szczęście i harmonijne życie każdego obywatela, który nie miał zajmować się polityką, co najwyżej ubogo rozumianą aktywnością społeczną (na wzór sowiecki), czemu służyć miała sprawna administracja i narzędzia kontroli.
Ponownie należy zastanowić się, czy jeśli narzędzia władzy – jak administracja rządowa, organizacje polityczne, służby bezpieczeństwa są zbyt pasywne, niewystarczające lub zwyczajnie pozorowane, to czy Łukaszenka może przetrwać, choćby w oparciu o pokolenie ludzi wychowanych podczas jego panowania, którzy zrobili karierę w oparciu o nowy awans społeczny? Tym, co może uratować system Łukaszenki nie musi być wcale aktywne zaangażowanie jego obrońców, lecz splot interesów, postawa ludzi dalekich od entuzjazmu dla niego, lecz tak czy inaczej organicznie związanych z systemem.
System będzie stawiać bierny lecz skuteczny opór przez zmianami, przed przejęciem go przez „obce” siły. Opozycja liczy nie tyle na bezpośrednie polityczne zaangażowanie młodego pokolenia, które zawsze, a tym bardziej w systemie autorytarnym, jest ograniczone, co na to, że żyjąca coraz bardziej w kontakcie ze światem młodzież zacznie domagać się od systemu zmian w zakresie ideologii, systemu wartości, języka, podejścia do spraw społecznych, ekologicznych, dostępu do technologii, których skostniały i nieinnowacyjny system nie będzie potrafił spełnić. Lecz jak pokazują przykład Rosji nawet i taki kryzys postsowiecki reżim, przy zachowaniu odpowiedniej – pragmatycznej i elastycznej, postawy, jest w stanie przetrwać.
Łazarz Grajczyński
Autor jest dziennikarzem, specjalizującym się w polityce międzynarodowej i kwestiach bezpieczeństwa, współpracował m.in. z Radiem Poznań, portalami Jagiellonia.org, Kresy24.pl, Centrum Schmpetera i Blasting News
1 komentarz
Andrew
22 września 2020 o 14:46Dobrze ten Francuski polityk powiedział, że Białoruś to nie Europa, to cebulandia