Zadzwoniłam do cioci i dowiedziałam się, że stało się to, co prędzej czy później stać się musiało: w naszej wsi pojawili się obcy. Już od dawna mieszkańcy widzieli znaki zapowiadające ich przybycie. Najpierw były szepty „ten sprzedał ziemię”, „ta sprzedała ziemię”.
Potem pojawiły się we wsi maszyny budowlane i szepty zaczęły dotyczyć konkretnych wizji architektonicznych: „powstanie tu hotel”, „będą kotydże”, „powieszą litewskie flagi na masztach”. Bo wieś polska do bólu. Znają się wszyscy od kilku pokoleń. Na tych samych cmentarzach leżą. Wiedzą wszystko, widzą wszystko. Idąc przez wieś, dzień dobry, dzień dobry mówią. Jadąc przez wieś, rękę na powitanie podnoszą.
Gadali, szeptali, aż tu nagle – jak ciasto drożdżowe na Wielkanoc – wyrósł pierwszy dom. Nowoczesny, z dużymi oknami. W ciągu roku wziął i się pojawił, choć inne domy we wsi powstawały latami, ciągle przebudowywane, dobudowywane, łatane, ocieplane, unowocześniane. A ten pojawił się od razu – nie wyrósł na fundamentach starej chaty jak na korzeniach. Buńczuczny, młody, bezwstydny w tych brakach budowlanej genealogii.
Mało tego, wprowadzili się do niego ludzie. Jakby nigdy nic, jakby wystarczyło kupić dom w podwileńskiej wiosce i w nim wić sobie gniazdko. Co oni mogą wiedzieć o świecie? Na bank nie mają pojęcia, że ten las naprzeciwko to Góra Rafała, tamta bardziej w prawo to Góra Danusi. A czy wiedzą, gdzie jest Brusaczka, a gdzie Staje? Gdzie kwitną zawilce, gdzie konwalie?
Skąd Ci nowi mają wiedzieć, że ciocia Marysia miała najpiękniejszą różę we wsi, wujek Franek kochał swoje żywiołka, mój dziadek był skłócony z wszystkimi, Kuźma był listonoszem, a Robert, Małgośka i moja mama umarli młodo i bez nich już nic nie będzie takie samo. Czytaj dalej….
źródło: TVP Wilno/Ewa Wołkanowska-Kołodziej
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!