Białoruski politolog Andriej Fiedorow zastanawia się na portalu naviny.by nad logiką, którą kieruje się reżim Łukaszenki w relacjach z Unia Europejską. Jego zdaniem, oficjalny Mińsk jest najprawdopodobniej przekonany, że gwałtowne zerwanie współpracy z UE nie spowoduje żadnych poważnych negatywnych konsekwencji, albo ma nadzieję, że zjednoczona Europa prędzej czy później zostanie zmuszona do wznowienia dialogu,
Pozytywne sygnały dla Brukseli?
30 kwietnia minister spraw zagranicznych Białorusi Władimir Makiej udzielił wywiadu stacji Euronews. Jak zauważa Fiedorow, nie byłoby to niczym zadziwiającym gdyby nie fakt, że w kwietniu br. Ministerstwo Informacji RB zakazało nadawania tego kanału na Białorusi. Co ciekawe, tego samego dnia pojawiła się informacja o ułaskawieniu przez białoruski sąd dwóch osób skazanych na karę śmierci.
Fiedorow wskazuje, że choć wywiad ministra nie zawierał absolutnie nic nowego, to sam fakt przeprowadzenia tej rozmowy w połączeniu z drugim wydarzeniem, które we współczesnej historii Białorusi miało tylko jeden odpowiednik (ułaskawienie skazanych na śmierć) sugerował, że białoruskie przywództwo sygnalizuje w ten sposób gotowość do złagodzenia napiętych stosunków z Zachodem.
Można przypuszczać, że działania te zbiegły się w czasie z posiedzeniem Rady Ministrów Spraw Zagranicznych UE, na którym spodziewano się wprowadzenia czwartego pakietu sankcji wobec białoruskiego reżimu.
Nie wiadomo, czy odegrało to jakąś rolę, ale przedstawiciel Unii Europejskiej powiedział, że rozpatrzenie sankcji zostało odłożone, ponieważ nie zdążono przygotować dokumentów.
Według Fiedorowa, jest jednak zbyt wcześnie, by twierdzić, że Mińsk złagodniał. 4 maja na spotkaniu z premierem Romanem Gołowczenką, Aleksander Łukaszenka również poruszył temat europejskich sankcji, ale w zupełnie innym tonie. Jak powiedział, „jeśli Europejczycy chcą problemów w związku z tymi sankcjami, to będą je mieli”.
Jednocześnie poprosił o informacje o największych projektach i przedsięwzięciach europejskich na Białorusi, bo jak zapowiedział, chce „przyjrzeć się ich pracy”.
Odgrażał się też w kwestii tranzytu: „Będą jeździć nad Bałtyk, przewozić towary na około Hiszpanii – przez Morze Śródziemne i przez Morze Czarne, jeśli źle im z normalną Białorusią w centrum Europy”.
Nakazał też, wspólnie z MSZ, przyjrzeć się działalności zachodnich programów humanitarnych na Białorusi i zażądać ponownej rejestracji związanych z nimi organizacji i mediów.
Nietrudno założyć, że oceniając działalność europejskich przedsiębiorstw pracujących lub współpracujących z Białorusią, władze będą kierować się przede wszystkim kryteriami politycznymi i ważyć stopień lojalności.
Już teraz zaczęły obowiązywać sankcje wobec firm Liqui moly, Škoda Auto i Beiersdorf (znak towarowy Nivea), które odmówiły sponsorowania Mistrzostw Świata w Hokeju na Lodzie, jeśli odbędą się one w Mińsku. A Gołowczenko uprzedził; „będziemy działać w zależności od rozwoju sytuacja”.
Trudno przewidzieć na przykład, czy władze uznają za stosowne ukarać Priorbank, którego głównym beneficjentem jest spółka zależna austriackiego Raiffeisen Banku, za niedawne spotkanie kanclerza Austrii Sebastiana Kurza ze Swietłaną Tichanowską.
Niezależni eksperci jednogłośnie stwierdzają, że kontrsankcje gospodarcze nie wyrządzą poważnych szkód ich adresatom, a raczej zaszkodzą stronie białoruskiej. Co nie znaczy jeszcze, że nie zostaną jednak wprowadzone.
Niejasne są również ograniczenia tranzytowe. Wydaje się, że pomysł ich wprowadzenia wisiał w niektórych gabinetach od dawna, bo Łukaszenka w sierpniu ubiegłego roku powiedział praktycznie to samo: „Teraz pokażemy im, co to są sankcje…”.
Jednak, mimo że Unia Europejska wprowadziła wówczas trzy pakiety sankcji, władze białoruskie nie uciekały się do tak radykalnych środków. Najwyraźniej powstrzymują ich racjonalne względy.
Po pierwsze, istnieją trasy objazdowe przez kraje bałtyckie i Ukrainę. Oczywiście, są one mniej wygodne, transport będzie trwał dłużej, ale ta opcja nie wygląda na nie do przyjęcia dla Europejczyków.
Wzrosną koszty towarów, ale oczywiście dodatkowe koszty poniosą konsumenci. Wątpliwe jest też, by w Rosji i Chinach taki rozwój wypadków wywołał uczucie głębokiej satysfakcji.
Po drugie, sama Białoruś zostanie pozbawiona środków otrzymywanych za tranzyt, bo w istocie znajdzie się w takiej samej sytuacji, w jakiej za karę postawiła Litwę, pozbawiając ją tranzytu produktów naftowych.
Wreszcie UE może odpowiednio zareagować w przypadku podjęcia radykalnych kroków przez Mińsk. Wówczas, biorąc pod uwagę fakt, że białoruski eksport do UE wyniósł w ubiegłym roku 5,4 mld USD (20% całości), straty Białorusi okażą się dość dotkliwe.
Groźby Makieja mogą się spełnić
Jednak zwiększona presja na społeczeństwo obywatelskie jest całkiem realna. Miesiąc temu minister Makiej ostrzegał, że jeśli Zachód „będzie dalej eskalował sytuację”, to z pewnością doprowadzi to jednoznacznie do uderzenia w społeczeństwo obywatelskie, „o które tak bardzo troszczą się nasi europejscy partnerzy”.
Wygląda więc na to, że władze Białorusi przystępują do realizacji swoich pogróżek z nadzieją, że zmusi to ich przeciwników do odwrotu.
Poza tym w Europie istnieje lobby, które aktywnie przeciwdziała wpisaniu białoruskich partnerów na czarną listę. Np. właściciel firmy Santa-Bremor, Aleksander Moszczyński, przyznał, że podjął odpowiednie działania.
Według analityka Rady Stosunków Zagranicznych, Miński Dialog Denisa Meliancowa, całokształt wszystkich okoliczności doprowadzi do tego, że prędzej czy później Mińsk dojdzie do jakiejś nowej wersji politycznej równowagi. Ale jeśli do tego dojdzie, to będzie to realizowane w nieporównywalnie gorszych warunkach manewrowych niż jeszcze rok temu.
oprac. ba
Andriej Fiedorow/naviny.by
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!