Nauczycielka języka angielskiego z Lidy jest tłumaczką w ośrodku przejściowym dla imigrantów w pobliżu granicy białorusko – polskiej. Pomaga białoruskim funkcjonariuszom w kontaktach z cudzoziemcami. Naszej Niwie opowiedziała, jakie nastroje panują wśród cudzoziemców, którzy utknęli na Białorusi.
W nocy 17 listopada, po starciach między migrantami a polską strażą graniczną część migrantów zakwaterowano w hangarze centrum logistycznym w Bruzgach, w pobliżu granicy. Już następnego dnia władze Obwodu Grodzieńskiego wydały dyrekcjom szkół w Lidzie nakaz oddelegowania nauczycieli języka angielskiego na granicę – do pomocy w komunikowaniu się z migrantami
18 listopada grupa nauczycieli stawiła się we wskazanym miejscu. „Naszej Niwie” udało się porozmawiać z jedną z kobiet;
„Wszystko odbywało się na zasadzie dobrowolno- przymusowym. Powiedziano nam, że jesteśmy wolontariuszami i że nie możemy odmówić – mówi Elena (imię i nazwisko kobiety zostało zmienione). – Do centrum logistycznego zawiózł nas autobus (…). Kiedy przyjechaliśmy, urzędnicy byli już na miejscu z pomocą humanitarną”.
Kobieta powiedziała dziennikarzom, że długo nie mogła dojść do siebie po szoku, jaki wywołała w niej wypraw do ośrodka dla migrantów.
„Przywieziono nas tam, żebyśmy przetłumaczyli, co mówią migranci. Wielu z nich mówi łamanym angielskim, którego nie rozumie ani straż graniczna, ani urzędnicy” – powiedział nauczycielka. – Dla tych, którzy mówili po arabsku, byli zapewnieni tłumacze. Oni tłumaczyli na angielski, a potem my tłumaczyliśmy na rosyjski.
Jak zrozumiałam, potrzebowali ładnego obrazka tego, jak białoruskie władze dbają o migrantów. Wszystko to zostało sfilmowane przez białoruską telewizję państwową.
Ale wiecie, nie można o tych ludziach powiedzieć, że są zadowoleni, bo wielu z nich wyglądało na tak nieszczęśliwych i wyczerpanych…” – relacjonuje pani Elena.
Elena szacuje, że w ośrodku przebywa około tysiąca osób. Większość stanowią mężczyźni, ale są też kobiety i dzieci.
„Wielu jest brudnych, brzydko pachnących. Ręce mi się trzęsły. Chciałam zrobić coś, by pomóc… zwłaszcza dzieciom” – mówi. – Ale migranci są pilnowani i kontrolowani, jakby byli przestępcami. Centrum logistyczne jest otoczone przez ludzi z bronią. Stoją w zwartym kręgu.
Jeden z anglojęzycznych migrantów opowiedział nauczycielce, że wielu migrantów padło ofiarą mężczyzn w mundurach (nie wiem, kogo dokładnie miał na myśli), zostali przez nich brutalnie pobici. Inni zdążyli jej opowiedzieć, jak w nadziei na lepszą przyszłość sprzedali w swoich krajach wszystko co mieli, ale na Białorusi pieniądze zostały im odebrane. Odebrano im też paszporty, i nadzieję, boją się, że nie będą mogli teraz opuścić tego okropnego miejsca..
Migranci powiedzieli pani Elenie, że zostali dosłownie z niczym. Nauczycielka mówi, że ludzie z wielkim wzruszeniem i ze łzami w oczach opowiadali jej, że polscy pogranicznicy dokarmiali ich, żywność przekazywali im przez druty.
Według nauczycielki, funkcjonariusze w ośrodku dbali przede wszystkim o to, by tłumacze nie zostawali sam na sam z migrantami zbyt długo, rozmowy nie mogły się przeciągać.
„Prawdopodobnie bali się, że dowiemy się zbyt wiele. A nie tego chcieli urzędnicy. Chcieli, by imigranci podziękowali im za urządzoną tam mobilną łaźnię i inne udogodnienia” – uważa Elena.
Elena spędziła trochę czasu tłumacząc rozmowę pomiędzy anglojęzycznymi migrantami (głównie Kurdami) a medykami Czerwonego Krzyża.
„Ludzie skarżyli się na ból nerek, silny kaszel, gorączkę i zawroty głowy. Wiele kobiet prosiło o pomoc dla swoich dzieci. Niektórzy prosili o psychotropy, ale oczywiście lekarze Czerwonego Krzyża nie mogli ich podać” – powiedziała nauczycielka.
oprac. ba za nashaniva.com
2 komentarzy
krogulec
25 listopada 2021 o 12:56Ruska codzienność.
Czytelnik
25 listopada 2021 o 15:16łukaszenka niech emigrantom da azyl jeszcze w wolnej Białorusi .