Opozycyjne białoruskie media podają, że od kilku tygodni, w mińskich hotelach masowo meldują się młodzi krzepcy mężczyźni z Rosji. Kim są i w jakim celu przybywają na Białoruś, nie wiadomo. Widać ich przede wszystkim w pobliżu hosteli w centrum Mińska.
Zaniepokojeni naoczni świadkowie powiedzieli dziennikarzom portalu reform.by, że rosyjskojęzyczni goście zjeżdżają taksówkami w kilkuosobowych grupach. Z reguły są to młodzi mocno zbudowani mężczyźni o słowiańskim wyglądzie, niektórzy pochodzą z Azji Środkowej.
Mińszczanie wskazują dziennikarzom duże grupy, które zatrzymały się w hostelach przy ulicy Starowileńskiej (na Troickim Przedmieściu), czy ulicy Zaborskiego (obok szkoły kadetów Suwowrowa).
Wieczorami nie sposób ich nie zauważyć w pobliskich sklepach spożywczych. Poruszają się zwykle w małych grupach. Są widziani, jak przechadzają się w pobliżu Ministerstwa Obrony na ulicy Komunistycznej.
Czytelnikowi jednego z portali udało się porozmawiać z jednym z nich. Szukał hostelu Trinity i powiedział, że przyjechał z Władywostoku. Na bezpośrednie pytanie: „Dokąd się wybiera dalej? Na wojnę, na Ukrainę?”, mężczyzna odwrócił wzrok i odpowiedział: „Nie, do innych spraw”.
Pojawiają się sugestie, że są to owiane złą sławą „zielone ludziki”, których pojawienie nigdy nie zwiastuje niczego dobrego. Ale odgrywają kluczową rolę w polityce zagranicznej Rosji.
Najemnicy Putina, do których oficjalnie Rosja się nie przyznaje (zwykle bez dystynkcji), a których tożsamość i doświadczenie zawodowe budzą uzasadnione kontrowersje, pojawiają się w rosyjskich strefach wpływów, by stopniowo przejmować kontrolę nad lokalną infrastrukturą (tj. na Krymie).
Były białoruski dyplomata Paweł Sliunkin (teraz Europejska Rada Stosunków Międzynarodowych) powiedział dziś w rozmowie z Radiem Svaboda, że Rosja nie porzuciła zamiaru inkorporacji Białorusi, a ci którzy to planują nie przejmują się, czy Łukaszenka się na to zgodzi. Były reżimowy dyplomata mówi, że zagrożenie atakiem wojsk Białorusi na Ukrainę nadal istnieje. Na razie jednak sam Łukaszenka pozuje na „człowieka, który chroni RB przed wojną” i próbuje forsować wobec Zachodu przekaz: „Zobaczcie, co moglibyśmy zrobić (Ukrainie), ale nie zrobiliśmy”. To jego stary chwyt, jak niegdyś w przypadku „nieuznania” przez Białoruś Osetii Płd i tzw. ŁRL i DRL, czy braku zgody na rosyjskie bazy. Teraz próbuje też straszyć Zachód rozmieszczeniem na Białorusi broni jądrowej.
Slinkin wyraził obawy, że Łukaszenka w końcu dostanie od Moskwy „propozycję”, której nie będzie mógł odrzucić. I zgodzi się na przyłączenie do FR tym chętniej, jeśli zobaczy, że Rosja wygrywa wojnę.
Łukaszenka przygotowuje się do obrony. Powołuje „ludową milicję Białorusi” i dowództwo operacyjne
ba/reform.by/svaboda.org
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!