Białoruś z każdym rokiem coraz bardziej pogrąża się w alkoholizmie. Skala problemu jest na tyle ogromna, że zaniepokoili się nawet urzędnicy mińskiego magistratu. Tylko Łukaszence nie przeszkadza degradacja społeczeństwa. Ba, nawet można odnieść wrażenie, że jest mu to na rękę.
Miński komitet wykonawczy wydał rozporządzenie, zgodnie z którym zaplanowany był zakaz sprzedaży w białoruskiej stolicy tanich win owocowych, tzw. „czernił”. Pomysł nie spodobał się jednak baćce.
Według niego takie zakazy nie mają sensu. Łukaszenka zrugał pomysłodawców i nakazał zastanowić się im nad konsekwencjami wprowadzenia ograniczeń. Przy czym sam nie zaproponował żadnego rozwiązania problemu. Mało tego, zarekomendował likwidację niektórych ośrodków leczenia uzależnień i izb wytrzeźwień.
Stosunek Łukaszenki do alkoholików bywa dość protekcjonalny. W przeddzień wyborów, pogroził im palcem mówiąc;
– Kto pije codziennie – niech na mnie nie głosuje, nie zaprzyjaźnimy się – groził.
Wcześniej z kolei, publicznie smakował wina owocowe i zachwycał się niektórymi gatunkami, a spożywanie alkoholu nazwał „białoruskim dobrem narodowym”. Niechęć Łukaszenki do waliki z alkoholizmem jest zrozumiała. Kierują nim względy czysto pragmatyczne. Po pierwsze alkohol jest głównym źródłem dochodów państwa. Po drugie, nietrzeźwy naród to taki, którego nie interesuje przyszłość kraju, to pokorny i łatwo sterowalny elektorat, a o to chyba najbardziej chodzi Łukaszence. Ale któż by za nim nadążył.
Według rankingu Światowej Organizacji Zdrowia, w 2010 r. Białoruś była krajem najbardziej „pijącym” na świecie. Sytuację, w której na jednego mieszkańca kraju przypada 8 litrów alkoholu rocznie, lekarze traktują jako krytyczną. Na Białorusi było to 17,5 l. Od czasu objęcia władzy przez Aleksandra Łukaszenkę spożycie alkoholu wzrosło dwukrotnie.
Kresy24.pl/belaruspartizan.org
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!