Od kilku lat rosyjska dyplomacja intensywnie promuje w mediach interpretacje 17 września 1939 r., żywcem wręcz przepisane z broszury „Fałszerze historii”, zredagowanej przez Stalina w 1948 r. Co Kreml chce osiągnąć tą propagandą? – pisze specjalnie dla Kresy24.pl historyk, dr Łukasz Adamski.
W 82. rocznicę sowieckiej agresji na Polskę opinię publiczną w naszym kraju zbulwersował komentarz rosyjskiego MSZ zamieszczony na Twitterze o następującej treści: „17 września 1939 r. Armia Czerwona rozpoczęła wyzwoleńczy pochód na terytorium Polski. Wojska sowieckie osiągnęły linię Curzona, nie pozwalając Wehrmachtowi podejść pod Mińsk. Narody Białorusi Zachodniej i Ukrainy Zachodniej z entuzjazmem powitały żołnierzy sowieckich”.
Z załączonego filmiku można się dowiedzieć, że w okresie międzywojennym „Ukraina Zachodnia” oraz „Białoruś Zachodnia” były „okupowane” przez Polskę, a Warszawa blisko współpracowała z hitlerowskimi Niemcami, odrzucając sojusz wojskowy z Moskwą. Gdy zaś przed 17 września Wehrmacht zbliżył się do granicy ZSRR, a rząd polski uciekł był już do Rumunii, wobec czego państwo polskie praktycznie przestało istnieć, to władze sowieckie, pragnąc zapobiec podejściu wojsk niemieckich pod Mińsk i chcąc zapewnić bezpieczeństwo miejscowej ludności białoruskiej i ukraińskiej, nakazały oddziałom Armii Czerwonej przekroczyć dotychczasową granicę. Nie napotkały one nigdzie na opór, lecz wprost przeciwnie – entuzjazm miejscowej ludności.
Podtrzymywanie przez rosyjską dyplomację sowieckich propagandowych interpretacji agresji z 17 września – w tym oczywistych kłamstw jak np. o wcześnejszej ucieczce polskiego rządu – wywołało konsternację lub potępienie ze strony wielu międzynarodowych komentatorów. Enuncjacje rosyjskiego MSZ skrytykowali przedstawicieli rosyjskiej opozycji, choćby Michaił Chodorkowski czy Władimir Kara-Murza. Co więcej, wykpiła je Ukraina, m.in. trollując na swoim oficjalnym koncie twitterowym komunikat rosyjskiego MSZ i przypominając, iż Polska była okupowana, a stało się to na skutek zmowy ZSRR i III Rzeszy (grafika wyżej). Białoruska dyplomacja milczała, natomiast przemówienie z identycznymi tezami co komentarz rosyjskiego MSZ wygłosił 17 września Aleksander Łukaszenka, celebrujący ustanowione przez siebie kilka miesięcy temu nowe święto narodowe „jedności narodowej Białorusi”.
Komentarze rosyjskiego MSZ nie są nowe. Podobne interpretacje pojawiały się w ostatnich latach regularnie na stronach rosyjskiego MSZ i w mediach społecznościowych rosyjskiej dyplomacji. Co więcej – promowali je najwyżsi funkcjonariusze państwa rosyjskiego, w tym sam Putin, choćby w swoim zeszłorocznym artykule o II wojnie światowej. Zresztą pierwszy głośny komunikat postsowieckiej Rosji sprzeciwiający się interpretacji 17 września jako agresji ZSRR na Polskę został wydany przez MSZ tego państwa jeszcze w 1999 r. W tej sytuacji powstaje zasadnicze pytanie: co chce osiągnąć rosyjskie państwo, angażując się – wbrew, wydawałoby się, elementarnemu rozsądkowi i pomimo doświadczenia fiaska kłamstwa katyńskiego – w promowanie nowego łgarstwa historycznego?
Prawo czy lewo międzynarodowe
Przyczyny takiego działania są zarówno polityczne, jak i prawne. Zacznijmy od tych drugich. Otóż współczesna Rosja nie jest, jak się często uważa, państwem – sukcesorem ZSRR, lecz jego… kontynuatorem. Innymi słowy stanowi ten sam podmiot prawa międzynarodowego co ZSRR, tyle że występuje pod nową nazwą i dysponuje mniejszym terytorium. Co to oznacza dla oceny sytuacji roku 1939 r.? Tylko nieliczni historycy, nie mówiąc już o miłośnikach historii, zdają sobie sprawę, że w okresie międzywojennym doszło do fundamentalnych zmian w stosunkach międzynarodowych. Na mocy paktu Brianda-Kellogga z 1928 r. zdelegalizowano wojnę agresywną jako instrument polityki zagranicznej. „Narody cywilizowane” – a wszystkie państwa aspirowały do takiego określenia – nie mogły już powoływać się na istniejący od niepamiętnych czasów sposób poszerzenia terytorium państwowego poprzez „zawojowanie”, a więc likwidację innego państwa po zajęciu całości jego terytorium i następnie wcieleniu go do własnego obszaru państwowego. Co więcej, delegalizacja wojny agresywnej siłą rzeczy oznaczała, iż nie można było dokonywać aneksji nawet części terytorium innego państwa, a więc inkorporować go w skład własnego terytorium bez jego zgody. Aby jakiś obszar mógł zmienić przynależność państwową, musiała być pozyskana zgoda dotychczasowego suwerena.
W tej sytuacji przyznanie się, iż w 1939 r. Moskwa dopuściła się wojny agresywnej przeciwko Polsce oznaczałoby przyznanie się przez Kreml do złamania podstawowych norm prawa międzynarodowego. Oznaczałoby także potwierdzenie ze strony państwa rosyjskiego, iż zorganizowane przez nie osiemdziesiąt dwa lata wcześniej wybory na „Ukrainie Zachodniej” i „Białorusi Zachodniej”, które miały dać pozór legitymizacji szykującemu się zaborowi wschodnich województw II RP, były nielegalne. W końcu prawo międzynarodowe zakazywało okupantowi podejmowania takich działań. Wreszcie nielegalne, a przeto również nie pociągające skutków prawnych, było włączenie wschodnich części przedwojennej Polski do ZSRR. Przyznając się do aneksji, Moskwa uznawałaby tym samym, że zmiana granicy polsko-sowieckiej nastąpiła dopiero na mocy umowy o granicy z 16 sierpnia 1945 r. i przekazaniu przez Polskę 90% terytorium okupowanego w 1939 r. przez Armię Czerwoną. Wszystko zaś, co się działo wcześniej, w tym wywózki polskich obywateli czy internowanie polskich żołnierzy na polskim terytorium, było jaskrawym pogwałceniem prawa międzynarodowego i uprawnień okupanta. To zaś otwierałoby drogę obywatelom Polski, Ukrainy, Litwy i Białorusi do dochodzenia odszkodowań od Rosji za naruszenia międzynarodowego, zwłaszcza IV Konwencji Haskiej, regulujących prawa okupanta. Co gorsza, Moskwa nie miałaby już argumentów, aby odrzucać stanowisko państw bałtyckich, skądinąd prawnie oczywiste, iż ZSRR do 1991 r. je okupował.
Zauważmy w tym miejscu, że ZSRR usiłował legitymizować działania Armii Czerwonej poprzez przedstawianie ich jako operacji humanitarnej na „ziemi niczyjej”, zaistniałej po „faktycznym zaprzestaniu istnienia przez państwo polskie”, organizującej zarząd „Białorusi Zachodniej” i „Ukrainie Zachodniej” po to, aby miejscowa ludność mogła zrealizować swoje prawo do samostanowienia. ZSRR ze stanowiska, iż państwo polskie przestało istnieć, wycofał się wprawdzie już w 1941 r., wznawiając stosunki dyplomatyczne z Polską. Wówczas jednak uznał, iż prawo do samostanowienia – które rzekomo zrealizowała miejscowa ludność dzięki opiece Armii Czerwonej – ma prymat nad zasadą poszanowania integralności terytorialnej sąsiada. Sowiecka nauka prawa międzynarodowego uzasadniała to tym, iż ZSRR przestrzega jedynie „postępowego prawa międzynarodowego”, nie zaś „burżuazyjnego”.
Wbijanie klina między Polskę a Białoruś
Jeszcze mocniej na stanowisko Kremla wpływają względy natury politycznej. Moskwa traktuje białoruski reżym jako swojego najbliższego sojusznika, a przy tym nie wyzbyła się nadziei, iż za jakiś czas będzie w stanie zjednać do siebie część Ukraińców, zwłaszcza tych z południowej i wschodniej Ukrainy. Polskę zaś traktuje jako przeciwnika, utrudniającego w przeciągu kilkuset ostatnich lat, osiągnięcie lub utrzymanie politycznej jedności obszaru historycznej Rusi. Ta konstatacja sprawia, że promowanie antypolskich interpretacji historycznych, choćby absolutnie karkołomnych, może z perspektywy Kremla przynieść tylko benefity jako narzędzie zohydzania Polski i dawnej Rzeczypospolitej, jako instrument mający zniechęcać białoruską opinię publiczną do Polski. W końcu nie tylko Łukaszenka, ale i opozycja białoruska z nielicznymi wyjątkami podziela tezę o niewoli „Białorusi Zachodniej” w międzywojennym okresie. Owszem, ta ostatnia świętować 17 września z Łukaszenką nie chce, ale nie dlatego że odrzuca tezę o zjednoczeniu dwóch części Białorusi, ale dlatego że zdaje sobie sprawę z konsekwencji tego zjednoczenia – a więc przymusowej sowietyzacji ludności i represji na masową skalę. Rozumie także drażliwość tego tematu dla Polaków. Natomiast zasadniczo na Białorusi nie poddaje się pod wątpliwość zasadności używania samego terminu „Białoruś Zachodnia” w okresie międzywojennym czy też nie kwestionuje się tezy, że Traktat Ryski był podziałem ziem białoruskich. Kto zaś rozumie wątłe podstawy takiego rozumowania, po częstokroć ma obawy przed upowszechnianiem argumentów, która mogą być użyte do delegitymizacji powstania i istnienia niepodległego państwa białoruskiego czy chociażby narażać go na takie zarzuty.
Same łukaszenkowsko-kremlowskie interpretacje 17 września są łatwie do zakwestionowania. Oczywisty dla specjalistów jest bowiem brak możliwości przekonującej weryfikacji nie tylko woli miejscowej ludności przynależności do takiego czy owakiego państwa, ale nawet ich tożsamości – kolejne spisy przeprowadzane na tym samym obszarze przez władze rosyjskie w 1897 r., niemieckie w 1916, polskie w 1919, 1921 i 1931 r. dawały odmienne rezultaty . Dość powiedzieć, że z obliczeń, bazujących na wynikach spisu ludności z 1931 r., zamieszczonych w Roczniku Statystycznym z 1941 r., wydanym przez rząd w Londynie, wynikało, że polski za język komunikacji uznawało 49% ludności ziem włączonych w skład sowieckiej Białorusi, a białoruski 23%, natomiast za katolików podało się 43%, a za prawosławnych 46% tejże ludności. Nawet jeśli uznamy, że spis z 1931 r. zaniżał o kilka czy kilkanaście procent liczbę ludności białoruskiej, to nie zmieni się przez to ogólny obraz sytuacji. Twierdzenie o obiektywnym istnieniu Białorusi Zachodniej przed 1945 r. nie da się uzasadnić ani ówczesnym składem narodowościowym tego obszaru, ani przynależnością państwową, ani przeszłością tych ziem. Istniała ona tylko w wyobrażeniu części Białorusinów oraz w doktrynie i propagandzie państwa sowieckiego.
Co przyniesie przyszłość?
Analizując powody rosyjskiej propagandy o 17 września, należy, rzecz jasna, zwrócić także uwagę na pragnienie Kremla obrony dobrego imienia ZSRR – co jest naczelną dyrektywą putinowskiej polityki historycznej – a także wpływ inercji myślenia. Historiografia zna wiele przypadków powtarzania pewnych interpretacji traktowanych jako oczywistości czy „fakty”, bez krztyny krytycyzmu i refleksji nad ich propagandowymi czy ideologicznymi korzeniami. Obecnie np. w podręcznikach rosyjskich i drukowanych w Rosji mapach II wojny światowej takie miasta jak Wilno, Lwów, Białystok czy Przemyśl widnieją jako miasta sowieckie – dwa ostatnie zostały, wedle tej interpretacji, przekazane Polsce w 1944 r. Można domniemywać, że dziesiątki lat, w których terytorium Polski w okresie II wojny światowej ukazywano jako obszar między przedwojenną granicą polsko-niemiecką na Zachodzie a linią Ribbentrop-Mołotow na wschodzie czy powtarzanie mitów o obronie sowieckiego miasta Brześciu w 1941 r. wywarło znaczący wpływ na myślenie rosyjskich historyków i szerszej opinii publicznej, nie inAteresującej się bliżej Polską, a tym bardziej kwestiami prawa międzynarodowego. W tej sytuacji po prostu powtarzają oni ustalone interpretacje, znane nie tylko z prac profesjonalnej historiografii, alei podręczników szkolnych czy mediów. To zaś na zasadzie sprzężenia zwrotnego wpływa na dyskurs obecnej Rosji i oddziałuje na przekonania Kremla i rosyjskiej dyplomacji. Zwróćmy uwagę, iż według wyników badań przeprowadzonych rok temu przez Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia jedynie 19% Rosjan (29% młodzieży do dwudziestego czwartego roku życia) nie podziela promowanego przez państwo sowieckie i rosyjskie przekonania, iż 17 września 1939 r. Armia Czerwona przeprowadziła „operację humanitarną”, a zgadza się z tezą, że była to agresja.
Perspektywy zmiany w najbliższym stosunku państwa rosyjskiego do agresji z 17 września są obecnie nikłe. Rosyjskie elity musiałyby nie tylko zaprzestać pogardy dla prawa międzynarodowego, ale i rozliczyć się z sowieckim totalitaryzmem, w tym poprzez podjęcie pracy nad wyrugowaniem mitów stworzonych przez to totalitarne państwo ze zbiorowej pamięci Rosjan. Należy więc założyć, że póki Putin i Łukaszenka, obecnie niemal siedemdziesięcioletni, będą pozostawali u władzy, Polskę z jednej strony oraz Rosję i Białoruś z drugiej interpretacja 17 września będzie dzielić. Pewnego optymizmu dodaje jedynie to, że poparcie dla propagandy na temat 17 września jest zauważalnie mniejsze wśród rosyjskiej młodzieży, a wielu rosyjskich opozycjonistów i intelektualistów jej się jawnie sprzeciwia.
Łukasz Adamski
Autor jest historykiem i analitykiem politycznym. Badacz stosunków polsko-sowieckich i polsko-ukraińskich. Wicedyrektor Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, członek Polsko-Ukraińskiego Forum Partnerstwa
fot. Bundesarchiv, Wikimedia Commons, CC
2 komentarzy
Stanislaw
25 września 2021 o 03:50Wystarczy traktat o przyjaźni 28.09.1939. https://pl.wikipedia.org/wiki/Traktat_o_granicach_i_przyja%C5%BAni_III_Rzesza_%E2%80%93_ZSRR_(1939)
Niemcy zajęły Łomżę i w geście przyjaźni przekazały ZSRR. Białorusinów tam nie było. Pakt Ribbentrop – Mołotow był oczywiście paktem Hitler – Stalin, ale unikano tej nazwy, by nie psuć kultu Stalina. Ribbentropa powieszono. Nie wszyscy Białorusini i Ukraińcy się cieszyli, utracili gospodarstwa rolne i zakłady rzemieślnicze, stając się niewolnikami kołchozów. Niezadowolonych, też wywożono (w najlepszym razie). Czy trzeba utrzymywać stosunki dyplomatyczne (synekury pp. Cioska i Turowskiego) ? Stosunki handlowe, płacąc za gaz ceny wyższe niż Ukraina? Julia Tymoszenko trafiła za nie do więzienia, p. Pawlak nie. Gruzja nie utrzymuje.
W czasie tej przyjaźni powstał KL Auschwitz i miał miejsce mord katyński.
Sytuacja na granicy Białorusi wymaga zwołania Rady Bezpieczeństwa ONZ i interwencji Wysokiego Komisarza ONZ do spraw uchodźców.
krogulec
30 września 2021 o 09:04Komunistyczna propaganda w rozkwicie.