Rankiem 18 sierpnia 1812 roku wojska napoleońskie zajęły opuszczony przez Rosjan Smoleńsk. Wśród nich znaleźli się Polacy pod dowództwem księcia Józefa Poniatowskiego i z Gwardii cesarskiej. Zwycięstwo to jednak nie przyniosło rozstrzygnięcia, o jakim marzył Napoleon.
Bitwa o Smoleńsk pojawia się na tych łamach nieprzypadkowo właśnie teraz, osłabiając nieco wrażenie chaosu, rządzącego wyborem kolejnych przystanków w naszej kresowej podróży. Niemal dokładnie 204 lata temu zakończyła się bowiem nad Dnieprem pierwsza de facto bitwa w wojnie 1812 roku. Bitwa, która przesądziła o dalszych losach kampanii.
Wyjściowo Napoleon nie zamierzał tracić w Rosji zbyt dużo czasu. To, że stało się inaczej, stało się efektem wciągnięcia go w pułapkę przez „najchytrzejszego z Greków”, jak sam nazywał swojego cesarskiego kolegę – cara Aleksandra. Wojna 1812 miała w założeniu wyglądać tak, jak inne jego kampanie, do których zdążył przyzwyczaić cały świat – w tym samego siebie. Jedna, dwie walne bitwy: nowe Marengo albo Austerlitz powinny przesądzić o zniszczeniu armii przeciwnika i zmusić go do rozmów pokojowych.
Napoleońskie uderzenie na Rosję trafiło jednak w próżnię. Pierwsze znaczące miasto po drugiej stronie granicy – Wilno – zajęte zostało bez walki. Tym samym upadł projekt wdrożenia jednego z dwu ulubionych manewrów Bonapartego – manewru oskrzydlającego. Cesarz nie dał jednak za wygraną. Skoro manewr oskrzydlający się nie powiódł, trzeba było spróbować kolejnej silnej karty w napoleońskiej talii – manewru z położenia środkowego, mającego w tym przypadku polegać na wbiciu się klinem między dwa główne zgrupowania armii rosyjskiej, dowodzone przez Szkota Braclay’a de Tolly i gruzińskiego księcia Bagrationa, a następnie rozbiciu ich jedna po drugiej. Ale operacja ta również spaliła na panewce, za co winić należy Hieronima Bonaparte, króla westfalskiego, zwanego przez Waldemara Łysiaka postacią z operetki, a przez Jacques-Oliviera Boudona „marnotrawnym bratem Napoleona”. Człowiek ten umiał korzystać z uciech życia, nie potrafił jednak dowodzić. Wskutek jego indolencji 2. Armia Bagrationa wymknęła się z obławy i pomknęła na spotkanie Barclaya. Gra zaczynała się od nowa.
Hieronim został wkrótce zdjęty z dowodzenia prawym skrzydłem Wielkiej Armii, a jego obowiązki przejął zaufany dowódca, marszałek Louis-Nicolas Davout. Obrażony król westfalski porzucił wojsko – za co swoją drogą powinien zostać rozstrzelany jak zwykły dezerter – a Napoleon wyładował swoją furię na… księciu Poniatowskim. Stało się zatem tak, jak w znanym powiedzeniu: szewc zawinił, cygana powiesili. Za pretekst posłużyły znaczenie starty marszowe dowodzonego przezeń, a stanowiącego część prawego skrzydła, V korpusu. Do ostrej reprymendy ze strony cesarza doszło właśnie pod Smoleńskiem, gdzie po raz pierwszy od dłuższego czasu obaj panowie mogli stanąć twarzą w twarz. Na spotkaniu tym był również obecny szef sztabu w korpusie Poniatowskiego gen. Stanisław Fiszer, na którego Napoleon natarł bez żadnych ceregieli:
– Gdzie pan pogubił swoich ludzi?!
– Najjaśniejszy Panie! Niedostatek żywności, zmęczenie…
– Bah! Zawsze ta sama śpiewka! Dlaczego inne korpusy nie utraciły w drodze połowy swych ludzi? Ale! Wiem dobrze, skąd to się bierze: wy wszyscy jesteście mocni, ale z waszymi ladacznicami i w Warszawie…
Przy czym słowo „ladacznicami” jest użytym przez nas substytutem znacznie gorszego słowa, które w istocie padło. Niech też nas nie zwiedzie fakt, iż to gen. Fiszer, a nie Poniatowski był bezpośrednim adresatem tych słów. Za podwładnego odpowiada przełożony!
Książe Józef ponosił winę za uszczuplenie sił korpusu jedynie częściowo. Pamiętać trzeba, że sam Napoleon rozkazał wydzielić z niego (detaszować – jak się wówczas mówiło) 17. dywizję gen. Dąbrowskiego dla obrony Bobrujska na Białorusi. Dodajmy też, że wszystkie zgrupowania Wielkiej Armii odnotowywały w tej kampanii poważne straty marszowe i V korpus nie był tutaj żadnym wyjątkiem. Po prostu – jak pisał prof. Jarosław Czubaty – wojna 1812 roku przekraczała logistyczne możliwości epoki, w związku z czym cała olbrzymia machina wojenna Napoleona topniała z dnia na dzień. Z 500-600 tysięcy u progu kampanii czyli w czerwcu skurczyła się ona do stu kilkudziesięciu tysięcy w połowie sierpnia.
Niepowodzenie kolejnych manewrów Wielkiej Armii doprowadziło do spotkania wszystkich uczestników wojny pod Smoleńskiem. Napoleon był przekonany, że wreszcie dopadł przeciwnika, który nie porzuci miasta strzegącego bramy do Moskwy z równą dezynwolturą, jak w przypadku Wilna czy Witebska. Poniekąd tak się jednak właśnie stało. Strategia rosyjskiego dowództwa była boleśnie prosta: wciągać Francuzów jak najgłębiej w serce kraju, aż w końcu wyczerpią im się zasoby ludzkie zdolne do utrzymania szlaków komunikacyjnych.
Bez zasłony dymnej jednak porzucić Smoleńska się nie dało, ponieważ zdemoralizowana ciągłym odwrotem armia była o krok od buntu… Barclay postanowił więc zamarkować opór.
16 sierpnia wojska sprzymierzone przystąpiły do oblężenia miasta od strony południowej. Od lewa do prawa rozłożyły się korpusy Neya, Davouta i Poniatowskiego, tworząc powoli zaciskający się półpierścień. Żołnierzom marszałka Neya udało się już pierwszego dnia zająć Cytadelę, ale szybko zostali z niej wyparci. Nadejście nocy zmusiło strony do zaprzestania walk.
Następnego dnia doszło do kulminacji wydarzeń. Krwawe widowisko, które z dogodnej pozycji – niczym w amfiteatrze – oglądali z jednej strony Dniepru Barclay, z drugiej – Bonaparte, przyniosło krwawe żniwo w postaci 11 tysięcy Rosjan i 7 tysięcy żołnierzy napoleońskich, w tym – 2 tysięcy Polaków, w liczbie których znalazł się między innymi gen. Michał Grabowski, nieślubny syn Stanisława Augusta.
Rosjanie posiadali jeszcze rezerwy zdolne bronić miasta, jednak rozprzestrzeniający się za sprawą francuskiej artylerii pożar osiągnął pod wieczór takie rozmiary, że dalszy opór stawał się beznadziejny. W nocy z 17 na 18 sierpnia Barclay rozkazał dowódcy garnizonu smoleńskiego ewakuować ludzi, zniszczyć magazyny i spalić za sobą mosty na Dnieprze. Tak się też stało… Żołnierze napoleońscy wkraczali do miasta, które jak pisał we wspomnieniach Roman Sołtyk „przedstawiało najopłakańszy widok. Na wałach i murach leżały powywracane armaty[…], na placach i ulicach leżało mnóstwo trupów; naliczono ich 4000, a 6000 rannych po domach. Bogatsi mieszkańcy wyszli za wojskiem, reszta ludności schroniła się w cerkwiach i wyjść z nich nie chciała, bojąc się rzezi…”
Po bitwie, w której V korpus odznaczył się wyjątkowym męstwem, doszło do pojednania Napoleona z księciem Józefem, a na Polaków spadł deszcz legii honorowych. Tymczasem Rosjanie wycofywali się wielkim porządku w stronę Moskwy, zostawiając Cesarza z pyrrusowym zwycięstwem i dramatycznym pytaniem: co dalej?
Zachęcamy do komentowania materiału na naszym oficjalnym fanpage’u: https://www.facebook.com/semperkresy/
Dominik Szczęsny-Kostanecki
1 komentarz
Paweł Bohdanowicz
20 sierpnia 2016 o 09:29W Polsce daje zauważyć się tendencja do deprecjonowania Księstwa Warszawskiego, przy jednoczesnym lansowaniu tezy, że Powstanie Listopadowe miało szanse na zwycięstwo.
Zgadzam się z Wiktorem Suworowem, że kto chce znać prawdę, kto chce zrozumieć epokę, ten powinien czytać gazety z tej epoki. Nawet, jeżeli gazety kłamią, to po sposobie w jaki kłamią, łatwo dowiedzieć się, jaka była i jest prawda.
Tak się złożyło, że musiałem przeczytać dużą część „Gazety Warszawskiej” z czasów Księstwa Warszawskiego. To sprawiło, że zmieniłem swoje spojrzenie na Księstwo Warszawskie, na sensowność prowadzonej wtedy przez Polskę polityki i na szanse zwycięstwa – odzyskania niepodległości.
Przede wszystkim Księstwo Warszawskie to był ogromny skok cywilizacyjny, ogromne unowocześnienie państwa oraz DUŻA WIARA W SPOŁECZEŃSTWIE, ŻE WYSIŁEK MA SENS.
W latach 80-tych XVIII wieku w Polsce od czasu do czasu polowano jeszcze na czarownice; wierzono, że strusie madagaskarskie polują na słonie i że istnieje magnes przyciągający srebro. Oczywiście, oświecenie już się zaczęło, ale postępy nie były wielkie – opór „materii” był ogromny.
W Księstwie Warszawskiem wprowadzono powszechne prawo wyborcze. Wyborca miał wtedy niewiele do powiedzenia, a wyborca chłopski miał do powiedzenia mniej niż szlachcic – ale jednak był to przełom. Wprowadzono darmowe szkolnictwo i stawano na głowie, żeby zachęcić chłopstwo do kształcenia dzieci: przesuwano zajęcia na niedziele, wakacje dostosowywano do terminu żniw, tłumaczono, jakie znaczenie ma umiejętność czytania i pisania. Co prawda polski chłop robił wszystko, żeby jego dzieci były równie ciemne, jak on sam, ale to już nie była wina władzy. Wprowadzano szczepienia ochronne (znano wtedy tylko szczepionkę przeciwko ospie, szczepienia oczywiście nie były obowiązkowe). Tłumaczono ludziom, że pobór do wojska to twarda konieczność.
TRAFIALI SIĘ LUDZIE, KTÓRZY DLA DANIA PRZYKŁADU, DOBROWOLNIE i BEZPŁATNIE ZASTĘPOWALI TYCH, CO WYCIĄGNĘLI PECHOWY LOS, a IŚĆ DO WOJSKA NIE CHCIELI.
ŻYDZI i CHRZEŚCIJANIE w MAŁYCH MIASTECZKACH RYWALIZOWALI, KTÓRA SPOŁECZNOŚĆ ZBIERZE WIĘCEJ PIENIĘDZY w DOBROWOLNEJ SKŁADCE NA DOFINANSOWANIE WOJSKA (choć podatki obowiązkowe były zabójczo wysokie).
Nie udało się, ale była szansa, że się uda. I ROBIONO WSZYSTKO, ŻEBY SIĘ UDAŁO. Napoleon dysponował ogromną siłą, a interesy Polski i jego interesy były w dużym stopniu zbieżne.
A Powstanie Listopadowe?
Można było przetopić łyżki i obrączki i wystawić 100-tysięczną armię. Tak też zrobiono. Ale co innego znaczy WYSTAWIĆ 100-tysięczną armię, a co innego 100-tysięczną armię UTRZYMAĆ.
Co takiego strasznego stało się pod Ostrołęką? Nic szczególnie strasznego. Tyle tylko, że pierwsze większe straty spowodowały wyczerpanie rezerw. A to rezerwy decydują o zwycięstwie. Oskarża się dowódców i dyktatorów o zdradę lub nieudolność. Może słusznie. Ale Warszawa i okolice (bo tym w praktyce było Królestwo Polskie), nie mogło wygrać z Rosją, choćbyśmy mieli najgenialniejszych dowódców.
PODSUMOWANIE:
Szanujmy pamięć Powstańców Kościuszkowskich, Listopadowych i Styczniowych, ale uczmy się na Księstwie Warszawskim.
———————
DYGRESJA NA ZUPEŁNIE INNY TEMAT
Pan Redaktor wspomniał Michała Grabowskiego.
W PRLowskiej telewizji modne było pokazywanie ówcześnie żyjącego Grabowskiego (nie wiem, czy jeszcze żyje) jako MORGANATYCZNEGO potomka króla. W rzeczywistości jest mocno wątpliwe, żeby Grabowska kiedykolwiek była morganatyczną żoną króla. Raczej są to plotki i domysły. Prawdopodobnie związek Poniatowskiego i Grabowskiej do końca był nieformalny i żadnego „leworęcznego” ślubu nie było.