Cykl poświęcony Polakom związanym z rodzimym wschodem bliskim, tzn. z Kresami oraz Polakom uwikłanym w Bliski Wschód rozumiany jako Proche Orient, a więc Lewant – najlepiej zaś mającymi styczność z jednym i z drugim – pomału dobiega końca, bynajmniej nie dobiegając dna, które znajduje się na razie poza zasięgiem wzroku. Sonda naszych badań i refleksji, by spełnić pokładane w niej nadzieje, musi pracować bez pośpiechu, miarowo filtrując oceaniczną wodę w nadziei odnalezienia drobnych niekiedy, niemniej jednak cennych dla badacza form życia. Ostatnie słowa mogą zabrzmieć podejrzanie w kontekście bohatera dzisiejszego odcinka, ale ani kresowego pochodzenia, ani bliskowschodnich koneksji odmówić mu nie sposób – próby takie byłyby zaiste dowodem szaleństwa… Przed Państwem generał Józef Zajączek herbu Świnka i jego liczne podróże, w tym – egipska.
Zamiast biogramu
Urodzony w Kamieńcu Podolskim Józef Zajączek (1752-1826) miał to szczęście – albo: nieszczęście – że mimo nie nazbyt długiego, jak na standardy epoki i właściwej mu od pewnego momentu pozycji społecznej, życia, wplótł się w taki oto interwał dziejów, że doprawdy trudno byłoby mu chyba uwierzyć w stałość, jednorodność, czy spójność świata. Na jego oczach przynajmniej cztery razy ulegał on odmianie posiadającej siłę rażenia doświadczenia formatywnego. Wymieńmy je: upadek Polski, rewolucja we Francji i jej wojna z całą Europą, odrodzenie kraju pod postacią Księstwa Warszawskiego, a następnie utworzenie Królestwa Polskiego, uparcie nazywanego przez niepodległościowców „Kongresówką” – państwa, którego z perspektywy roku 1826 nie sposób było ocenić jednoznacznie źle, ponieważ na papierze konstytucja oktrojowana przez Aleksandra dawała wiele (np. jeśli chodzi o funkcjonowanie Sejmu – więcej, niż konstytucja Księstwa).
A kim on – to znaczy Zajączek – w swoim życiu nie był i gdzie nie bywał? Sekretarzował poselstwu Generalności Konfederacji Barskiej w Paryżu, zaciągnął się do legionu Pułaskiego (nie mylić z Legionem Puławskim) tworzonego w Turcji w 1774 roku do walki z Rosją; po nieudanej awanturze w Imperium Osmańskim wstąpił na służbę czołowego konserwatysty tamtych czasów hetmana wielkiego koronnego Józefa Klemensa Branickiego, dzięki któremu dorobił się stopnia pułkownika kawalerii, by dość niespodziewanie zdradzić go, przechodząc w czasie Sejmu Wielkiego – a dokładnie jego drugiej kadencji – do obozu radykałów spod znaku Hugona Kołłątaja. Kołłątaja przehandlował na generała Bonaparte, z którym popłynął do Egiptu, i któremu w roku 1812 towarzyszył najpierw w marszu, a następnie w tragicznym odwrocie spod Moskwy; wreszcie w roku 1815 dokonał ostatniej wolty, przyjmując propozycję objęcia namiestnikostwa w Kongresówce i pełniąc tę funkcję do śmierci w roku 1826. Biografowie nie mają większych złudzeń co do motywacji naszego bohatera: porzucał protektorów, gdy ci zaczęli popadać w tarapaty.
Okres „jakobiński”
Na tym tle najlepiej w jego życiorysie prezentuje się okres 1790-1798. Zajączek dowodzi wówczas, że nie zamierza porzucać sprawy polskiej, tylko dlatego, że stała się „nieaktualna”. Prezentuje naonczas i w mowie, i w czynie republikański radykalizm – to będzie chyba najmniej niezręczna etykietka – który sprawił, że ludzi jemu podobnych zaczęto nazywać „polskimi jakobinami”. Jest gotów – zachowały się na to dowody – wieszać dostojników, którzy nie prezentują właściwej linii ideologicznej.
Tak to wygląda w warstwie deklaratywnej (ostatecznie nikogo nie powiesił, choć było blisko). A jak rzeczy maja się – zapyta ktoś – w praktyce?
Zajączek walczy w powstaniu kościuszkowskim, dobrze spisuje się pod Racławicami, stara się bronić Chełma przed wojskami rosyjskimi. Wprawdzie nie przynosi mu chwały fakt, iż będąc dowódcą obrony Pragi w czasie szturmu Suworowa, porzuca swoich podopiecznych, co wygląda zaiste blado w zderzeniu z postawą dzielnego Jasińskiego, jednakże wydaje się, że nasz bohater przeszedł wówczas załamanie nerwowe, a to jest już okoliczność łagodząca, nawet w przypadku żołnierza.
Poniatowski à rebours
Można zaryzykować teorię, że dramatem Zajączka było to, że został Poniatowskim à rebours. O co chodzi? Wszyscy pamiętają doskonale nie najlepszy start królewskiego bratanka, który jako pozbawiony doświadczenia dowódca armii koronnej – w fakcie tym nie bez racji wielu upatrywało ordynarnego nepotyzmu – być może i wygrał bitwę pod Zieleńcami w tym sensie, że został panem pola bitwy, jednak nie zmieniło to losów kampanii. Później w momencie apogeum niechęci warszawskiej ulicy do zdrajców – a za takich uważano rodzinę Poniatowskich – obarczono go odpowiedzialnością za utratę reduty na tzw. Górach Szwedzkich, broniącej miasta od północnego zachodu. Patriotycznej chwały nie przysparzały mu hulaszcze zabawy organizowane przez najbliższe 10 lat w Pałacu pod Blachą. Nawet w momencie powstania Księstwa, jego pozycja, mimo napoleońskie poparcie, była słaba.
Jednak od czasów zwycięskiej kampanii galicyjskiej w II połowie 1809 widzimy go jako niekwestionowanego przywódcę narodu, ważniejszego od premiera, czy nawet samego króla (do Księcia Warszawskiego zwracano się w ten właśnie sposób). Bohaterska śmierć podczas odwrotu Wielkiej Armii spod Lipska – i to w sytuacji, gdy Cesarza opuścili dosłownie wszyscy – zbudowała mu pomnik strzelający ponad ogrom królewskich piramid.
Zajączek – odwrotnie. Zaczyna nieźle, mimo potknięcia podczas obrony Pragi. Jeszcze w 1812 roku jest po „słusznej” stronie. Słusznej, bo polska tradycja przyznała – mimo wszelkie wątpliwości – rację Napoleończykom. Objęcie przezeń namiestnikostwa w roku 1815 spowodowały, że jego poprzednie czyny przestały mieć dla opinii publicznej i dla opinii potomnych znaczenie. To okrutne, ale gdyby amputacja nogi w czasie kampanii rosyjskiej nie powiodła się, to znaczy gdyby generał nie przeżył – wszedłby do panteonu.
Inne porównania
Jest wielu polityków, czy szerzej: osób czynnych społecznie, które Zajączek przypomina, ale jedna przychodzi mi do głowy niemal od razu ze względu na bardzo ścisłą współczesność. Tym kimś jest Charles-Maurice de Talleyrand-Périgord zwany po prostu Talleyrandem (Brytyjczycy mówili na niego pieszczotliwie: „stary Tally”) będący symbolem tego wszystkiego, co w polityce najgorsze: sprzedajności i koniunkturalizmu. Oczywiście obaj dżentelmeni różnią się – na szczęście na korzyść Zajączka – chociażby tym, że polski generał nie miał w zwyczaju zabierać do łóżka każdej kobiety, która wpadła mu w oko i nie był dezerterem ze stanu duchownego.
Na pewno jednak – i nie podważają tego nawet sympatycy generała – zmieniał on protektorów, jak rękawiczki. Od lewa do prawa: od koronowanych głów, do „królobójców”, jak w swoim czasie przezwano Kazimierza Pułaskiego, mimo iż ten żadnego monarchy życia nie pozbawił. Jadwiga Nadzieja, która napisała bodaj czy nie najlepszą biografię pierwszego namiestnika Królestwa Polskiego, posłużyła się sformułowaniem delikatnym, mówiąc o tym, że Zajączek potrzebował mieć nad sobą silnego przywódcę [cytat z pamięci – niedokładny]. Marian Brandys w swoim Generale Arbuzie nie miał już takich skrupułów i postawił sprawę jasno: przyszły dowódca 2. Dywizji Księstwa Warszawskiego nie znosił spraw przegranych.
Ale było coś jeszcze, zdaniem tegoż XX-wiecznego autora. By to dobrze pojąć, spróbujmy przenieść się w czasie i w miejscu dosyć znacząco. Jest taka sztuka napisana przez Juliusza Kaden-Bandrowskiego „Mateusz Bigda”, z której Andrzej Wajda na przełomie tysiącleci zrobił teatr telewizji pod zmienionym nieco tytułem „Bigda idzie”. Sztuka miała odegrać rolę pożaru w Reichstagu, który przekona nieprzekonanych jeszcze do niegłosowania na „Samoobronę” Andrew Leppera. I w sztuce tej występuje postać – rotmistrz Strzęgosz, u Wajdy grany przez młodego Rafała Królikowskiego, mówiąca w pewnym momencie do wysłannika ww. Bigdy, że na „odpowiednich warunkach jest zawsze do wynajęcia” i że „bardzo lubi służyć … komuś, byle nie idei”.
Ten cytat dzwoni mi w uszach, od kiedy przysiadłem po raz pierwszy nad opowieścią o Zajączku…
Jako się rzekło: Brandys lubił nazywać rzeczy ostro (ktoś powie: po imieniu). W jego oczach generał Arbuz był człowiekiem, który odczuwał rozkosz w sytuacjach ślepego posłuszeństwa. Nie musiał wtedy myśleć, dokonywać moralnych wyborów, zmagać się samemu ze sobą…
Do Egiptu!
O Zajączkowym akcesie do wyprawy generała Bonaparte zadecydowały trzy czynniki. Pierwszym z nich, stosunkowo łatwym do wytłumaczenia wobec dotychczas zarysowanego szkicu tej postaci, była genialna intuicja naszego bohatera podpowiadająca mu, że oto młody, niespełna 30-letni, mówiący z korsykańskim akcentem generał jest pupilem Fortuny, nawet jeśli mogło wydawać się, że Dyrektoriat wysyła go daleko od granic Francji, żeby nie sięgnął po władzę. Takiej wyprawy od czasów Ludwika Świętego nie organizował nikt. Uderzyć w miękkie podbrzusze angielskiego systemu kolonialnego, przejmując tym samym obsługę światowego handlu – cóż za marzenie! Sięgnąć do źródeł cywilizacji europejskiej – wbrew pozorom ten aspekt nie pojawił się wcale później, ale był obecny od samego początku, o czym świadczy fakt, iż Napoleon zabrał ze sobą iluś matematyków, fizyków, chemików, historyków, literaturoznawców nie po to, by ci udali się na niezobowiązującą wycieczkę – cóż za marzenie!
Po wtóre urodzonemu w Kamieńcu Podolskim Józefowi Zajączkowi herbu Świnka zaczęło być nie pod drodze z Legionami Dąbrowskiego, do których trafił m.in. dzięki protekcji francuskiej małżonki, przyjaźniącej się z Józefiną de Beauharnais. W Palmanuova we Włoszech doszło do spotkania generała z Legionistami, częściowo służącymi w powstaniu kościuszkowskim pod jego rozkazem. Miała wówczas miejsce ostra wymiana zdań, z podejrzeniem o dezercję włącznie, co spowodowało, że obrażony na cały świat Zajączek postanowił wystarać się o etat w armii francuskiej tak, iżby formalnie nie mieć nic wspólnego z Polską, a przede wszystkim z Legiami Dąbrowskiego.
Po trzecie, Zajączek skorzystał wiele dzięki pozytywnej rekomendacji wydanej mu przez przyjaciela, napoleońskiego adiutanta Józefa Sułkowskiego, głęboko wówczas wierzącego w republikańskie inklinacje swego imiennika. Rekomendacja okazała się na tyle skuteczna, że nasz bohater objął jeden z pierwszych etatów generalskich tworzonej naprędce – i w wielkiej tajemnicy – Armii Wschód (l’Armée d’Orient), której nazwę prawie wszyscy traktowali, jako kamuflaż dla planowanego desantu na Wyspy Brytyjskie! Co ważne, Zajączek nie otrzymał przydziału na byle szalupie, ale na najważniejszym, transportującym samego Bonapartego okręcie l’Orient. Jest duże prawdopodobieństwo, że gdyby nie najlepsze zaiste referencje, przede wszystkim zaś bezpośredni dostęp do przyszłego konsularno-cesarskiego ucha, w ostatniej chwili Zajączek zrezygnowałby z całej imprezy.
Zajączek w Egipcie
Le rêve oriental – jak na francuską eskapadę do Egiptu mówi część historiografii francuskiej, zaczęła się – o czym wiadomo powszechnie – nad wyraz pomyślnie. Między lądowaniem w Aleksandrii a zajęciem Kairu minęły trzy tygodnie, w czasie których armia Dyrektoriatu odnosiła zwycięstwo za zwycięstwem. Gród Aleksandra poddał się po godzinnym zaledwie oblężeniu. Słynna bitwa pod Piramidami, w czasie której Napoleon przemówił do swoich ludzi: „Żołnierze, ze szczytu tych Piramid czterdzieści wieków na was patrzy” otworzyła drogę do stolicy kraju. Zajączek miał swój militarny wkład w zwycięstwo…
Już wkrótce jednak miało okazać się, że Bonaparte darzy Polaka na tyle dużym zaufaniem, że powierza mu gubernatorstwo jednej, a następnie paru egipskich prowincji, gdzie nasz bohater jest odpowiedzialny za wszystko „i jeszcze trochę”. Dogląda kanałów irygacyjnych, pobiera podatek i kontrybucje od lokalnej ludności, buduje umocnienia, odpiera ataki Beduinów z pustyni, rozmawia z lokalnymi dywanami, uskutecznia wysyłki produktów rolnych do Kairu, a także walczy z lokalnymi ruchawkami… Naprawdę dużo, jak na głowę jednego człowieka
I właśnie tu – co zgodnie podkreślają badacze tej postaci – czuje się Zajączek najlepiej. Doskonale zadaniowany przez Bonapartego, znakomity nadzorca, niezły dowódca (do pewnego poziomu – na pewno nieumiejący samemu dowodzić armią w czasie dużej bitwy), nagradzany za wysiłki, ma wrażenie, że wreszcie znalazł się na właściwym miejscu, tym bardziej, że kraj obfituje w ukochane przez niego arbuzy. Na marginesie dodajmy, że słabość do tego owocu stała się przyczyną ciągłych drwin, jako że francuscy oficerowie, jak tylko pomiarkowali, że Zajączek jest niepoprawnym miłośnikiem tego czerwono-zielonego owocu, natychmiast przezwali go „generałem Arbuzem” (le général Pastèque).
Pokłosie
Podobno sędziwy, pozbawiony nogi generał Zajączek, od 1815 roku namiestnik Królestwa Polskiego, najbardziej ożywiał się, gdy rozmowa szła o gorących piaskach Egiptu, wśród których odnosił największe w swym życiu sukcesy. Pozwalało mu to chociaż przez chwilę zapomnieć o złośliwym wierszyku skandowanym przez warszawską ulicę:
Oto jest sternik nieszczęsnego kraju
Zajączek z ducha, świnka z obyczaju.
Telesfor
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!