„Via Carpatia” bardziej niż z kinem kojarzy się na razie z planowaną i już częściowo budowaną drogą, która połączy Polskę przez pogranicza Europy z Grecją i Morzem Egejskim. Nie wiem, czy zbieżność tytułu filmu z nazwą drogi, która ma zrewolucjonizować transport ludzi i usług w Europie, jest zamierzona, ale nawet jeśli nie, to wszystko się tu ciekawie uzupełnia.
Dobry film poznaję po tym, że można rozpatrywać go na kilku poziomach. Na tym najbardziej widocznym poziomie to po prostu jego fabuła, ale często kryją się pod fabułą głębsze emocje i znaczenia, czasem nie do końca uświadomione przez artystów, ale grające im w duszy. Przy oglądaniu takiego filmu uważnemu widzowi też „migotają” różne znaczenia i skojarzenia..
Z tego, co wyczytałem w prasie i internecie, ten film powstał z potrzeby serca, a jego młodzi twórcy (Klara Kochańska i Kasper Bajon) sami uzbierali pieniądze na „Via Carpatia” z pomocą przyjaciół i małą pomocą instytucji. To zawsze trzeba docenić. Przez poprzednie lata kino polskie cierpiało na to, że artyści nie chcieli albo nie potrafili mówić własnym głosem, nie mieli nic do powiedzenia od siebie, nie walczyli o to, by mówić naprawdę od siebie. Mnożyły się filmy starające się przypodobać różnym modom i nakierowane na różne komisje scenariuszowe. Ostatni festiwal w Gdyni pokazał, że nastąpił przełom, większość obrazów była bardzo osobistych i autentycznych i, co ważne, na wysokim poziomie technicznym i artystycznym. Nawet dźwięk poprawił się w polskich nowych filmach!
W tę nową falę osobistych, bezpretensjonalnych i jakościowych polskich filmów wpisuje się właśnie „Via Carpatia”. Opowiedziana historia jest prosta – dobrze sytuowany mieszkaniec Warszawy, syn Syryjczyka i Polki oraz jego żona na prośbę matki w apogeum kryzysu imigracyjnego bardzo niechętnie jadą do Macedonii i Grecji, by znaleźć ojca. Główny bohater nigdy w zasadzie swojego ojca nie poznał i do poznania nie dążył.
To nie głośny i modny problem imigracyjny jest tu najważniejszy, ale właśnie ta podróż. „Via Carpatia” to specyficzny film drogi nawiązujący a to do kina Wima Wendersa, a to do filmów Aki Kaurismaki o „Leningrad Cowboys”, a to do „Powrotu” Zwiagincewa, a to do „Stalkera” Tarkowskiego, i pewnie wiele innych skojarzeń można odnaleźć. Via Carpatia, droga przez pogranicza i kresy Europy, okazuje się drogą jednocześnie na peryferie i do źródeł. Źródło symbolizuje ojciec. W zasadzie nieznany i obcy, ale zawsze to ojciec. Pochodzi dzisiejszych peryferii świata, ale przecież Bliski Wschód był kiedyś kolebką naszej cywilizacji. Bałkany to z kolei miejsce, gdzie szczególnie nakładają się na siebie różne kultury i warstwy historii. Końcowym przystankiem drogi ma być Grecja, tam gdzie się zaczęła Europa. W powietrzu wisi pytanie – i czy tam się to wszystko skończy? Nie przez przypadek małomówne małżeństwo co jakiś czas zastanawia się, czy nadchodzi koniec świata, jaki znamy. I drugie pytanie – na ile ta droga zmieniła bohaterów? Czy stali się lepszymi i bardziej świadomymi ludźmi?
Po drodze bardzo powierzchownie stykają się miejscową ludnością, która żyje… mniej więcej tak jak większość Polaków żyła jeszcze niedawno temu (a i do dziś przecież część Polaków żyje skromnie). W ostatnich latach, tak jak młode małżeństwo z filmu, jako zbiorowość upajamy się świeżo uzyskanym względnym dobrobytem łatwo zapominając, skąd przyszliśmy i jacy byliśmy. A nie jesteśmy samotną wyspą. Ten film uświadamia, jak blisko od sytej i zapatrzonej w zachodnie metropolie i tamtejszy styl życia Warszawy są wrota do innych światów. Kwestia imigracji tylko to wyostrza. A przecież tak było zawsze, Polska leżała i leży na pograniczu i w przeciągu albo w jego pobliżu. To, że żyje się Polakom od paru lat nieco lepiej materialnie i zbliżyli się wyraźnie do Zachodu, nic w kwestii położenia Polski nie zmienia. Ta sytuacja w zależności od podejścia i warunków może być przekleństwem, a może być bogactwem.
Polska to nie USA, nie te przestrzenie i film drogi w Polsce nie ma większego sensu, bo nasz kraj można przejechać w jeden, dwa dni. Ale gdy jako tło do filmu drogi weźmie przestrzenie naszego regionu, to to wszystko działa. To już są dość imponujące odległości i widoki. Bałkańskie góry i potoki w Macedonii nawet wyglądają w filmie jak Kordyliery, a senne miasteczka Europy Środkowej przypominają tu znane z amerykańskich filmów drogi senne miasteczka amerykańskiego interioru. Bardzo fajne są te gry obrazem. Inna zaleta filmu to realizm. Świat jest fotografowany ładnie i stylowo, ale jednocześnie jest taki, jaki jest, wszak to lato. Zachowania i dialogi zmęczonych młodych podróżników z Polski też wyglądają i brzmią bardzo realistycznie, jak z filmu dokumentalnego. To też warto docenić, w polskim kinie wszak zbyt często brakowało właśnie pokazania rzeczywistości takiej „jak jest” i zwykłych ludzi, dominowały albo obrazy przesłodzone, albo pokazywanie z lubością różnego rodzaju patologii.
Marcin Herman
„Via Carpatia”, reż. Klara Kochańska, Kasper Bajon, 2018
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!