Cmentarze na Ukrainie skrywają wiele tajemnic. Z każdym rokiem ich przybywa, bo z nekropolii znikają polskie groby, zarówno znanych rodaków, jak i tych zwyczajnych, którzy za życia nie zrobili zawrotnej kariery albo nie mieli wśród bliskich znaczących krewnych.
Kresowianie pochowani na cmentarzach za naszą wschodnią granicą cieszą się zazwyczaj pamięcią tych, którzy po II wojnie światowej pozostali na ojcowiźnie, oraz ich potomków. Grobami przodków osób, które opuściły Kresy na zawsze, zajmują się najczęściej obcy ludzie. Ci, którzy wiedzą, jak ważna jest dla tych, co odeszli, modlitwa i zapalona świeca.
Żytomierskie ciekawostki
Żytomierszczyzna jest tym regionem Ukrainy, który zamieszkuje najwięcej osób narodowości polskiej. Pewnie też dlatego na tamtejszych cmentarzach znajduje się dużo polskich grobów, w tym osób ważnych dla polskiej kultury. Co roku przed 1 listopada miejscowe organizacje polskie prowadzą tam prace porządkowe i drobne naprawy uszkodzonych pomników.
W centralnej części cmentarza rzymskokatolickiego w Żytomierzu znajduje się grób Bronisława Matyjewicza-Maciejewicza, pierwszego Polaka, który zginął śmiercią lotnika. Tylko osiem lat dzieliło go od odzyskania przez Polskę niepodległości. Gdyby tego dożył, zapewne walczyłby w legionach lub jakimś patriotycznym pułku lotniczym. Tak się jednak nie stało. 1 maja 1911 roku, lecąc do Sewastopola z bratem jako pasażerem, trafili na niesprzyjającą pogodę. Na dodatek nagle pojawiła się usterka zmuszająca świetnego pilota do awaryjnego lądowania na łąkach. Kiepska widoczność spowodowała, że nie zauważył kamiennego muru dzielącego łąki. Obaj bracia zginęli na miejscu.
Jeszcze rok wcześniej, we wrześniu 1910 roku, Matyjewicz-Maciejewicz stał się sławny, gdy podczas zawodów lotniczych w Petersburgu wzniósł się na niewyobrażalną wówczas wysokość lotu 1200 m na jednopłatowym samolocie Blériot, jednej z pierwszych maszyn produkcji francuskiej.
Bronisław Matyjewicz-Maciejewicz urodził się w roku 1882 w Tulczynie niedaleko Winnicy. Tam też rozpoczął naukę w gimnazjum. Gdy jego ojciec, oficer wojska, zapadł na zdrowiu, rodzina znalazła się w tarapatach finansowych. Zgodnie z carskim prawem syn oficera mógł podjąć bezpłatną naukę, pod warunkiem że będzie to uczelnia wojskowa. Ukończył zatem szkołę inżynierów w Petersburgu z tytułem sapera.
Szczęście mu sprzyjało. W 1910 roku wraz z trzema innymi oficerami oddelegowano go do miasta Pau we Francji, do szkoły pilotażu prowadzonej przez znanego wówczas w Europie lotnika Luisa Blériota. W grupie tej był inny Polak, Grzegorz Piotrowski. 1 lipca 1910 roku obaj polscy oficerowie otrzymali dyplomy pilota. Jednak zanim je odebrali powstał ferment, bo zażądali, aby umieścić na nich informację, że są narodowości polskiej. Władze szkoły najpierw odmówiły – oficjalnie Polska nie istniała – ale gdy obaj nie chcieli przyjąć dokumentów, póki nie znajdzie się na nich oczekiwany wpis, Luis Bleriot uległ i kazał umieścić na dyplomach słowo Polonais.
Drugi, symboliczny, grób Bronisława znajduje się na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.
Zapomniani przodkowie
Cmentarz w Żytomierzu kryje szczątki znanych Polaków. Są tu zadbane pomniki rodzin Stanisława Moniuszki i Ignacego Jana Paderewskiego. Ale w ich otoczeniu można spotkać pochówki osób, które niegdyś zapewne cieszyły się wielką estymą, a dzisiaj idą w zapomnienie. Tylko dzięki doraźnym akcjom pasjonatów z Polski i miejscowych Polaków mogiły te jeszcze nie uległy całkowitej dewastacji.
Jednym z takich grobów jest mocno zniszczony pomnik doktora Władysława Kunickiego. Nagrobna fotografia w sepii, w nie najlepszym stanie, przedstawia starszego pana w skromnym surducie. Zdjęcie powstało zapewne w atelier jakiegoś niewielkiego zakładu fotograficznego, na co wskazuje uboga scenografia. Siwa broda i po szlachecku opadające wąsy zdobią szlachetną twarz. Ale w całej kompozycji portretu najważniejsze są oczy doktora, uwiecznione z niezwykłą ostrością. To oczy człowieka nie tylko mądrego, ale też dobrego. Człowieka, który wiele przeżył. Fotografię otacza ornament z liści dębu – w symbolice funeralnej oznaczających wielkość, siłę i wytrwałość pochowanego. Pewnie nieprzypadkowo zdobią płytę nagrobną doktora Kunickiego. Musiał być lekarzem, który do końca pozostawał wierny przysiędze Hipokratesa i który swój zawód wykonywał z poświęceniem.
Starsi mieszkańcy Żytomierza opowiadali mi kiedyś o nieżyjących już lekarzach z dyplomami uzyskanymi jeszcze przed II wojną światową. Pełni poświęcenia, gotowi odwiedzać swoich pacjentów o każdej porze dnia i nocy, interesujący się efektami zaordynowanej kuracji, nawet kupujący leki dla chorych z biednych rodzin.
I ja znałem niegdyś dwóch takich doktorów rodem ze Lwowa, którzy po wojennych perypetiach musieli porzucić swoje rodzinne strony, uczciwych i pełnych poświęcenia.
A jaki był doktor Władysław Kunicki? Najlepiej opisuje to epitafium na jego grobie, świadczące o wielkim szacunku, jakim był otaczany.
Miłował Boga, ludzkość i Ojczyznę
Nie pragnął złota i nie szukał chwały
Lecz droższą od nich zostawił spuściznę
Bo swego ducha szczytne ideały.
I pracy brzemię doniósł aż do końca
Swą młodą pieśnią wzniesion nad otchłanie
Wśród Czarnej nocy czekał wschodu słońca
I na grób patrząc wierzył w zmartwychwstanie.
Tu leży biedota
Jest takie miejsce na cmentarzu w Żytomierzu, położone w najdalszym jego skrawku opadającym łagodnie w stronę rzeki Kamionki, gdzie królują stare, rachityczne wierzby, topole i gęsta trzcina. Wśród niej od czasu do czasu w górę wystrzela dziki bez. O tym, że chowano tu kiedyś ludzi, przypominają jedynie doły po zapadniętych dawno grobach ukryte w gęstym listowiu, pordzewiałe kawałki metalowych krzyży, a czasem cudem zachowany drewniany krucyfiks, miłościwą ręką oparty o pień drzewa. W dniu Wszystkich Świętych ktoś zanosi w te dzikie zarośla świece. Migają w ciemnościach samotne, mizerne płomyki z dala od rozjarzonych światłem innych części żytomierskiej nekropolii, ku pamięci biednych za życia i biednych po śmierci.
Ta część cmentarza to dawna kwatera dla ubogich, gdzie dokonywano bezpłatnych pochówków. Miejsce to wykupiły, a potem dbały o nie szarytki ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo, które przybyły tutaj z Pułtuska. Siostry sprowadził do Żytomierza bp Andrzej Załuski w roku 1766 i ufundował dla nich klasztor. Od początku swojego pobytu w mieście realizowały misję zgromadzenia. Założyły pierwszy w Żytomierzu bezpłatny szpital, aptekę, sierociniec dla kalek i sierot, przytułek dla starców i szkołę dla sierot. Później dokupiły teren przylegający do cmentarza i na własny koszt chowały w poświęconej ziemi tych, których nie stać było na pogrzeb. Groby biedoty otoczyły opieką.
W roku 1831, po powstaniu listopadowym, carski dekret zakazujący przyjmowania nowych sióstr oznaczał powolną likwidację klasztoru. Po śmierci ostatniej miał zostać zamknięty. Siostry fortelem przedłużyły jego działalność o 30 lat, potajemnie przyjmując nowe zakonnice przybierające imiona tych, które zmarły. Po powstaniu styczniowym inspekcja z Petersburga wykryła tajemnicę długowieczności szarytek i w roku 1865 klasztor zamknięto na dobre. Zabudowania klasztorne, które przetrwały różne historyczne zawieruchy, zostały w znacznej części zniszczone podczas sowieckiego bombardowania w roku 1943.
W zapomnienie odszedł cmentarz ubogich i sierot. Dzisiaj tylko dzika roślinność przypomina o jego dawnym kształcie. I czasem jakaś samotna postać na skraju cmentarnych zarośli odmawia „Wieczne odpoczywanie…”.
Daleko od domu
Wiele tysięcy Polaków uciekało z Kresów w głąb Polski, chroniąc się przed atakami UPA. Inni porzucali domostwa, umykając przed Armią Czerwoną. Resztę wysiedlono siłą poza nowe granice ZSRS. Dzisiaj na wielu polskich nekropoliach spoczywają świadkowie tej tragicznej historii.
Wędrując po cmentarzach, napotykam także groby osób, których losy toną w mrokach przeszłości. Każda z nich miała zapewne intrygujące, pełne wydarzeń życie, które mogłoby uzupełnić dzieje naszego kraju. Z niewiadomych przyczyn zmieniały miejsce zamieszkania, wtopiły się w inną rzeczywistość. Odchodząc z tego świata, zabierały ze sobą swoją tajemnicę.
Takie właśnie mogiły znalazłem na cmentarzu w Szczawnicy – kilka sąsiadujących ze sobą pochówków Kresowian, prawdopodobnie spokrewnionych ze sobą. Tablice nagrobne nie mówią zbyt wiele. W pierwszym grobie spoczywa Władysław Kulikowski, obywatel ziemski z Wołynia – głosi napis. Przeżywszy 75 lat, zmarł w Szczawnicy w roku 1933. I Barbara Kulikowska z domu Wielobycka – wynika z drugiej tablicy – prawdopodobnie jego żona.
Tuż obok stoi obelisk Haliny Kulikowskiej, która urodziła się w Popowiczach na Wołyniu w roku 1907. Zmarła w Szczawnicy w roku 1930. Prawdopodobnie była córką Władysława i Barbary.
Zaledwie kilka metrów dalej jest kolejny obelisk. Należy do Karoliny z Roguskich Habdank-Wielobyckiej, wdowy po powstańcu z roku 1863, najprawdopodobniej matki Barbary Kulikowskiej. Właścicielka ziemska, urodzona na Podolu, zmarła w Zaciszu w listopadzie 1925 – głosi napis wyryty w kamieniu.
„Zacisze” to pensjonat istniejący do dzisiaj w Szczawnicy. W czasach, gdy mieszkała w nim Karolina Habdank-Wielobycka, pełnił również funkcję sanatorium. Może więc obecność tej kresowej familii w uzdrowisku u podnóża Pienin wiązała się ze stanem zdrowia któregoś z jej członków? A może zupełnie inne były powody porzucenia kresowego majątku. Ważne, że do dzisiaj ktoś dba o te groby.
Tekst i zdjęcia ATK
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!