Ale wina tego spada nie na tych biernych zresztą ludzi, którym, wyzyskując ich ciemnotę, wciskano gwałtem karabin w dłoń do walki z bratnim narodem. („Wiek Nowy”, nr 5346, 22.11.1918 r.)
Prowokacji tej udawało się uniknąć przez niemal trzy lata. Lwy wróciły na Cmentarz Orląt 17 grudnia 2015 roku. Decyzji tej nie skonsultowano wówczas z władzami miasta, które na mocy uchwały zabraniały samowolnego dodawania nowych elementów na polskich zabytkach. Już miesiąc później Rada Obwodowa zwróciła się do policji o sprawdzenie, czy posągi znalazły się cmentarzu legalnie oraz czy ich obecność nie ma wymowy antyukraińskiej. W styczniu 2016 r. lwy umieszczono w drewnianych osłonach i tkwią w nich do dziś.
„Zrozumiałe jest, że wspomniane posągi będą wykorzystywane przez polskie koła radykalne do prowokacji na Ukrainie i staną się podstawą pogorszenia stosunków ukraińsko-polskich” – uważa dziś Rada Obwodowa, która na szczęście jednak nie ma w tej sprawie mocy sprawczej, należy to bowiem do kompetencji władz miasta a nie obwodu. Strona polska sądzi natomiast, że lwy kolejny raz stają się elementem rozgrywki, której istotą są pamięć historyczna, pomniki i groby tych, którzy są bohaterami dla jednego z narodów, ale wrogami dla drugiego. Znów na pierwszym planie są przeszłość i polonocentryzm. Tymczasem może należałoby na sprawę tę spojrzeć nieco szerzej i przypomnieć sobie, że Andrij Sadowyj ogłosił zamiar kandydowania w wyborach prezydenckich, co oznacza ni mniej ni więcej przyszły wakat na posadzie mera Lwowa. O schedę po Sadowym będą zabiegać politycy różnych opcji, nic też nie stoi na przeszkodzie temu, aby w walce o fotel mera sięgać do populistycznych haseł, nawet za cenę dobrych relacji międzypaństwowych.
Pozornie może się zdawać, że próba odwoływania się do nastrojów antypolskich w mieście takim, jak Lwów, skazana jest na niepowodzenie. Metropolia żyjąca w dużej mierze z turystyki nie może pozwolić sobie na odpływ gości zza zachodniej granicy. Może nie zostawiają oni wysokich napiwków, ale gwarantują stały dochód hotelom, właścicielom prywatnych kwater, gospodarzom wszelakich knajp, sprzedawcom pamiątek. Polskie pokrzykiwania o przeszłości miasta cichną wraz z odgłosem oddalającego się autokaru, można je lekceważyć, bo nikt przytomny nie podejmie przecież żadnych akcji rewindykacyjnych. Jednakże ziemia lwowska nie byłaby pierwszą, na której udało się komuś zbić polityczny kapitał na hasłach skrajnie radykalnych, faszyzujących, na budowaniu nienawiści i rozniecaniu konfliktu. Lwy, jako „symbol polskiej okupacji Lwowa”, mogą przysłużyć się tym, którzy będą chcieli budować wizerunek silnego, niezależnego państwa ukraińskiego nie na potędze gospodarczej, a mitologii. Co zresztą również nie jest pomysłem oryginalnym, ale na pewno jest zabiegiem skutecznie przyciągającym do urn wyborczych tych, którzy wciąż żyją z kompleksem przeszłości.
Lwy są też argumentem w odgrzewanym co pewien czas sporze o pomniki. Te ukraińskie, niszczone na terytorium Polski, oraz te polskie, popadające w ruinę czy dewastowane przez „nieznanych sprawców”. Konflikt ten buduje niezmiennie napięcie w relacjach polsko-ukraińskich, co cieszy Kreml, dla którego i Polska, i Ukraina nie są może wielkimi problemami, ale na pewno problemami uciążliwymi.
Im gorsza stawała się sytuacja mocarstw centralnych, tym gorliwiej wcielano w życie zasadę „divide et impera” i szczuto Rusinów przeciw Polakom. („Wiek Nowy”, nr 5244, 5.11.1918 r.)
Odpowiedzią strony polskiej na decyzję władz ukraińskich był zdecydowany sprzeciw wobec możliwości demontażu lwów z Cmentarza Orląt. „Demontaż ten przeczyłby dwustronnym umowom dotyczącym odbudowy i rekonstrukcji Cmentarza Łyczakowskiego. Strona ukraińska została uprzedzona o negatywnych konsekwencjach, które wynikłyby z takich działań dla relacji dwustronnych” – oświadczył wiceminister spraw zagranicznych RP Bartosz Cichocki. Nie wspomniał przy tym, że decyzja o powrocie lwów na Cmentarz Orląt nie miała wystarczającej podstawy prawnej, co jest wystarczającym powodem, by Ukraińcy ją zanegowali i by Polacy podjęli w tej sytuacji konstruktywne rozmowy. Rozmowy o tyle ważne, że toczone przecież w cieniu stulecia polsko-ukraińskich bratobójczych walk o Lwów.
Bratobójcza walka (…) kopie między nimi a nami przepaść, której dziesiątki lat, a może wieki nie zdołają wypełnić. („Wiek Nowy”, nr 5244, 5.11.1918 r.)
Czy można było do takiej debaty się przygotować? Z pewnością. O tym, jakim problemem w najbliższych tygodniach staną się lwowskie lwy rozmawiano już podczas XI Polsko-Ukraińskich Spotkań w Jaremczu we wrześniu bieżącego roku. Nie było tu potrzebne wróżenie z fusów, aby mieć pewność, że podjęte zostaną próby usunięcia lwów z nekropolii i że wiązać się z tym może ryzyko ich zniszczenia podczas demontażu lub przewozu w inne miejsce. Już w grudniu 2015 roku Janusz Balicki, prezes Polskiego Towarzystwa Opieki nad Grobami Wojskowymi we Lwowie, mówił, że „Jeden [z lwów] jest w stanie poturbowanym”, a wypadki zdarzają się przecież najlepszym. Dyskusja o metodach zapobieżenia potencjalnym problemom była merytoryczna i wydawało się, że uprzedzenie ruchu strony ukraińskiej i poddanie zabytków konserwacji pomoże przeczekać ten niełatwy politycznie czas. Nikt jednak nie podjął stosownych decyzji, nikt nie wsłuchał się w głosy tych, którzy sprawami ukraińskimi zajmują się od lat. Raz jeszcze nie potrafiliśmy zapobiec sytuacji co najmniej niewygodnej, a być może i niebezpiecznej dla relacji dwustronnych.
Dziś należy uznać, że najwyższy już czas poszerzyć horyzonty i ujrzeć relacje dwustronne w szerszym niż historyczny kontekście. A zanim to nastąpi, dobrze by było przystać na to, by o dalszym losie rzeźb zadecydowano zgodnie z literą ukraińskiego prawa, bo tego władzom Lwowa odmówić nie sposób. I przy okazji szepnąć słów kilka o możliwości podjęcia wspólnych prac nad przywróceniem świetności zabytku, który nie jest tylko pamiątką polskiej przeszłości, ale pomnikiem wspólnych, niełatwych losów.
Jakkolwiek ułożą się po wojnie dzieje, nie wolno ani nam, ani Rusinom zapominać o tem, że – chcemy, czy nie chcemy – skazani jesteśmy także w przyszłości żyć ze sobą i obok siebie” („Wiek Nowy”, nr 5244, 5.11.1918 r.)
Agnieszka Sawicz
Tekst ukazał się w nr 20 (312) Kuriera Galicyjskiego 30 października – 15 listopada 2018
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!