„Jesteśmy Rosjanami. Rosjanie przeżyli i głód, i chłód. Trzeba po prostu mniej jeść” – taką receptę na drożejącą żywność zaserwował swoim rodakom rosyjski deputowany z putinowskiej partii Jedna Rosja. Władze w Mińsku znalazły jednak lepszy sposób.
Po „odchudzającej” wypowiedzi deputowanego Ilji Gaffnera w rosyjskim internecie zawrzało. Takie rady w sytuacji kiedy i tak co trzeci Rosjanin nie dojada? Na Białorusi wybrano więc inną metodę – aby zapobiec drożyźnie na skutek galopującej dewaluacji białoruskiego rubla, rząd w Mińsku nakazał w grudniu zamrożenie cen.
Skutki nie dały na siebie długo czekać: towary wprawdzie nie podrożały, ale zaczęły po prostu znikać, masowo wykupywane. Hurtownie nie chcą ich dostarczać po nieopłacalnych cenach.
Białoruskie władze, jak zwykle, znalazły zdumiewające wytłumaczenie dla fenomenu pustoszejących półek. Według wiceminister handlu Iriny Narkiewicz, deficyt żywności w sklepach spowodowany jest „okresem adaptacyjnym” – podaje BiełaPAN.
Jak długo potrwa adaptacja klientów do pustych półek pani wiceminister nie wyjaśniła, zapewniając jednak, że „robione jest wszystko co możliwe, aby naprawić tę sytuację”. Nie będzie to chyba jednak proste, skoro – jak sama przyznaje – brak towarów to skutek „sytuacji ekonomicznej w Rosji i kryzysu światowego”, na co władze w Mińsku mają, powiedzmy sobie, skromny wpływ.
Obie recepty na brak żywności – rosyjska i białoruska – przypominają stary dowcip o Szkocie, który aby zaoszczędzić postanowił oduczyć swoją krowę jeść. I już prawie, prawie by mu się udało, gdyby krowa… nie zdechła.
Kresy24.pl
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!