„Głodówka Ignacego Garbacza w Wilnie” – fragment nieopublikowanych wspomnień udostępnionych przez wnuczka Adama Wiśniewskiego. Echa ówczesnej polskiej prasy.
Po utracie pracy w sądzie w Iwieńcu, nowe miejsce pracy obiecał p. Ignacemu Garbaczowi pułkownik Wędziagolski.
Powiedział: „ale ja pracę dla pana znalazłem, będzie pan pracował w Bloku Bezpartyjnym, pobory będą te same, mieszkanie znajdziemy. No jeżeli przyjmie pan to stanowisko, ucieszylibyśmy się bardzo.”
Powiedział mężowi, żeby napisał podanie i przyjechał do Wilna. Było to w Wielkim Tygodniu przed Wielkanocą 1933 r. Nie pamiętam dokładnie, bo bardzo to wszystko przeżywaliśmy.
Na drugi dzień wyprawiłam męża i pojechał do Wilna tydzień przed świętami Wielkanocnymi.
Na drugi czy trzeci dzień pani Joda przybiegła do mnie z gazetą i powiedziała: „pani Niusiu, niech się pani nie denerwuje, tu jest o pani mężu”.
Tak się wystraszyłam, że pewno miał wypadek, że zemdlałam. Dopiero po ocuceniu mnie przeczytała mi nagłówek” „Demonstracyjna czy wymuszona głodówka bezrobotnego Ignacego Garbacza w Hotelu Szlacheckim”.
W tym hotelu mieliśmy znajomego. Był nim jego właściciel pan Rutkowski. Na dole mieściła się apteka „Pod Łabędziem.” W gazecie tej opisywano, że mąż przybył do Wilna i zgłosił się do pracy na stanowisku referenta w Bezpartyjnym Bloku i, że poseł Dobosz nie wyraził zgody na przyjęcie męża do pracy, ponieważ doniesiono mu, że mąż został z sądy w Jaszunach zwolniony jako zajadły komunista. To był straszny cios dla mnie. W tym czasie pisano też o głodówce Gandhiego. O mężu pisano jeszcze przez 3 dni.
W jednej z gazet był nagłówek: „Ignacy Gandhi nie przerywa głodówki”. Na drugi dzień informację sprostowano.
W przedwojennej Polsce w sądach nie można było należeć do żadnej partii, ani też sympatyzować z jakimś ugrupowaniem. Sąd był niezawisły.
Mąż wrócił w Wielki Piątek. Strajkował trzy dni. Przywiózł mi piękny granatowy materiał na kostium, który był bardzo drogi.
Okazało się, że na trzeci dzień głodówki do męża przyjechał handlowiec, który poszukiwał do pracy sekretarza, a że dowiedział się, że mąż pochodzi z kieleckiego jak i on, więc zaproponował mu to stanowisko. Dla mnie dał mężowi ten materiał. Mąż miał mu odpowiedzieć po świętach…
Mąż mój nigdy nie był komunistą, politycznie był obojętny, co zawsze mnie denerwowało, może dlatego, że przeżyłam jako dziecko dużo okropnych rzeczy i widziałam jak Rosji komunizm narzucono. Nigdy jednak nie wybuchałam; na pozór niby spokojna, wszystko dusiłam w sobie. Mąż natomiast był człowiekiem wybuchowym, potrafił nie odezwać się przez kilka dni, ale był człowiekiem bardzo sprawiedliwym i dobrym…
Kwerendy prasowej dokonał Zbigniew Mariusz Wołocznik. „Echo” – Biblioteka Cyfrowa Regionalna Ziemi Łódzkiej. Kurier Wileński – Polona, Biblioteka Narodowa sygnatura mf 57883. Kurier Nowogródzki, BN – Polona, mf 111473.
S.K.
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!