„Rosjanie w Pierszajach” – fragment udostępniony przez wnuczka Adama Wiśniewskiego.
Po powrocie z Wilna mężowi zaproponowano dwie prace, jedną w prywatnym przedsiębiorstwie handlowym, a drugą w gminie Pierszaje w charakterze sekretarza gminy. Mąż wybrał tę drugą i wyjechaliśmy do gminy Pierszaje powiat Wołożyn. Zamieszkaliśmy u państwa Bondarewiczów, którzy mieli sklep i dużą pasiekę pszczół. Po paru miesiącach w gminie wyremontowano dla nas 3 pokoje i kuchnię…
Na wiosnę 1939 roku aresztowano jednego naszego nauczyciela i felczera, których wywieziono do Berezy. W 1939 roku 1 września wybuchła wojna, ale u nas było cicho. Co dzień słuchaliśmy komunikatów. Kilka osób przyjechało do nas wraz z rodzinami. Komendant mówił, że są to komuniści. Przyjechali z Warszawy i Łodzi. Jak się później okazało była to prawda, to byli prawdziwi komuniści.
17 września wczesnym rankiem obudził nas nasz woźny Piecia mówiąc, że od wschodu idą z pomocą Rosjanie. Cała nasza władza, komendant policji z podwładnymi policjantami, nauczyciel i mąż; wszyscy zaczęli uciekać do Wołożyna. Pół godziny po wyjeździe męża już czołgi bolszewickie były u nas w gminie. Po dwóch godzinach mąż wrócił. Mówił, że wyprzedziły go sowieckie czołgi i nie było sensu uciekać. Natomiast komendant z policjantami zdążyli uciec, bowiem byli rowerami, a mąż uciekał na piechotę. Zapomniał wziąć roweru.
Gdy ruscy weszli i zobaczyli u mnie radio powiedzieli, że tylko burżuje mają radia, ale kiedy je włączyłam, akurat Moskwę, zrobili wielkie oczy. Nie wiedzieli, że u nas można słuchać wszystkich zagranicznych stacji. Córka moja Wiesia przybiegła z dworu mówiąc, że słyszała jak żołnierze mówili, że im baćki, tj. ojcowie opowiadali, że „gdzieś daleko jest Ameryka, a Ameryka jest tu, za wrotami”. Nie wiedziałam wówczas, że nasz woźny był komunistą, a jego stryj Boreczka – działaczem komunistycznym. Ale tylko dzięki naszemu woźnemu Pieci uniknęliśmy aresztowania. Wojskowi zajęli mi jeden duży pokój.
Pod poduszką słuchałam radia Warszawa jak przemawiało do obrońców Westerplatte. Nie pamiętam kto przemawiał, czy prezydent miasta, czy też wojskowy i jak żegnał ich, bo już ich głosu nie słyszał. Bardzo to wszystko głęboko przeżyliśmy. Dopiero wtedy zobaczyliśmy, co się działo – jak ta nasza tutejsza dzicz wydawała ludzi. Sklepy zostały powywożone, nawet sztywne kołnierzyki, które były w piwnicy u sklepowej zabrano i wywieziono. Nasz Piecia nosił nos spuszczony – powiedział nam, że obiecywano mu raj na ziemi, a tu przyszło wojsko bez koszuli, tylko rubaszki, bez mydła. Wielkie oczy robili widząc, że u nas taki dobrobyt był. Konie, które posiadali, to były chude szkapy; u nas padły dwie sztuki. Przez pierwszy miesiąc tylko wywozili wszystkie dobra i bogactwa z Polski. Tych komunistów, którzy przed działaniami wojennymi uciekli z Warszawy i Łodzi do nas, aresztowano i wywieziono do Rosji. Natomiast wrócił nauczyciel z Berezy i felczer, o którym komendant mówił, że był szpiegiem bolszewickim, w co nie wierzyliśmy.
Co drugi dzień były zebrania, na które zwoływano ludzi. Nasz nauczyciel po jednym spotkaniu wrócił tak załamany, że po prostu płakał mówiąc, że się tak dał nabrać na ten dobrobyt i sprawiedliwość komunistyczną. Mąż mu radził, by nie chodził więcej na te zebrania, ale on powiedział, że pójdzie i wyrąbie im prawdę w oczy. Nic mu nie zrobią, bo siedział w Berezie. Poszedł, ale już nie wrócił. Wywieziony został w głąb Rosji. Do nas mówił, że siedział za walkę o dobrobyt. Powiedział też, że dopiero teraz zdał sobie sprawę, że walczył o nędzę i niewolę dla ojczyzny.
Na jesieni aresztowani zostali też młodzi chłopcy z inteligenckich domów. Nas wyrzucono do leśniczówki bez okien i drzwiczek w piecach. Były w niej okiennice, które mąż pozamykał i wypchał okna sianem, było ciemno. Zajęliśmy jeden malutki pokoik, ze znalezionych kilku kawałków szkła mąż zrobił malutkie okienko. W dzień można się było poruszać, a wieczorem paliło się w piecu bez drzwiczek i też było widno. Kuchnia była obok też bez drzwiczek. Jedliśmy dwa razy dziennie, nie było już sklepów, ale żywność przywozili znajomi chłopi. Zima była bardzo ciężka – jak się wychodziło na zewnątrz domu, to powieki się sklejały. Gotowaliśmy wodę, którą laliśmy do butelek i na noc wkładaliśmy je do łóżka, żeby dzieciom i nam było ciepło. Drzewa w lesie było dużo więc paliło się dzień i noc, tylko jedno z nas musiało czuwać, żeby ogień nie wypadł z pieca.
W te straszne mrozy zaczął się okres wysyłki ludzi na Syberię. Kiedy dziecko malutkie umarło, to rodzice w drodze oddawali zwłoki ludziom na godne pochowanie. Piecia zaglądał do nas bardzo rzadko, przynosił nam straszne nowiny i czuliśmy, że przez nas też miał dużo nieprzyjemności. Radził nam nigdzie się nie pokazywać. W marcu 1941 r. przyszedł i powiedział, że przyśle nam furmankę, abyśmy stąd gdzieś daleko wyjechali, bowiem jesteśmy na liście i mężowi grozi aresztowanie. Nie czekając na jego furmankę, bo i jemu przestaliśmy ufać, mąż sam poszedł wcześnie rano do znanego nam biednego gospodarza, który był bardzo uczciwy i dużo nam wcześniej pomógł. Zabrał nas i z otomaną wyjechaliśmy znowu do Iwieńca, tam gdzie mąż wcześniej pracował w sądzie i skąd został zwolniony.
Zamieszkaliśmy u pani Kwiatkowskiej, zajęliśmy malutki pokoik i małą kuchenkę… Nikt nie wiedział gdzie wyjechaliśmy; po prostu zwialiśmy. W Iwieńcu Nasiek (mąż Janiny) pracował jako księgowy w Lessowchozie w Podsoczce, jako księgowy. Naczelnik, był to starszy gość, bardzo dobry człowiek…W Iwieńcu dowiedzieliśmy się, że z majątków Pilarskich i Sudników utworzono kołchozy. Dowiedzieliśmy się również, że i tu w Iwieńcu jesteśmy na liście ludzi przewidzianych do wywozu na Syberię. Nasza gospodyni, dowiedziała się od gospodyni Dzierżyńskich, że będzie wojna z Niemcami…
S.K.
3 komentarzy
Miroslaw Orlowski
26 sierpnia 2017 o 10:58Dom Bondarowiczow w Pierszajach nalezal do mojej praprababci ze strony mojej mamy Emilia BONDAROWICZ,ktora po wojnie przyjechala do Polski. Zmarla w 1966r.
Mariusz Penczyński
23 czerwca 2019 o 13:19Moi dziadkowie ze strony mamy pochodzili z tamtych stron dziadek Wincenty Bondarowicz s. Józefa a jego mama a moja prababcia z domu Poczykowska. Babcia żona dziadka pochodziła z miejscowości Hołuby , Maria Bondarowicz c. Hołuba i Romanowskiej. Po wojnie osiedlili się w miejscowości Bielów k. Krosna Odrzańskiego. Dziadek zmarł w 1991r. a babcia 1998 r. Są pochowani na cmentarzu komunalnym w Krośnie Odrzańskim.
Mariusz Penczyński
28 marca 2022 o 23:08Emilia Bondarowicz z d. Poczykowska pochowana jest na cmentarzu komunalnym w Krośnie Odrzańskim zm. w 1970 r.