W styczniu 1793 roku w Petersburgu został zawarty tajny traktat między Katarzyną II a Fryderykiem Wilhelmem II o podziale ziem Rzeczypospolitej po wojnie 1792 roku. Proces tego bezczelnego rabunku wyglądał osobliwie, bo do marca zaborcy odkroili swoje łupy – Rosji przypadło 250 tys. km kw (województwa mińskie, kijowskie, bracławskie i podolskie, i częściowo wileńskie, nowogródzkie, brzesko litewskie i wołyńskie), Prusom – 57 tys. km kw (prócz Gdańska i Torunia, Wielkopolska oraz część województw krakowskiego, rawskiego i mazowieckiego) – ale dopiero w lipcu deputaci sejmu grodzieńskiego – w części pod rosyjskimi lufami, w części przekupieni – zatwierdzili „stanie się Polski rosyjską prowincją”. Otrzeźwienie części targowiczan przyszło za późno.
Rzeczpospolita znalazła się w tragicznej sytuacji. Przebywający na emigracji – głównie w Lipsku i Dreźnie – oficerowie i politycy walczący w obronie dzieł Sejmu Wielkiego, zdawali sobie sprawę, że to nie koniec i Rosja do spółki z Prusami, i rywalizującą z nimi Austrią, nie cofną się przed całkowitą likwidacją państwa polsko-litewskiego. Prawda, Hugo Kołłątaj próbował, za pośrednictwem posła Jakowa Bułhakowa, przekonać carycę do utrzymania nieco zmodyfikowanej Konstytucji 3 maja w zamian za oddanie tronu wielkiemu księciu Konstantemu, ale wobec ekscesów francuskiego Konwentu (w styczniu 1793 został zgilotynowany Ludwik XVI) to była mrzonka. Wstępem do obezwładnienia Rzeczypospolitej była zapowiadana na połowę marca 1794 roku redukcja o ponad połowę jej armii. Rosyjski zaborca zlikwidował Order Virtuti Militari, który dumnie nosiło już wielu żołnierzy. Pozostała walka za wszelką cenę. W kraju coraz szersze kręgi zataczała konspiracja. To był ostatni moment na podjęcie próby ocalenia Rzeczypospolitej.
Powstanie wymagało pełnej mobilizacji społeczeństwa i radykalnego programu społeczno-politycznego. Słowem miał to być pierwszy w dziejach Rzeczpospolitej zryw ogólnonarodowy, którego kołem zamachowym miała być nowa armia, oparta w równej mierze o szlachtę, co chłopów i mieszczan. W środowiskach konspiracyjnych skupionych w lipskim Komitecie Emigracyjnym było dwóch kandydatów na przyszłego wodza powstania. Czartoryscy, ale także przedstawiciele różnych nurtów politycznych przygotowujących powstanie lansowali Tadeusza Kościuszkę. Mimo, że generał i tak cieszył się powszechnym szacunkiem za nieustępliwość i bohaterstwo w 1792 roku, sponsorowani przez Czartoryskich propagandyści niepotrzebnie naciągali rzeczywistość, przedstawiając jako zwycięstwo jego niewątpliwą porażkę pod Dubienką. No, ale czego sie nie robi ku pokrzepieniu serc.
Kołłątaj próbował wysondować też, za pośrednictwem byłego sekretarza królewskiego Scipiona Piattolego, możliwość pozyskania dla powstania ks. Józefa Poniatowskiego, ale ten, przedkładając więzy pokrewieństwa z królem, odmówił potępienia jego „zdrady” i przystąpienia do konfederacji targowickiej. Inna sprawa, że mimo rozdźwięków na tle przywództwa powstania – przykładem choćby sprzysiężenie warszawskie – większość środowisk konspiracyjnych opowiadała się za Kościuszką, republikaninem i kompetentnym dowódcą, a nie ks. Józefem, którego – nolens volens – postrzegano przez pryzmat skompromitowanego króla. We wrześniu 1793 roku do Lipska przybyli wysłannicy sprzysiężenia warszawskiego – Franciszek Eliasz Aloe i rtm. Aleksander Walichnowski, którzy zażądali rozpoczęcia powstania. W tej sytuacji Kościuszko przyjął naczelnictwo. Powstanie miało wybuchnąć 19 listopada w Warszawie.
Okazało się jednak, że kraj nie jest przygotowany, a co gorsza Republika Francuska, mimo obietnic pomocy, zmieniła zdanie. Kościuszko, który przebywał w Paryżu w pierwszej połowie 1793 roku, zderzył się z twardą rzeczywistością: na nic zdała się jego wizja modernizacji Rzeczpospolitej na wzór republikańskiej Francji. Jakobini mieli na głowie interwencję koalicji starego reżimu i Wielkiej Brytanii. Nadto w drodze powrotnej popełnił fatalny błąd, dzieląc się konspiracyjnymi sekretami z dowódcą francuskiej armii północnej gen. Karolem Dumouriezem, niegdyś doradcą i instruktorem konfederatów barskich, obecnie austriackim agentem. W ten sposób szczegóły na temat misji Kościuszki i ruchu konspiracyjnego w Saksonii i Rzeczypospolitej trafiły najpierw do Austrii, i dalej do Rosji.
Jesienią 1793 roku rekonesanse naczelnika in spe – ukrywał się pod nazwiskiem Milewski – w podkrakowskim Podgórzu i jego emisariuszy w województwach ujawniły, że struktury konspiracyjne są nieprzygotowane do zrywu narodowego: brakowało żywności i broni, poza Warszawą, Krakowem i Wilnem struktury konspiracyjne były słabe lub ich nie było, co gorsza – niekorzystna była dyslokacja oddziałów wojska polskiego.
Kościuszko obawiał się też, czy jego radykalny program społeczny powstania ogólnonarodowego nie zniechęci szlachty i mieszczaństwa. W każdym bądź razie sprawę postawił jasno: „Za samą szlachtę bić się nie będę, chcę wolności całego narodu i dla niej wystawię tylko me życie”. W tej sytuacji odłożył decyzję o wybuchu powstania na przyszły rok, ograniczając się do stworzenia tzw. Małej Rady, na czele z liderami sprzysiężenia warszawskiego: szefem 10. regimentu pieszego wojsk koronnych Ignacym Działyńskim, bankierem Andrzejem Kapostasem, rtm. Walichnowskim i Konstantym Jelskim, która miała rozszerzyć siatkę konspiracyjną o Wielkopolskę i Pomorze, zorganizować kluby patriotyczne do agitacji mieszczaństwa, a w województwa ustanowić generałów majorów ziemiańskich, którzy zgromadzą zapasy broni i żywności, przeprowadzą werbunek i szkolenie wojskowe chłopów. Jesienią wyjechał najpierw do Drezna, a następnie do Italii, aby zgubić depczących mu po piętach pruskich i rosyjskich tajniaków. Do stolicy Saksonii powrócił dopiero w lutym 1794 roku.
Na początku marca 1794 roku Rosjanie rozbili prężne struktury sprzysiężenia warszawskiego, groźba represji zawisła nad konspiracją w całym kraju. Jednym z jej członków był brygadier Antoni Madaliński, dowódca Wielkopolskiej Brygady Kawalerii Narodowej, którą z powodu zaanektowania Wielkopolski przez Prusy i zbliżającej się redukcji wojska przeniesiono do Ostrołęki. 12 marca zagrał va banque: odmówił rozformowania swojej tysiąctrzystuosobowej brygady i pod pretekstem przejścia na służbę pruską pomaszerował najpierw na zachód, a następnie, zbrojnie przebijał się do Krakowa. Po drodze do jego brygady dołączały inne polskie oddziały, tak że liczebność jego jednostki wzrosła do ponad 2 tys. żołnierzy.
Na wieść o buncie Madalińskiego z Drezna do podkrakowskich Wiatowic przyjechał Kościuszko, który liczył na to, że rosyjski głównodowodzący w Polsce Osip Igelström wyśle do spacyfikowania brygady stacjonujący w Krakowie trzystuosobowy oddział ppłk Łykoszyna. I rzeczywiście, rosyjski namiestnik połknął haczyk: 23 marca wymaszerowali z miasta wszyscy żołnierze rosyjscy; pozostały w nim dwa bataliony z regimentów gen. Józefa Wodzickiego i gen. Józefa Hutten-Czapskiego (w sumie ok. 800 ludzi).
Kilka godzin później do Krakowa przyjechał Kościuszko, a następnego dnia na Rynku, wobec „skupionego ludu, jako symbolicznego źródła władzy”, ogłosił akt powstania i, jako Najwyższy Naczelnik Siły Zbrojnej Narodowej, złożył uroczystą przysięgę. Wprawdzie przyjął władzę dyktatorską, ale podobnie jak powołana przez niego i krakowskich konspiratorów Rada Najwyższa Narodowa miał to być stan tymczasowy, który po zwycięstwie powstania miał ustąpić na rzecz sejmu wybranego przez obywateli na mocy Konstytucji 3 maja.
Ogólnonarodowy wydźwięk insurekcji Kościuszko zaakcentował w trzech odezwach: „Do wojska polskiego i litewskiego”, „Do obywatelów”, „Do duchowieństwa polskiego” oraz „Do kobiet polskich”, w których zaapelował o akces i gorliwą służbę w tworzących się siłach zbrojnych, a także wspieranie wysiłku zbrojnego (np. kobiety wezwał do robienia szarpi i bandaży dla wojska).
Siły, którymi dysponował, wobec 30 tys. Rosjan stacjonujących w Koronie i na Litwie, były znikome: oprócz piechoty Wodzickiego i Hutten-Czapskiego oraz brygady Madalińskiego, mógł liczyć na stacjonującą w Kieleckiem Małopolską Brygadę Kawalerii Narodowej pod dowództwem vivebrygadiera Ludwika Mangeta (ok. 1100 ludzi) oraz trzy bataliony 3. i 4. Regimentów Koronnych piechoty. W sumie było to ok. 4 tys. żołnierzy.
Oddziały armii koronnej i litewskiej rozrzucone w kraju i po zaborach liczyły ok. 26 tys. żołnierzy, ale w pierwszych tygodniach powstania jedynie niewielkiej części udało się przedostać na ziemie wyzwolone spod władzy Rosjan. Dodajmy, że brygady Madalińskiego i Mangeta od początku insurekcji ze zmiennym szczęściem ścierały się z wojskami rosyjskimi. Jednak o ile pierwszy, z powodu lepszych kwalifikacji dowódczych, uniknął większych strat, o tyle Manget nie sprostał zadaniu: wdając się bez rozpoznania w potyczki nie zdołał rozbić oddziału Łykoszyna (poza chwilowym przejęciem jego żony i taborów batalionowych) , a pod Opatowem poniósł dotkliwą porażkę w starciu z korpusem gen. Mikołaja Rachmanowa. Jego brutalny stosunek do podkomendnym i złodziejstwa nie licowały z ideą republikańskiego ducha insurekcji.
Wobec szczupłości sił Kościuszko improwizował: 25 marca komisja porządkowa krakowska ogłosiła pospieszną mobilizację żołnierza dymowego, którym miano uzupełnić już funkcjonujące oddziały wojskowe, ale także stworzyć nowe. Na tym polu odznaczył się mianowany przez Kościuszkę generałem-majorem Jan Slaski, który z bratem Andrzejem werbował chłopskich ochotników do jednostek kosynierów. W ten sposób w ciągu tygodnia udało się powiększyć siły powstańcze o 2000 żołnierzy.
Naczelnik powstania sięgnął też po ideę sformowania ogólnonarodowego pospolitego ruszenia. Temu służyła odezwa Komisji Porządkowej do obywateli w wieku 18-40 lat, w miastach i we wsiach, aby się uzbroili w broń palną i sieczną. Mieli co niedzielę odbywać ćwiczenia wojskowe i być gotowi na wezwanie Kościuszki.
Mimo początkowego entuzjazmu niekorzystny rozwój sytuacji strategicznej wzmógł nerwowość krakowian, obawiających się oblężenia miasta przez zmierzające na południe korpusy Fiodora Denisowa i Aleksandra Tormasowa – łącznie około 6 tys. żołnierzy. Dyrektywa Igelströma była jasna: uniemożliwić Kościuszce wydostanie się z Galicji i rozniecenie powstania ogólnokrajowego.
Ze względów strategicznych i operacyjnych czekanie na wroga w Krakowie było wykluczone: mury miejskie nie wytrzymałyby ostrzału artyleryjskiego, a w wypadku zamknięcia pierścienia oblężenia powstańcy straciliby kontakt z resztą kraju. Kościuszko podjął rękawicę: 1 kwietnia wymaszerował w kierunku Warszawy, a następnego dnia w Luborzycy dołączyły do niego brygady Madalińskiego i Mangeta. Wojska Naczelnika liczyły 2200 piechurów, 2000 kawalerzystów oraz 1920 kosynierów i 200 wolontariuszy konnych. Prócz tego dysponował 12 lekkimi armatami polowymi. 3 kwietnia stanął obozem w Koniuszy.
Tego dnia w Skalbmierzu połączyły się korpusy Tormasowa, Denisowa i Rachmanowa (w sumie 6 tys. żołnierzy i 18 armat), nad którymi dowództwo przejął Denisow. Opuszczenie Krakowa przez Kościuszkę zaskoczyło Rosjan. Nowy plan przewidywał wzięcie go w kleszcze: od północnego-wschodu kolumną pod dowództwem Tormasowa (2800 żołnierzy i 12 armat), od południa oddziałami Denisowa i Rachmanowa (ok. 3200 żołnierzy i 6 armat). Koncepcja miała szanse powodzenia tylko w wypadku doskonałej synchronizacji działań. A tej zabrakło. Tormasow, szlachcic ze starego rodu bojarskiego, nie ukrywał urazy wywyższeniem Denisowa, Kozaka dońskiego – prawda, dzielnego i doświadczonego dowódcy, tyle że megalomana, traktującego swoich podkomendnych, w tym Tormasowa i Rachmanowa, z nieukrywaną pogardą. Temu należy przypisać opóźnienie przez Denisowa wymarszu swoich wojsk, co dla Tormasowa oznaczało poważne kłopoty w starciu z liczniejszymi siłami powstańców.
Do starcia korpusu Tormasowa z powstańcami Kościuszki doszło 4 kwietnia między Racławicami a Dziemierzycami. Od rana obie strony, tkwiąc na dogodnych pozycjach – Rosjanie na tzw. Górze Kościejowskiej, Polacy na niższym wzniesieniu dziemierzyckim – ograniczały się do wzajemnego prowokowania ogniem artyleryjskim. Jednak o godzinie 15 Tormasow, który zakomunikował Denisowowi dopadnięcie Kościuszki, najwyraźniej stracił cierpliwość. Do ataku ruszyły dwie kolumny: pod dowództwem Tormasowa, która miała zamarkować uderzenie na lewe skrzydło ugrupowania wojsk powstańczych pod dowództwem gen. Zajączka, w rzeczywistości skupić się na jego centrum oraz ppłk Pustowałowa, z zadaniem obejścia oddziałów Zajączka. Plan był chytry, jednak Kościuszko nie dał się zwieść. Polska artyleria raziła celnie, ale Rosjanie okazali się lepsi. Salwy z rosyjskich armat oraz szarża achtyrskich huzarów, jelizawietgradzkich strzelców konnych i Kozaków dońskich spowodowały popłoch wśród kawalerzystów z brygady Mangeta, którzy osłaniali piechotę Zajączka: w panice wielu zbiegło z pola bitwy przynosząc do Krakowa hiobową wieść o klęsce i śmierci Kościuszki.
Teraz Tormasow przeniósł ogień artylerii i uderzył na centrum polskich wojsk. Jednak polscy artylerzyści stanęli na wysokości zadania, studząc zapał Rosjan. Tymczasem manewr oskrzydlający ppłk. Pustowałowa dobiegł końca: Kościuszko, widząc odsłonięcie lewego skrzydła, wysłał na pomoc Zajączkowi brygadę Madalińskiego, która mimo ponawianych szarż zdołała jedynie powstrzymać marsz Rosjan. Wtedy Naczelnik postanowił przejąć inicjatywę: w centrum, pod dowództwem gen. Slaskiego, uderzyło 320 kosynierów. Rosjanie zdołali wystrzelić tylko dwa razy. Kosynierzy dopadłszy rosyjskich armat machali swoją śmiercionośną bronią, nie zważając na „pardon” wykrzykiwany przez kanonierów i grenadierów. W drugim rzucie do boju ruszyło już 1600 kosynierów, którzy równie bezlitośnie zagarnęli drugą baterię, a następnie wycieli w pień uformowany w czworobok III batalion jegrów Pustowałowa. Ogarnięci paniką Rosjanie uciekli z pola bitwy zarażając defetyzmem żołnierzy ze zbliżającego się korpusu Denisowa. Tego dnia Rosjanie stracili 1000-1200 zabitych i rannych oraz 12 dział, Polacy – 500.
Kościuszko nie ryzykował dalszego marszu na północ: straty były zbyt dotkliwe, inna sprawa, że wskutek grabieży i świętowania sukcesu wojsko uległo rozprężeniu. Pozostał powrót do Krakowa.
Mimo, że Kościuszce nie udało się przedrzeć do Warszawy informacja o zwycięstwie racławickim wywarła duże wrażenie w kraju. Poseł pruski Buchholtz w raporcie do króla odnotował, że „generał Igelström jest zrozpaczony i stara się ukryć te informacje, jak tylko może”. Rosyjski namiestnik obawiał się wybuchu rewolty w Warszawie, a mimo to wysłał nad Pilicę – przeciwko, jak sądził, zbliżającym się do stolicy oddziałom Kościuszki – część wojsk z garnizonu warszawskiego. To był błąd, bowiem 17 kwietnia w Warszawie powstanie jednak wybuchło. Prócz stacjonujących w stolicy polskich żołnierzy za broń chwycił lud. Niewiele brakowało, a stacjonujący w mieście rosyjski garnizon zostałby całkowicie zniszczony. Rosjan zaatakowały oddziały kapitanów Fryderyka Melforta i Stanisława Kosmowskiego, płk Dionizego Poniatowskiego oraz majorów Józefa Górskiego i Józefa Zeydlitza, których wsparła ludność pod wodzą Jana Kilińskiego. Wróg z dużymi stratami wycofał się z miasta pod ochronę pruskiego korpusu kawalerii gen. Wölcky`ego. W maju i czerwcu gniew ludu obrócił się też przeciwko stronnikom Targowicy: na szubienicach zawiśli m.in. Józef Ankwicz, Józef Kossakowski, hetmani Piotr Ożarowski i Józef Zabiełło oraz biskup Ignacy Massalski i książę Antoni Czetwertyński-Światopełk.
W Wilnie insurekcja wybuchła w nocy z 23 na 24 kwietnia pod wodzą płk. Jakuba Jasińskiego. I w taki sam sposób jak w Warszawie ludność rozprawiła się ze znienawidzonym zdrajcą hetmanem Szymonem Kossakowskim.
W maju ufortyfikowanego w Połańcu Kościuszkę przez dwa tygodnie oblegał Denisow. Mimo to Naczelnik spożytkował czas nie tylko na zwiększanie liczebności swoich wojsk, także na sformułowanie programu polityczno-społecznego insurekcji. 7 maja 1794 roku w Połańcu ogłosił uniwersał, który – jak sądził – przeistoczy jego zryw właśnie w powstanie ogólnonarodowe. Dokument znosił osobiste poddaństwo chłopów, ograniczał wymiar pańszczyzny i przypisanie chłopów do ziemi, a tym z nich, którzy przystąpią do powstania całkowite znosił pańszczyzny. Ekonomom i zarządcom ziemskim, którzy by nie podporządkowali się tym zmianom groziła odpowiedzialność karna. Postanowienia Uniwersału wprawdzie nie likwidowały całego porządku feudalnego, jednak był krok naprzód wobec rozwiązania kwestii włościańskiej, które zostało jedynie zasygnalizowane w Konstytucji 3 maja.
Na przełomie maja i czerwca pod Połaniec zbliżył się korpus gen. Grochowskiego. Denisow odstąpił, ale jego śladem ruszył wzmocniony Kościuszko. Do wojsk rosyjskich niebawem dołączyła armia pruska Fryderyka Wilhelma II. 6 czerwca pod Szczekocinami doszło do bitwy, którą Kościuszko przegrał. Siła złego na jednego: armia rosyjsko-pruska liczyła 26 tys. żołnierzy, a siły powstańcze ok. 10 tys. Wróg miał przygniatającą przewagę w artylerii: 134 armaty przeciwko 33. Tym razem na nic zdali się kosynierzy: Rosjanie pomni rzezi spod Racławic gęstym ogniem nie dopuścili do walki wręcz. Kościuszko stracił ponad 1200 zabitych i 500 rannych (polegli m.in. gen. Wodzicki i Bartosz Głowacki). Mimo porażki tym razem wojskom powstańczym udało się przedrzeć do Warszawy, którą oblegli zaborcy.
We wrześniu mocno nadgryziona stratami armia pruska pod dowództwem króla Fryderyka Wilhelma II (stopniała z 35 tys. do 18 tys. ludzi) oraz rosyjski korpus gen. Iwana Fersena po prawie dwóch miesiącach bezskutecznego oblężenia Warszawy dały za wygraną: pruski władca zmuszony był zadbać o swoje interesy w ogarniętej insurekcją Wielkopolsce, a Fersen w pojedynkę niewiele był w stanie zrobić i wycofał się na prawą stronę Wisły.
Na Litwie autorytet imperium rosyjskiego kompromitował nieudolny Nikołaj Repnin, który nad błyskawiczne manewry przedkładał starą Fryderycjańską szkołę wojowania. Dopiero w sierpniu udało się mu z niemałym trudem opanować Wilno. Jak najmniejszym nakładem sił korzyści z „polskiego buntu” starali się osiągnąć Austriacy: korpus gen. Josepha Harnoncourta, zamiast wesprzeć osamotnionego Fersena, ograniczył się do okupacji województw krakowskiego, sandomierskiego i lubelskiego.
W tej sytuacji feldmarszałek i generał-gubernator Małorosji Piotr Rumiancew-Zadunajski zdecydował o wysłaniu nad Wisłę dwóch korpusów pod dowództwem generałów Fiodora von Buxhoevedena i Iwana Morkowa. Ogólne dowództwo nad nimi powierzył swojemu uczniowi gen. Aleksandrowi Suworowowi. W końcu sierpnia 1794 roku Suworow na czele chersońskiego Pułku grenadierów, dwóch batalionów z bugskiego Korpusu jegrów, czernichowskiego Pułku karabinierów i 250 kozaków ruszył na zachód. Po drodze gromadził prowiant na około czterdzieści dni. Jednak wydarzenia nie szły po jego myśli: w Kowlu i Wyżwie dołączyły do niego korpusy generałów Fiodora von Buxhoevedena i Iwana Morkowa, jednak z powodu dżdżystej pogody kolumny marszowe i taborowe niemiłosiernie się rozciągnęły. W okolicach Kobrynia na drodze wojsk Suworowa stanęła dywizja gen. Józefa Sierakowskiego. Ośmiogodzinny bój był zacięty: wprawdzie Polacy musieli wycofać się w kierunku Brześcia, ale zadali wrogu dotkliwe straty.
Zwrot w wydarzeniach nastąpił 10 października, kiedy pod Maciejowicami klęskę poniosły wojska Tadeusza Kościuszki. Naczelnik, chcąc nie dopuścić do połączenie armii Suworowa z korpusem Fersena, podjął próbę pobicia wroga na raty. Ryzyko było ogromne, bo oddziały powstańcze, które ruszyły przeciw czternastotysięcznym wojskom Fersena, liczyły niecałe 8 tys. żołnierzy. Kościuszko zbyt późno starał się ściągnąć z Dęblina czterotysięczny korpus gen. Adama Ponińskiego. Tym razem Fersenowi powiódł się manewr oskrzydlający, który doprowadził do okrążenia wojsk powstańczych. Polska kawaleria zdołała uciec, a Kościuszko w nierównym boju został ranny i trafił do niewoli. Los powstania został przesądzony. Nowym Naczelnikiem został Tomasz Wawrzecki. Kilka dni potem Suworow podjął decyzję o marszu na Warszawę. Ponieważ wojska, którymi dysponował były za słabe do szturmu na umocnienia warszawskiej Pragi zamierzał włączyć do ich składu korpusy pogromcy Kościuszki Iwana Fersena oraz Wilhelma von Derfeldena.
26 października wojska Suworowa, wzmocnione korpusem Fersena, dotarły do Kobyłki. Cztery dni później nadciągnęły oddziały Derfeldena. Wojska rosyjskie liczyły 30 tys. żołnierzy, w tym 12 tys. kawalerii. Rekonesans okolic Pragi sugerował, że powstańcy solidnie przygotowali się do obrony. W rzeczywistości dwie linie umocnień usypane pod nadzorem inżyniera Jana Bakałowicza – oparty o Wisłę kilkukilometrowy wał z trzema wysuniętymi fleszami – nie stanowiły mocnego oparcia dla obrońców: piasek, z którego je usypano, nie nadawał im należytej spoistości, na domiar złego linie umocnień były rozciągnięte. Gen. Józef Zajączek obsadził fortyfikacje ponad 13 tys. żołnierzy dywizji litewskiej, których wzmacniały 43 baterie artylerii (104 armaty). Uzupełnieniem tego regularnego wojska było „pospolite ruszenie” kilku tysięcy uzbrojonych mieszczan Pragi. Obronę umocnień na lewym skrzydle, od strony traktu litewskiego, Zajączek powierzył gen. Jakubowi Jasińskiemu; prawe skrzydło – od strony Saskiej Kępy – objął gen. Władysław Jabłonowski. W centrum pieczę nad całością obrony Pragi sprawował Zajączek.
Szturm rozpoczął się 4 listopada około 5 rano. Rosjanie ruszyli w siedmiu zgrupowaniach. Od północy uderzyły cztery kolumny z korpusu Derfeldena: wzdłuż Wisły kolumna gen. Borysa Lacy`ego, której zadaniem było odciąć obrońców od rzeki i opanować most; z traktu litewskiego zaatakowały zaś trzy pod dowództwem księcia Dymitra Łobanowa-Rostowskiego oraz generałów Piotra Islezniewa i Fiodora von Buxhoevedena, których zadaniem było wdarcie się na Pragę przez wewnętrzny wał.
W centrum zaatakowały dwie kolumny z korpusu Fersena pod dowództwem generałów Tormasowa i Rachmanowa, których zadaniem było opanowanie dwóch wysuniętych redut, sforsowanie wału wewnętrznego i wdarcie się do centrum Pragi. Kolumna gen. Denisowa, która zaatakowała od południa, miała zadanie podobne do oddziałów Lacy`ego – przedrzeć się wzdłuż Wisły i opanować most.
Atak piechoty poprzedziło przygotowanie artyleryjskie, które mocno nadwerężyło praskie umocnienia. W tej sytuacji Rosjanie szybko wdarli się na bastiony i wewnętrzny wał. Bój był zaciekły i krwawy. Na samym początku bitwy postrzał w brzuch otrzymał generał Zajączek, którego przewieziono za Wisłę. Dowództwo przejął Wawrzecki, jednak nie udało mu się zaprowadził porządku w swoich szeregach i powstrzymać Rosjan. On też musiał uciekać na lewy brzeg, gdy do przeprawy mostowej zaczęła zbliżać się kolumna Lacy`ego. Niebawem jedyna droga ucieczki została opanowana przez Rosjan. Krwawe walki na wałach były preludium koszmaru, do jakiego doszło na Pradze.
Piechota rosyjska, rozlewając się po praskich kwartałach, napotkała silny opór. Polscy żołnierze i uzbrojeni cywile ostrzeliwali Rosjan na ulicach i z budynków. Ci zaś nie pozostawali dłużni: mordowali każdego, kto nawinął się pod rękę. Nie szczędzono kobiet, dzieci i starców, zabijając z broni palnej i bardziej praktycznie – bagnetem, nożem i czym popadnie. Kilkuset uchodźcom udało się przed podpaleniem przez Rosjan mostu przedostać się na drugi brzeg rzeki. Większość z tych, którzy próbowali wpław wydostać się z Pragi, utonęła (około 2 tys. ludzi). Bitwa i rzeź Pragi trwały do godziny dziewiątej. Straty były przerażające. Szacuje się, że zginęło od ponad 13 tys. do 21 tys. polskich żołnierzy i cywilów. Polegli m.in. wspomniany gen. Jakub Jasiński oraz generał Paweł Grabowski, Samuel Korsak – poseł na Sejm, który w 1773 roku razem z Tadeuszem Rejtanem i Stanisławem Bohuszewiczem próbował nie dopuścić do rozpoczęcia obrad Sejmu grodzieńskiego, pułkownicy Józef Górski i Walenty Kwaśniewski, podpułkownik Feliks Grabowski, major Michał Suchodolec i Jan Bakałowicz. Według niepewnych podliczeń Suworowa do niewoli trafiło blisko 13 tys. ludzi, w tym trzech generałów i 442 pułkowników, którzy uciekając przed rzezią z reguły chronili się w rosyjskim obozie. Rosjanie stracili 1500 żołnierzy, w tym 580 zabitych.
24 października 1795 roku Rosja, Prusy i Austria podpisały traktat rozbiorowy Rzeczypospolitej. Państwo polsko-litewskie przestało istnieć.
Opr. TB
fot. Jan Matejko, Kościuszko od Racławicami, 1888
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!