Rankingi Łukaszenki pikują wraz ze wskaźnikami ekonomicznymi kraju i poziomem życia mieszkańców. Czym znów omami swoich wyborców dyktator przyzwyczajony, że w kolejnych wyborach dostaje 80 – procentowe poparcie, co im obieca w kampanii prezydenckiej, czy mu w te obietnice uwierzą?
Według ostatniego badania niezależnego ośrodka NISEPI (z marca br.) w ciągu ostatnich sześciu miesięcy popularność Aleksandra Łukaszenki spadła o 11 punktów procentowych – do 34. 2 proc – pisze Aleksandr Kłaskowskij na portalu naviny.by.
Przyczyny, dla których pragmatyczni Białorusini zaczęli krytyczniej odnosić się do głowy państwa, widoczne są jak na dłoni, do wróżki nie ma sensu chodzić.
Rezultatem grudniowo – styczniowej hybrydowej dewaluacji, kurs białoruskiego rubla wobec dolara spadł o około 40 procent, średnie zarobki Białorusinów zmniejszyły się do 400 dolarów (a prezydent obiecał przecież w 2015 roku po tysiącu na głowę).
Choć według oficjalnej wersji inflacja w styczniu – lutym wyniosła 4,1 proc., ludzie odnoszą wrażenie, że ceny rosły dużo szybciej. A i asortyment zagranicznych towarów nie jest dziś taki sam jak parę miesięcy temu ( od sprzętu AGD do kawy, herbaty i soków).
Ranking prezydenta wynosi dziś 34,2 proc. – to dla Łukaszenki wciąż jeszcze daleko do historycznego minimum z września 2011 roku (20,5 proc.), gdy prawie trzykrotnie staniał rubel i szalała hiperinflacja – 109 proc.
Nieszczęściem dla Łukaszenki, są wysychające źródełka, z których jak każe tradycja można i należy czerpać przed wyborami prezydenckimi, na podwyższanie elektoratowi pensji, emerytur i zasiłków. Tyle tylko, że wcześniej PKB Białorusi odnotowywał wzrost, a i Moskwa była bardziej szczodra. Teraz jak na złość, Rosja postanowiła białoruskim braciom przyznać zaledwie 110 mln dolarów kredytu, pomimo tego, że Mińsk – według nieoficjalnych danych prosił o „pomoc materialną” w wysokości 2,5 mld. dolarów.
Czy zaryzykuje Łukaszenka dodruk pustych pieniędzy, żeby na chwilę udobruchać społeczeństwo? Czy zdecyduje się na „europejski wynik wyborczy”, innymi słowy, czy usatysfakcjonuje go poziom 52-55 procent? Na jakich hasłach zbuduje swoją kampanię wyborczą, kiedy o nieopatrznie rzuconym „każdy po tysiąc” – lepiej byłoby zapomnieć?
Jak pozyskać wyborców?
Mówiąc o wskaźnikach wyborczych, należy przypomnieć, że chodzi o procenty od frekwencji. No właśnie. Zwolennicy Łukaszenki chodzą do urn bardziej ochoczo niż jego przeciwnicy. W związku z tym, popularne wśród części opozycji hasło wzywające do bojkotu wyborów jest tylko na rękę władzy.
Przeciwnicy reżimu mówią o fałszowaniu wyborów jak o aksjomacie białoruskiej rzeczywistości politycznej. Między danymi NISEPI i tymi przedstawianymi przez Centralną Komisję Wyborczą rzeczywiście istnieje przepaść, potwierdzająca wersję opozycji.
Nie zmienia to faktu, że Aleksander Łukaszenka jako „charyzmatyczny” lider potrzebuje wysokiego poziomu autentycznej popularności. Ale w sytuacji gdy opozycja polityczna jest stłamszona , a niezadowolenie społeczeństwa spowodowane pogorszeniem się sytuacji ekonomicznej nie przekłada się na podwyższenie gotowości do protestów, (badania NISEPI – red.) nadchodząca kampania wyborcza wygląda dość ponuro dla prezydenta, pragnącego zachować pozycję ojca narodu. Naród zamiast przyklaskiwać mu, nastroszył się.
Co zamierzają ci na górze?
Politolog Paweł Usou uważa, że „Łukaszenka i jego otoczenie nie zmieni tradycyjnego podejścia do kampanii, które do tej pory polegało na sztucznej poprawie poziomu życia obywateli”.
Aby ten cel osiągnąć – sugeruje w komentarzu dla portalu naviny.by Usou, będzie „drukowanie pensji” i korzystanie z rosyjskich kredytów.
„Myślę, że jednak Rosja przeznaczy jakieś środki, aby utrzymać „stabilność” na Białorusi” – mówi Usow.
Z kolei politolog Andriej Jegorow, dyrektor Centrum Europejskiej Transformacji (Mińsk), uważa, że władza wydają się odchodzić od tradycyjnej polityki sztucznego wzrostu dochodów ludności przed wyborami.
„Po prostu dlatego, że nie ma tu dobrych rozwiązań, – tłumaczy Jegorow, – i w związku z sytuacją ekonomiczną w warunkach dekoniunktury na rynku rosyjskim i w związku z innymi problemami, mogłoby to doprowadzić do efektu odwrotnego i dalszego zubożenia ludności”.
Według analityka, kampania wyborcza będzie wspierana poprzez zasoby administracyjne i wprowadzenie totalnej kontroli państwa – władza liczy na to, że społeczeństwo kupi każdy wynik wyborczy, ze strachu przed większą destabilizacją i powtórką scenariusza ukraińskiego.
– Moje osobiste prognozy są takie: jeśli Moskwa się nie ugnie, głowa państwa może nie oprzeć się pokusie i dodrukuje trochę pieniędzy. Chociaż przedwyborczych „pierników” na pewno będzie mniej, niż w lepszych dla reżimu czasach – powiedział Jegorow.
Scenariusz wyborczy będzie skromny
A sam scenariusz wyborczy z pewnością będzie bez fajerwerków, w duchu autorytarnego minimalizmu. Wyłącznie do celów dekoracyjnych, dla zachowania pozoru konkurencyjności; show jednego aktora – wąski korytarz, czerwone flagi i represje.
Przy tym, jak sugeruje Jegorow, mało prawdopodobne jest, żeby władze zaczęły łagodzić warunki kampanii specjalnie dla UE, ponieważ liczą na „pragmatyczne” stanowisko społeczności międzynarodowej.
Paweł Usou podkreśła, że na dzień dzisiejszy Łukaszenka nie posiada przeciwników politycznych, a zatem nie będzie musiał rzucać dodatkowych środków na ograniczenia lub neutralizację opozycji. Tym bardziej, że część z nich gotowa jest na sojusz z władzą”.
Innymi słowy, być może jakiejś szczególnej brutalności podczas tych wyborów nie będzie, co w przeciwieństwie do 2010 roku, nie jest to konieczne. W każdym razie, dziś żaden z liderów opozycji nie jest w stanie zaryzykować hasła Płoszcza, jako mechanizmu zmiany reżimu – przede wszystkim z powodu syndromu ukraińskiego.
To właśnie kontrast między pokojową Białorusią i skąpaną we krwi Ukrainą będzie, według analityków kluczem Łukaszenki w kampanii wyborczej.
Eksperci uważają też, że „europejski” wynik wyborczy dla urzędującego prezydenta jest nie do przyjęcia, dlatego w listopadzie za wszelka cenę władza zechce wycisnąć poziom zbliżony do tradycyjnych 80 procent. W przeciwnym razie naród może stwierdzić; „Baćka już nie ten sam”, i co wtedy?.
„Oczywiście, po wpompowaniu w gospodarkę pieniędzy bez pokrycia, Białoruś czeka kolejny kryzys, ale trzeba zrozumieć, że dla Aleksndra Łukaszenki „eleganckie zwycięstwo za wszelką cenę jes ważniejsze niż to, co będzie po tym „zwycięstwie”, – uważa Usou.
Problemem jest to, że przeprowadzenie reform, szczególnie ekonomicznych na dużą skalę, jest mało prawdopodobne i po wyborach. One po prostu nie są kompatybilne z architekturą modelu politycznego na Białorusi.
Oznacza to, że jeśli w zbiorowej świadomości nie zajdą żadne poważne, groźne dla elit rządzących zmiany, które które zmusza je do rozpoczęcia przemian wbrew własnej woli, Białorusinów czeka długi okres wegetacji.
I wreszcie, zmiany te będą baaardzo nieprzyjemne, i to w każdym wypadku. Po prostu lepszego Baćki Białorusini się nie doczekają. Trzeba będzie zmienić cały system, a to będzie bolało.
Kresy24.pl
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!