Po ubiegłotygodniowych negocjacjach prezydentów Putina i Łukaszenki pozostało tylko dziwne wrażenie. Panowie pojeździli na nartach, zagrali w hokeja, porozmawiali o edukacji i sportowcach. Na zakończenie poinformowali dziennikarzy, jakich tematów nie poruszali i rozjechali się, pozostawiając bez odpowiedzi pytanie „i po co to wszystko było?”.
Aleksander Łukaszenka oświadczył, że nie rozmawiał z Putinem o najważniejszym dziś problemie w relacjach Mińska i Moskwy — miliardach, które Białoruś straci z tzw. manewru podatkowego.
Trudno w to uwierzyć biorąc pod uwagę, że na kilka dni przed spotkaniem prezydentów w Soczi, ambasador Białorusi w Rosji Władimir Siemaszko i wicepremier Igor Liaszenko, z różnym stopniem optymizmu, ale wyraźnie anonsowali, że prezydenci omówią ten temat. Po za tym zabrał ze sobą na negocjacje ministrów odpowiedzialnych za energetykę i ekonomię. Po co to zrobił, skoro zamierzał rozmawiać tylko o kwestiach humanitarnych?
— Nie samym tylko manewrem żyją ludzie — z uśmiechem oświadczył białoruski prezydent komentując trzydniowe spotkanie z Putinem, obiecując, że do tego tematu będą jeszcze powracać.
Nie ma już znaczenia, czy sam Łukaszenka postanowił odkładać problem w nieskończoność, czy to jest logiczne podsumowanie nieudanych negocjacji. Ważne jest to, że porozumienia panowie nie zawarli. Mińsk ustąpił, pogodzony z faktem, że na rekompensatę nie ma co liczyć.
Jeszcze jedna konkluzja po spotkaniu padła z ust Władimira Putina:
— Umówiliśmy się, że przeanalizujemy wszystko, co dotychczas osiągnięto w ramach umowy sojuszniczej, „synchronizujemy zegarki” w kwestii integracyjnej. Celem naszych spotkań było przeprowadzenie analizy: co zostało osiągnięte, co nie jest zrobione i co trzeba byłoby zrobić.
Brzmi nieźle, ale akurat na to, strony umówiły się dokładnie dwa spotkania wcześniej — 25 grudnia, kiedy to zapowiedziano utworzenie dwustronnej grupy roboczej ds. integracji.
Trzydniowe spotkanie w Soczi, z całym jej anturażem i harmonogramem, wyglądało na próbę delikatnego uspokojenia Łukaszenki przez Władimira Putina, pozostawiając jednocześnie całą masę spornych kwestii na tym samym poziomie.
Prezydent Rosji zaprosił Łukaszenkę na wspólne szusowanie na nartach i pogranie w hokeja, przy okazji doprosił go do udziału w nieformalnym spotkaniu z azjatyckimi przywódcami, co bardzo zaimponowało białoruskiemu prezydentowi. Stworzono mu możliwie gościnne i przytulne warunki, aby po trzech dniach odprawić go do domu z niczym, bez urazy, ale bez żadnych sukcesów negocjacyjnych.
Takiego obrotu sprawy można było się spodziewać po Putinie. W dialogu z krajami postsowieckimi, z którymi Moskwa nie walczy, rosyjski prezydent odgrywa rolę dobrego policjanta.
Wszystkie ostre wypowiedzi o „utracie zaufania do sojuszniczej”, albo typu: „manewr podatkowy — to nasza sprawa” czy: „doceńcie nasze wsparcie” — padają z ust podwładnych Putina, technokratów z jego rządu. A rosyjski prezydent z dobrotliwym uśmiechem wychodzi na lodowisko w roli „rozjemcy”, który jest ponad te wszystkie spory księgowe. Na spotkania z małymi sąsiadami potrzebuje obrazka o braterskiej przyjaźni, która panuje między Rosją a krajami WNP, ЕAUG, wizerunku przywódcy pokojowo nastawionego.,
Wszystko to oczywiście, nie zmienia istoty tego co się wydarzyło — Mińsk przegrał. Aleksander Łukaszenka nie ma już poważnych atutów.
Sztywność stanowiska Moskwy i podwyżki w grudniu, kiedy to Miedwiediew uzależnił ceny ropy od integracji, — wszystko to przyniosło rezultat. Spotkanie w Soczi dało stronom jedynie możliwość porzucenia tematu bez podnoszenia histerii, zachowując twarz i normalny ton rozmowy.
A ten należy podtrzymywać. I nie dlatego, żeby o integracji rozmawiać w ramach 60- osobowej roboczej grupy. Rewizja umowy sojuszniczej (utworzenie Państwa Związkowego Rosji i Białorusi z 1999 roku – red.), to niezobowiązujący do niczego proces, który może jeszcze potrwać długie lata. Sam Łukaszenka wspomniał będąc jeszcze w Soczi, że „póki narody nie są gotowe”, zjednoczenie nie nastąpi.
Kolejny wielki spór będzie najprawdopodobniej dotyczył cen gazu. W 2019 roku wygasa trzyletni kontrakt, a nowa umowa będzie podpisywana przed samymi wyborami na Białorusi. Jeśli nowe podejście Moskwy do przyjaźni z Mińskiem nie ograniczy się do tematu ropy, to w gazowy konflikt przejdzie niezauważony.
Anton Szrajban/tut.by
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!