Polaków i Rosjan wiele dzieli, ale może połączyć miłość do teatru, czy szerzej, do kultury i sztuki. W zalewie negatywnych informacji dotyczących relacji polsko-rosyjskich wymowa najnowszej książki Jacka Mateckiego, świetnego reportera i pisarza przemierzającego od dawna Eurazję wzdłuż i wszerz, jawi się jako całkiem optymistyczna.
Jacek Matecki zadebiutował dość późno, egzystencjalno-historiozoficznym kryminałem umiejscowionym w realiach Warszawy po rewolucji 1905 roku „Prawda to marny interes”, a potem wydał porywającą relację ze swoich peregrynacji po rosyjskich pustkowiach „Co wy (…) wiecie o Rosji”. Obie, mimo że nie miały jakiejś szczególnej promocji w mediach głównego nurtu, to spotkały się z dużym zainteresowaniem czytelników. Ba, przeglądając „RuNet” można się przekonać, że i dla wielu rosyjskich internautów Jacek Matecki nie jest postacią anonimową, mimo że przecież jego twórczość nie była tłumaczona na rosyjski. Ale tu i tam ktoś tajemniczy zamieścił tłumaczone przez siebie fragmenty książek czy wywiadów z Mateckim, które wzbudziły żywe zainteresowanie internautów. Zwłaszcza jeśli chodzi o „Co wy (…) wiecie o Rosji”.
Zresztą, zainteresowaniem rosyjskich mediów cieszył się Matecki także podczas pracy nad tą najnowszą książką. Sporą część zeszłego roku spędził w miasteczku na Uralu, Kamieńsku (oczywiście, „miasteczko” w skali rosyjskiej, bo ma blisko 190 tys. mieszkańców) , obserwując i opisując życie prowincjonalnego teatru. Podczas pobytu zainteresowały się nim, i to życzliwie, lokalne media. Zabawny opis tych spotkań z rosyjskimi dziennikarkami również można znaleźć w książce.
Ale wróćmy do rzeczy, czyli do teatru. Matecki próbuje tym razem więc opowiedzieć o Rosji poprzez losy prowincjonalnych artystów prowincjonalnego teatru. Tak prowincjonalnego, że nawet pobliski Jekaterynburg jawi się opisywanym w książce artystom jako wielki, czasem niedostępny świat. Tak prowincjonalnego, że podczas przedstawień w sporym posowieckim gmachu większość miejsc świeci pustkami, gdyż lokalna ludność albo nie odczuwa potrzeby głębszych doznań artystycznych, albo nie ma na teatr pieniędzy. Co na jedno w sumie wychodzi… Jak w takich warunkach odnaleźć w sobie chęć do pracy i pasję, jak w ogóle znaleźć sens swojego życia? Zwłaszcza, gdy jest się artystą, a artysta, jak wiadomo, łaknie publiki i uznania.
Życie i stan umysłu szlachciców, inteligentów czy wrażliwców rosyjskich zamieszkujących w jakiejś dziurze, podczas gdy prawdziwe życie jest gdzie indziej, to stary motywy tamtejszej literatury. Z tym, że u Czechowa, Turgieniewa, Bunina czy Gogola (który akurat podejmował ten temat drapieżnie i szyderczo) bohaterowie cierpią i snują marzenia o lepszym życiu na ogół w scenerii swoich dworków i pięknej przyrody. Tu bohaterowie mają za tło już posowiecką Rosję i jej wytwory, Rosję chyba jeszcze bardziej szarą i ponurą niż ta przedrewolucyjna. Pozostają jednak arystokratami, przynajmniej arystokratami ducha. I wydaje mi się, że w ich losach i postawie jest więcej życiowego optymizmu i nadziei niż u literackich, dawnych „pierwowzorów”. Jeden z rozmówców Mateckiego to na przykład niespełniony aktor i reżyser, który niby mówi, że życie nie ma sensu, i najchętniej leżałby na kanapie i dostawał pieniądze. Ale jednocześnie jest w nim niespotykana pasja i energia, którą wyjaśnić można jedynie miłością do tego, co się robi.
Jacek Matecki szybko przełamał lody i wtopił się w zespół, mógł wchodzić na próby i za kulisy, zaprzyjaźnił się z niektórymi aktorami i innymi pracownikami teatru. Czytając między wierszami, można się domyślić, że nie każdy nowy znajomy, czy przyjaciel polskiego reportera i pisarza pała miłością do Polski i Polaków jako zbiorowości, nie każdy jest krytykiem reżimu panującego w Rosji. Czasem nawet jest jego funkcjonariuszem, choć niskiego szczebla. Z pozoru wiele mogłoby więc Mateckiego dzielić z ludźmi, których spotyka i opisuje. Ale wystarczyła ta właśnie wspólna miłość do teatru i literatury, by Polak zbliżył się do Rosjanina, a Rosjanin do Polaka.
I o tym w dużej mierze jest ta książka. Nie wiem, czy sztuka może zbawić świat i może doprowadzić do pojednania między państwami. Wydaje się, że nie, choć z drugiej strony Dostojewski twierdził, że „piękno zbawi świat”. A niejako wtórował mu polski pisarz i „czwarty wieszcz” Cyprian Kamil Norwid („Bo piękno na to jest, by zachwycało/do pracy – praca, by się zmartwychwstało”.
Tak więc, może jednak rzeczywiście przynajmniej uczciwe, serdecznie spotkanie człowieka z człowiekiem to zawsze jest coś bardzo wartościowego, nawet jeśli ma znaczenie tylko na małą, niszową skalę. Dlatego książka „Dramat numer trzy” wydaje mi się całkiem optymistyczna.
Jest też w „Dramacie numer trzy” wiele ciekawych anegdot, opowieści i rozważań. Czasem śmiesznych, czasem wzruszających i pięknych, czasem smutnych i melancholijnych. Interesujących zwłaszcza oczywiście dla miłośników teatru. Teatr w Rosji to bowiem bardzo rozwinięta i szanowana sztuka. Tak było również i za czasów carskich, i sowieckich. Dziś też rosyjski teatr trzyma poziom i przy tym jest dość wolny od nacisków władzy. Owszem, czasem trzeba płacić na jej rzecz jakieś artystyczne kontrybucje. Zwłaszcza gdy nie jest się artystą z Moskwy czy Petersburga, lecz z prowincji, gdzie trudno przebierać w ofertach i propozycjach i jest się bardzo uzależnionym od publicznych środków. Zespół z Kamieńska czasem wystawia na przykład jakieś oficjalne akademie „ku czci” albo sztukę o czasach stalinowskich, w której nie ma całej prawdy o tamtych czasach. Z drugiej strony, aktorzy i reżyserzy raczej się do tego nie zmuszają, trzeba zrozumieć, że człowiek rosyjski często ogół ma inne podejście do historii i państwa niż my. Przynajmniej na razie tak jest.
Ale generalnie, i tak we współczesnym teatrze rosyjskim, jak wynika z książki Jacka Mateckiego, jest sporo swobody. Czasem swobody tak dalece posuniętej, że niektórych prowokacji być może nie przełknąłby nawet warszawski widz, który przecież już i tak widział wiele i doświadczany był na różne sposoby.
To też ciekawy rys Rosji, im większa opresja władzy, tym większe przegięcia i nadużywanie wolności tam, gdzie z jakichś powodów można, gdzie jest jakaś nisza. No, ale akurat ten teatr z Kamieńska Uralskiego, w którym pomieszkiwał Jacek Matecki, stara się szanować wszelkie wartości. I państwowe, i religijne, i ludzkie, i artystyczne. Choć w życiu prywatnym poszczególnych artystów różnie bywa, jak to u artystów.
W rosyjskim teatrze jest cały wielki obszar naprawdę wartościowej twórczości, którą w Polsce, z racji mało ożywionej współpracy kulturalnej, znamy dość słabo. A szkoda, bo jakkolwiek może nie chcielibyśmy w Polsce więcej Gazpromu, rosyjskich banków, rosyjskiej propagandy a przede wszystkim rosyjskich sołdatów, to chyba dobrze byłoby gościć w Polsce więcej rosyjskich sztuk teatralnych. I myślę też, że fajnie byłoby, gdyby teatr z Kamieńska Uralskiego odwiedził kiedyś nasz kraj i wystawił coś dla Polaków. Jeśli nie cały zespół, to może przynajmniej któryś reżyser…
Marcin Herman
„Dramat numer trzy”
Jacek Matecki
Wyd. Trzecia Strona (2017)
2 komentarzy
Warszawiak
20 lipca 2017 o 08:26Bardzo jestem ciekaw tej książki
Japa
20 lipca 2017 o 08:53Co wy wiecie o Rosji….
Ma rację. Jak czytam komentarze na forum, to zgroza mi mózg ogarnia. Tylu kanapowych komentatorów, którzy poza drogą, do budki z piwem, w d… byli i g… widzieli. Wypowiedzi w/s Ukrainy są tak prymitywne i powierzchowne, ze słów brak. Co do Rosji , to juz dno ponizej dna. Ludzie zacznijcie podróżować , czytać i uczyć się sztuki dyplomacji. Przenikani się polityki i dyplomacji, to najgorszy scenariusz. Wezmy koncepcje „wschodnie” braci blizniaków. Toż to wypadkowa wszelkich …fobii. Zero rozumnej polityki , o gospodarczych aspektach nijak nie wspominam. Jakieś Gruzje, jakieś Azerbajdżany itp. Jakie to ma znaczenie? Czy „mądrość” pozostałego blizniaka, szt. 1, w/s Ukrainy. Temu , w ogóle, jak coś się udało to inspiracja do „wycieczki smoleńskiej”. Jedynie z tego wyciągnął korzysci polityczne, ale tylko dla siebie. Trzeba sobie JASNO powiedzieć, ze Polska może odgrywać w polityce regionalnej tylko taką rolę , jaka jest wypadkową potegi gospodarczej czy wojskowej. Czyli ŻADNA. To zostało JASNO pokazane w tzw. kwestii ukraińskiej. Jedyne co ugrał Kaczor, to mur, czy inne tego typu ogrodzenia na granicy z Banderostanem. Czyli pieniądze poszły w błoto, a jeszcze trzeba bedzie wydać na drut kolczasty.
Tak, że bracia Polacy , koniec machania szabelką i głupoty. Żeby realizować politykę trzeba , najpierw poznać teren, a potem odnalezć się w realiach. Najbliższe dwa lata mamy z głowy, bo partnerzy czekają na upadek kaczyzmu, tak jak świat czeka na upadek Poroszenko. To nie są partnerzy do robienia polityki i interesów.