Ród Ostrogskich pozostawił na Wołyniu nie tylko pojedyncze zabytki, ale i całe miasta, takie jak Starokonstantynów (daw. Konstantynów) w obw. Chmielnickim.
W 1561 roku książę Ostrogski otrzymał z rąk króla Zygmunta Augusta przywilej, którym prawo magdeburskie nadane zostało nowo wzniesionemu miastu w zlewisku Słucza i Ikopotu. Na cyplu pomiędzy dwoma rzekami wyrósł potężny zamek, częściowo zachowany do dziś. Chociaż mury zamkowe nie porażały swoją wysokością, z trzech stron forteca była nieprzystępną – pod murami rozlewała się woda. Takie usytuowanie pozwalało pomyślnie odpierać kolejne najazdy tatarskie.
Na przełomie XVI-XVII wieków ordyńcy siedmiokrotnie starali się zdobyć zamek. Tak, latem 1618 roku pod jego mury podeszło 30 tysięczne wojsko tatarskie – nie zdołali pokonać. W lipcu 1648 roku oblężenie kozackie wytrzymał tu Jeremi Wiśniowiecki, a w trzy miesiące po nim pomyślnie obronił się tu Aleksander Koniecpolski, osłaniając chaotyczne wycofywanie się wojsk koronnych spod leżących opodal Pilawców. Jednak Chmielnickiemu udało się jednak zdobyć zamek, ale dopiero w 1651 roku. I był to chyba jedyny raz, gdy forteca padła.
Po raz ostatni mury te wytrzymały oblężenie w 1768 roku, gdy wojsko konfederatów barskich pod dowództwem Kazimierza Pułaskiego pomyślnie broniło się tu przed wojskami rosyjskimi. Na teren zamku wjeżdża się przez starą bramę – co prawdą nazwać ją „starą” już nie bardzo wypada, bo niedawna jej „rekonstrukcja” przez „restauratorów” ze stolicy pozbawiła ją całkowicie autentycznego wyglądu. Teraz wygląda zupełnie jak otynkowane pudełko.
Na prawo od bramy biegnie mur, jednoczący ją z dwupiętrową wieżą, zwieńczoną renesansowa attyką. Ta znów połączona jest z pałacem książęcym, poza którym stoi świątynia. W 1637 roku podczas rekonstrukcji warowni świątynię połączono z pałacem. Wewnątrz cerkwi podobno zachowały się oryginalne freski (nie udało mi się jednak wejść do środka), na których przedstawiono fundatora miasta i zamku – Konstantego Ostrogskiego. Prace konserwatorskie trwają tu już od kilku lat. W tym czasie zdążono jedynie otynkować bramę wjazdową i pokryć dachówką dach pałacu. Wewnątrz nadal jest on w stanie ruiny – bez stropów pomiędzy piętrami. Po przeciwległej stronie dziedzińca zamkowego – gdzie niegdyś wznosił się też mur obronny – jest dziś plaża. W mieście zachował się kolejny zabytek. Miecznik wielki litewski, ordynat Ostrogski i „pierwszy z czwórki hulaków Rzeczypospolitej” Janusz Aleksander Sanguszko w 1750 roku ufundował dla oo. kapucynów klasztor na Zakuźmińskim przedmieściu Konstantynowa.
Jako budowniczy do wystawienia piętrowego klasztoru i kościoła św. Jana Chrzciciela zaproszony został nadworny architekt książęcy Paolo Fontana. Prace ukończył on w 1766 roku, a kiedy Sanguszko przeniósł się w lepszy świat, fundusze na wykończenie obiektu wewnątrz przekazał marszałek Stanisław Lubomirski. Jednak dopiero w 1778 roku klasztor został poświęcony przez biskupa łuckiego Franciszka Komornickiego. W historii klasztoru zamieszkiwało go kilku wybitnych działaczy.
Tak, w 1820 roku kaznodzieją tu był o. Marcin Podgórski, który za kapelaństwo wśród marynarzy czarnomorskich zesłany został do Tambowa i Archangielska. W Konstantynowskim konwencie przebywał i tworzył swoje prace teologiczne wybitny polski kapucyn o. Prokop Leszczyński. W tamtych czasach przy klasztorze funkcjonował przytułek i szpital, który umieszczono w skasowanym klasztorze dominikańskim. Całością kierował gwardian o. Mariusz Klepacki, któremu udało się wyremontować całość w połowie XIX wieku.
Jednak decyzją cara w 1887 roku klasztor skasowano, a zakonnikom nakazano opuścić tereny imperium, jednak wielu z nich nadal zamieszkiwało w mieście, ale już potajemnie, aż do 1909 roku. Świątynia pozostawała kościołem parafialnym, w jego podziemiach przechowywała się podczas najazdu Budionnego na Polskę przyszła pisarka Zofia Kossak-Szczucka. Swoje wspomnienia z tego okresu przedstawiła w powieści „Pożoga”.
Proboszczem był wówczas ks. Józef Karpiński, później zesłany na Wyspy Sołowieckie. Bolszewicy kościół zamknęli po raz pierwszy w 1935 roku i ponownie w 1947. Obiekt zamieniono na klub, w którym odbywały się tańce. Miejscowe Polki, aby uchronić świątynię od całkowitej dewastacji, przez długi czas wykupywały wszystkie bilety na dancing. Trwało to do tej chwili, póki ktoś nie doniósł, że zapraszany jest tam ksiądz. Parafian po prostu przestano wpuszczać.
Kościół udało się przywrócić wiernym dopiero w 1989 roku, a już w następnym przyjechał tu kapucyn o. Hilary Wilk, również więzień lagrów stalinowskich. W taki sposób starokonstantynowski klasztor stał się pierwszym w okresie sowieckim klasztorem kapucynów, który wznowił swoją działalność na Ukrainie. Dziś mieszka tu kilku braci. Zabytek został całkowicie odbudowany, uporządkowano klasztorny sad i dziedziniec. Pomimo licznych rujnacji najbardziej widoczną pozostaje wieża kościoła klasztoru dominikanów nad Słuczem. Tę wieżę, jak i cerkiew Podwyższenia Krzyża św. wzniesiono za czasów książąt Ostrogskich. Była to fortyfikacja, wchodząca w system umocnień miejskich.
Wieża miała 6 pięter przystosowanych pod armaty i pomieszczenie mieszkalne. Do dziś pozostaje nadal najwyższą renesansową wieżą na Ukrainie, mającą około 70 m wysokości. Na początku XVII wieku miał tu miejsce słynny pojedynek armatni pomiędzy Aleksandrem i Januszem Ostrogskimi. Jeden strzelał z zamku, drugi – z wieży. Gdy Janusz przeszedł na wiarę katolicką, postanowił przekazać wieżę i cerkiew oo. kaznodziejom. Według kronik dominikańskich, stało się to przypadkowo. Książę stał pod wieżą i nie wiedział jakiemu zakonowi ma ją przekazać. Raptem ujrzał dwóch mnichów dominikanów idących obok i to im przekazał cerkiew. Zakonnicy, którzy przybyli do Konstantynowa w 1612 roku przemianowali cerkiew na kościół pw. MB Gromnicznej i w krótkim czasie wybudowali piętrowy klasztor. W latach 1638-41 przebywał tu znany heraldyk i kronikarz o. Szymon Okolski. Był kapelanem wojsk Mikołaja Potockiego, które walczyły z powstaniami kozackimi Pawluka, Ostranicy, Skodana i Huni.
Pozostawił on dokładne pamiętniki, które później na język staroukraiński przełożył Samuel Wełyczko. Uważa się, że prace Okolskiego Gogol wykorzystał przy napisaniu „Tarasa Bulby”. Podczas wojny z Chmielnickim kilku dominikanów torturowano i stracono. Byli to lektor teologii Symforian Czerniecki, o. Symforian Pokrywnicki, diakon Florian Wakiliński, subdiakon Hieronim Gniewkowski, Stanisław Średziński, Jan Podolski i konwersi Paweł i Fortunat. Świątynia została, naturalnie, splądrowana. Prawdopodobnie zakonnicy powrócili tu nie wcześniej jak w XVIII wieku. Wtedy w świątyni było 8 ołtarzy (w jednym z nich był cudowny krucyfiks), 12 głosowe organy, drewniane, malowane na biało figury apostołów. Dominikanie prowadzili przy klasztorze szkołę.
W 1832 roku klasztor skasowano, a świątynię przekazano prawosławnym, którzy przywrócili jej dawną nazwę: Podwyższenia Krzyża św. Jednak wkrótce cerkiew została przejęta przez zarząd policji i urządzono tu więzienie. Naturalnie, że stary wystrój świątyni został całkowicie zniszczony. Dopiero po 40 latach obiekt zwrócono prawosławnym i przebudowano w pseudorosyjskim stylu, według projektu architekta Merkułowa. Świątynię nakryto cebulastą banią. Podobne – mniejsze – ustawiono na dachu wieży. Podczas wojny z bolszewikami (według danych rosyjskich) w czasie ostrzału przez wojska Petlury zniszczony został dach wieży i uszkodzono cerkiew. Następnie w tym obiekcie mieściły się kolejno katownie NKWD, gestapo i znów NKWD. Po wojnie, aż do 2002 roku zniszczony obiekt należał do milicji. W miejscu ołtarza głównego była strzelnica, a na piętrze wieży – sala bilardowa. Od 2004 roku całość należy do Cerkwi prawosławnej moskiewskiego patriarchatu, jako klasztor męski.
Stara cerkiew-kościół stoi nadal bez dachu, a nabożeństwa odprawiane są w dawnym klasztorze dominikanów. Na ścianach całkowicie zniszczone freski z niewiadomego okresu – cerkiewnego czy kościelnego. Wieża ma tylko jedno piętro – reszta jest zniszczona. Niedawno w miejscu schodów ustawiono drabinę, po której można dostać się na piętro, gdzie są pozostałości sklepień i sztukaterii.
Powiem wprost: widząc krzywe spojrzenia zakonników, którym nie spodobał się mój aparat fotograficzny, nie miałem odwagi wejść do starych zabudowań klasztornych, wiec nie mogę powiedzieć, czy zachowało się tam coś z dawnego wystroju, czy są resztki fresków, o których wspominają kroniki klasztorne.
tekst i zdjęcia Dymytro Antoniuk, Kurier Galicyjski, 2016 r. Nr 4 (248)
1 komentarz
miki
17 maja 2016 o 16:30Mój Ojciec Stanisław Mikołajczak -Powstaniec Wielkopolski 1918roku.
Został wcielony z całą formacją do odrodzonego WOJSKA POLSKIEGO.
Poprzez walki z sukcesem na Pomorzu z Niemcami,przeniesieni do obrony
granic z Sowietami w formacji Korpusu Obrony Pogranicza na Polesiu w okolicach Kobrynia.Stacjonował,na samej granicy w placówce z dwónastoma Kolegami.Zastała ich tam nawała Sowiecka 1920 roku,gdzie
został cieżko ranny ,wzięty do niewoli na Syberię 600km za Uralem.Po
trzech latach wrócił do POLSKI.
Może ktoś wie coś o tych wdarzeniach w tamtych stronach/nad Prypecią/