W środku tych łąk, pól, lasów i dużego parku stał nasz dom mieszkalny. Środkowa część domu była amfiladą saloniku, salonu, przedpokoju i jadalnego pokoju. Ta część domu miała posadzkę parkietową, wykładaną deszczułkami drewnianymi w dwóch kolorach – czarnym i jasnobrązowym, ułożonymi w desenie, na których była zaciągnięta froterka. Nasza służąca Marynka, która lata całe u nas była, co rano zakładała specjalne szczotki na swoje stopy i wszystkie te pokoje z zapałem froterowała, utrzymując je w cudownym stanie.
Salonik był przy sypialni Mamy i Papy i był ich najulubieńszym pokojem. Stał tam duży fortepian firmy Bechstein, który Mama dostała w posagu od swojego stryja – wujcia Jasia Zamoyskiego z Trzebienia. Od czasu do czasu Mama zasiadała przy nim – podnosiła skrzydło – i grała Chopina.
W całym domu słychać było mazurki, nokturny, etiudy albo sonaty Beethovena. Miała bardzo miłe uderzenie i wyczucie. Lubiliśmy słuchać tych koncertów. Gdy wstawała od fortepianu, zawsze prosiliśmy, żeby jeszcze coś nam zagrała. W saloniku, jak nie było gości, piliśmy zawsze czarną kawę po obiedzie i herbatę po kolacji. Tu stało też Mamy biurko, przy którym spędzała wiele godzin robiąc buchalterię całej Ordynacji.
Jak przychodziło do zrobienia rocznego bilansu, lubiłam Mamie pomagać w dodawaniu całych długich kolumn liczb, które w zestawieniu musiały się zbilansować co do grosza. Nie było wtedy żadnych maszyn elektrycznych do liczenia, jedyną pomocą były liczydła – szczoty, na których z wprawą dodawałam i odejmowałam.
Na ścianach wisiały liczne miniaturki rodzinne. Papa miał swój ukochany fotel, a my kanapę, którą zdobywaliśmy walcząc między sobą, kto pierwszy na niej usiądzie. Duże okno, prawie na całą ścianę, ukazywało widok na trawniki i na bramę wjazdową, więc już z daleka widzieliśmy jak ktoś do nas podjeżdżał. Z saloniku przechodziło się do dużego salonu, gdzie za arkadami był drugi pokój.
Nad kanapą wisiał duży portret pierwszej żony Papy – Ewy Rudomino. Przy kanapie, na ślicznym perskim dywanie, który Mama dostała w posagu, stał mahoniowy stół przykryty turecką serwetą. Od środka sufitu zwisał kryształowy żyrandol. Na ścianach były obrazy i portret Leontyny z Wołłowiczów – żony Kamila Bispinga, mojego pradziadka.
Umarła, mając trzydzieści siedem lat, na suchoty. Musiała być bardzo ładna. Wisiał też obraz Siemiradzkiego, który kupił stryj mojego Ojca, Jan Bisping, będąc w Rzymie w 1882 roku wprost od malarza. Przedstawiał on Lidię stojącą na arenie i przywiązaną do byka. Lidia obrazowała śmierć kobiety chrześcijańskiej prześladowanej za czasów Nerona w Rzymie.
Po latach wybuchła między Sienkiewiczem a Siemiradzkim sprzeczka, kto pierwszy miał pomysł na wykorzystanie tego tematu. Czy wcześniej pojawił się ten motyw w powieści, czy w malarstwie. Siemiradzki powołał się na obraz, oryginał, który wisiał w Massalanach i Sienkiewicz musiał przyznać pierwszeństwo Siemiradzkiemu.
Będąc w Monachium, stryj Papy kupił od samego malarza Józefa Brandta, żyjącego w latach 1841- 1915, obraz branki – niewolnicy, która przywiązana do pala stojącego przy namiocie, z matką klęczącą i trzymającą jej nogi, czekała na wynik losowania kostką rzucaną z pucharu przez Tatarów czy Kozaków.
To był obraz, który najbardziej mi się podobał i patrząc na niego wyobrażałam sobie, że cierpię z matką i córką. W Krakowie stryj Jan nabył akwarelę od Juliana Fałata, i dwie akwarele obstalował i zakupił od Juliusza Kossaka. Pierwsza przedstawiała pułkownika Adama Bispinga na czele 20. Pułku Piechoty, ufundowanego przez niego za czasów napoleońskich w 1812 roku.
Druga zaś, Adama Bispinga ze swoją zgrają psów, koni i sokołów na polowaniach, w których kochał się za młodu i na które rozpuszczał majątek. Stąd było powiedzenie „Bispinga psy zjadły”. Za salonem był przedpokój z drzwiami oszklonymi, wychodzącymi na taras z widokiem na jezioro.
Drzwi te nie były zamykane na klucz, bo Mama i Papa zawsze mówili, że zamykanie prowadzi do ciekawości. Muszę przyznać, że była w tym jakaś mądrość, bo mimo zawsze otwartych drzwi nikt nigdy nas nie okradł. W przedpokoju, w ścianie za drzwiami była kaplica domowa, która była używana najczęściej na chrzciny młodszego rodzeństwa.
Tam odbywały się też nabożeństwa majowe i pasterka na Boże Narodzenie. Przed Bożym Narodzeniem Mama zawsze jechała do Grodna biorąc ze sobą puste kufry, które wracały pełne różnych materiałów. Każda kobieta pracująca u nas w majątku dostawała kupon materiału.
Przychodziły one przed wigilią do Mamy i Papy z życzeniami, a Mama z nami – córkami, rozdawała im te materiały. Furmani, fornale i służba męska dostawali od Papy wódkę, a my dzieci oprócz prezentów dostawaliśmy zawsze, każdy z nas, książkę do czytania.
Z przedpokoju przechodziło się do długiego jadalnego pokoju. Na ścianach wisiały portrety Bispingów – przodków i ich żon. Tam stała duża szafa gdańska z różnymi specjałami i wódkami. Tam chowało się też kawę, herbatę, cukier i sól. Były to nieliczne zapasy, które kupowało się, bo reszta była swojego wyrobu.
Na szafę tę, jak któreś z nas było niegrzeczne, wsadzało się dziecko i musiało tak długo tam siedzieć, aż Rodzice go zdjęli. Prócz tej szafy gdańskiej były jeszcze dwie szafy z herbami nad drzwiami, zapełnione porcelanowymi serwisami i kryształami.
Pod drugą ścianą, naprzeciwko szafy gdańskiej stały dwa długie bufety dębowe zapełnione sztućcami i srebrami. Na półmiskach stały samowary, ale właściwie bardzo rzadko były używane. W środku pokoju stał długi, w razie potrzeby rozciągany, stół dębowy z krzesłami obitymi skórą.
Na święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy rozciągało się cały ten stół, bo zasiadało nas jedenaścioro dzieci z Rodzicami, ksiądz prefekt ze szkoły w Białymstoku, którego Papa kiedyś przywiózł do Massalan i który od tej pory aż do wojny wszystkie święta z nami spędzał.
W ciągu roku małe dzieci miały swoją jadalnię i jadły o godzinę wcześniej niż Rodzice, a my, którzy już byliśmy w szkołach i tylko na wakacje przyjeżdżaliśmy z Niulą, jedliśmy już z Rodzicami. Koło jadalnego pokoju był duży kredens, gdzie robiło się tylko śniadania i podwieczorki, bo kuchnia była w osobnym budynku.
Po obu stronach tej amfilady pokoi, na zewnątrz, były dwa prostokątne trawniki ogrodzone żelaznymi, rzeźbionymi sztachetkami z drzwiczkami do wejścia. Na rogu tych ogrodzeń stały dwa białe sfinksy, które wyglądały jak strażnicy pilnujący domu. Na środku trawników były okrągłe klomby z kwiatami.
Na trawniku pod dużym oknem od saloniku, na wiosnę, zakwitały pierwsze fiołki, które zbieraliśmy i ofiarowywaliśmy Mamie. Na drugim końcu tej środkowej części domu, gdzie wychodziły drzwi oszklone z jadalnego pokoju, Papa przed samą wojną zrobił jakby dużą klatkę z siatką i założył tam bażanciarnię, żeby w przyszłości wypuszczać ptaki na wolność do parku i na pola.
W jednym skrzydle domu była część dziecinna, w drugim gościnna. W pierwszym był pokój – garderoba, gdzie stały szafy z bielizną pościelową, która częściowo była posagiem Mamy oraz własnością massalańską. Każda rzecz miała wyhaftowany herb i monogram – włócznie Zamoyskich, trąby Rudominów i winne grona Bispingów, obrusy i serwety do ust były ręcznie tkane i ozdabiane herbami rodzinnymi.
Tuziny tego wszystkiego były. Raz na tydzień, w czwartki, przychodziła główna praczka, która z pomocą służącej przynosiła czystą wyprasowaną bieliznę i zabierała brudną. Każda sztuka była dokładnie policzona i zapisana w specjalnym zeszycie.
Przy garderobie był pokój dla służących, następnie dwa pokoje dla bon, dwa pokoje sypialne dla nas dzieci, pokój jadalny dla dzieci, długi korytarz i po drugiej stronie korytarza ubieralnia i łazienka Mamy i Papy. W łazience były schody do piwnicy, gdzie Papa chował starkę i szampany na uroczystości ślubne córek.
Niestety, wojna wybuchła i wszystko tam zostało. Po drugiej stronie domu i dużego kwadratowego zajazdu – wyżwirowanego i codziennie grabionego, było drugie skrzydło domu. Tam była biblioteka, pełna szaf na książki. Mieściło się w niej archiwum Ordynacji Massalańskiej, w którym znajdował się najstarszy dokument jaki posiadaliśmy.
Był to akt sporządzony w Pradze czeskiej i podpisany przez cesarza Rudolfa II Habsburga, z roku 1609, potwierdzający szlachectwo Rodziny Bispingów i opisujący ich herb. Posiadaliśmy też akt podpisany przez króla Władysława IV z jego pieczęcią, który przywilejem z dnia 23 lutego 1635 roku nadał Bispingom wielkie dobra w Smoleńszczyźnie z obowiązkiem bronienia twierdzy w Starodubiu od napadów Moskali i Kozaków.
Tam, przed wojną, Mama znalazła rękopisy pamiętników stryja Papy, Jana Bispinga, które ręcznie przepisała i ofiarowała na srebrne wesela – jeden egzemplarz cioci Marysi i stryjowi Kaziowi ze Strubnicy, a drugi cioci Lizi i wujowi Stasiowi Kossakowskim.
Tam też były pamiętniki Natalii z Bispingów – generałowej Kickiej, naocznego świadka Powstania Listopadowego z 1830 roku. Z rękopisem tym pojechałam z Mamą do generała Kukiela, który był kustoszem Muzeum Czartoryskich w Krakowie i który po przeczytaniu ich uznał je za bardzo ciekawe i namówił Mamę na wydanie ich w druku.
Mama wzięła je jeszcze do profesora Henryka Mościckiego do Warszawy. Profesor napisał przedmowę do pamiętników. Przed samą wojną, Mama na własny koszt i za pozwoleniem Papy, bo to była własność Ordynacka, dała je do druku. Wojna wybuchła i cały nakład, świeżo wydrukowany, przepadł w Muzeum Polskim w Warszawie.
Profesor Mościcki złożył je tam, bo myślał, że to będzie bezpieczniejsze miejsce. Zatrzymał tylko jeden egzemplarz, w którym robił korektę i oddał go Mamie, gdy spotkali się w Warszawie w grudniu 1939 roku. Mama wyjeżdżając z Polski dała go na przechowanie Maryli, żonie Krzysia.
Po kilku latach, Unia córka Krzysia, na żądanie Mamy przywiozła je do Paryża i Mama umierając zapisała je Krysi. Zastrzegła też, że jeśli kiedykolwiek będą wydane, ma się z nami podzielić dochodem. Ku naszemu zdziwieniu w roku 1972, nakładem Instytutu Wydawniczego PAX, pamiętniki ukazały się w Polsce.
W bibliotece nad kominkiem stała fotografia cesarzowej Zyty Habsburg, najukochańszej kuzynki Mamy. Jej syn Otton jest dziś posłem do Parlamentu Europejskiego. Ojcem jego był Karol, ostatni cesarz Austrii i król Węgier, który abdykował w 1918 roku. Umarł na Maderze w 1922 roku i został pochowany w Funchalu.
Jego matka Zyta spędziła ostatnie lata w Szwajcarii i tam, stosunkowo niedawno, umarła. Za biblioteką był pokój gościnny i tam Krzyś, jak dorósł, zamieszkał. Koło kredensu był pokój służącego, a następnie nieduży przedpokój, gdzie Papa przyjmował interesantów i swojego ekonoma, z którym co wieczór konferował.
Z przedpokoju mały korytarz prowadził do trzech pokoi gościnnych. W pierwszym „niebieskim pokoju” mieszkały zawsze nasze Babunie, gdy nas od czasu do czasu odwiedzały. Babunia Helena Bisping była zawsze sroga i szanując ją, właściwie baliśmy się jej.
Babunia Zamoyska, która była z rodziny królewskiej Bourbon des Deux Siciles była zupełnie inna. Kochana przez wszystkich, niezwykle łagodna, pełna uroku i dobroć od niej promieniowała. Przyjeżdżała zawsze z ciocią Terenią, siostrą Mamy, która po śmierci Dziadunia jej nie odstępowała i obie otaczały nas wielką serdecznością.
Za tymi trzema pokojami, na zewnątrz domu, było osobne mieszkanie dwupokojowe. Mieszkał tam przez jakiś czas John Lintner, kolega Michała ze szkoły w Ampleforth w Anglii, który był u nas na praktyce przez kilka lat. Ordynacja Massalańska obejmowała poza Massalanami majątki Werejki, Skołubów, Wiercieliszki, Trejgle, Kowale i Popławce. Do Papy należał jeszcze Kadysz, który nie należał do Ordynacji.
Leżał w powiecie Augustowskim, przy samej granicy litewskiej, nad rzeką Czarna Hańcza przepływającą przez najgłębsze jezioro w Polsce – Hańczę na Pojezierzu Suwalskim. Głębokość jeziora dochodziła do 108 metrów. Za lasami, w Józefinie był majątek Golną, który Papa kupił po I wojnie światowej i ofiarował cioci Lizi Kossakowskiej, swojej siostrze.
Administrował tam pan Jan Kozłowski, który był najczęstszym gościem w Massalanach. Mama i Papa zapraszali go często na podwieczorki. Papa lubił jego towarzystwo, dawali sobie razem różne rady i chętnie Papa z nim rozmawiał. Pan Kozłowski był miłym i spokojnym starszym panem. Przed wojną do Papy należało 12 000 hektarów ziemi. Papa miał z Mamą trzynaścioro dzieci:
- Marysia, ur. 02.12.1912 r. Zabita w czasie wojny 1939 r.
- Krzyś, ur. 01.01.1914 r. Umarł 20.05.1990 r. w Krakowie
- Elżbieta – ja, ur. 10.05.1915 r.
- Staś ur. 23.08.1916 r. Umarł 09.01.1919 r.
- Jaś, ur. 25.12.1917 r. Teresa, ur. 17.01.1919 r.
- Ewa, ur. 04.03.1922 r.
- Adam, ur. 16.02.1923 r. Umarł 16.03.1986 r.
- Andrzej, ur. 22.05.1924 r. Umarł 12.11.1997 r.
- Piotr, ur. 25.08.1925 r. Józef (Bliźniak), ur. 10.09.1926 r. Umarł 11.10.1994 r.
- Ludwik (Bliźniak), ur. 10.09.1926 r. Umarł 12.09.1926 r.
- Krystyna, ur. 27.10.1927 r.
Mama i Papa poznali się w Rzymie w 1908 roku. Mama była wtedy wdową po Karolu Radziwille i miała malutkiego syna – Michała, który urodził się po śmierci Ojca. Mieszkała u teściów swoich ks. Ferdynanda Radziwiłła i jego żony Pelagii z Sapiehów, na Via Gregoriana w Rzymie.
Papa zrozpaczony śmiercią swojej pierwszej żony, Ewy Rudomina, która zmarła w 1904 roku rodząc mu nieżywego synka, długo nie mógł odzyskać radości. Został szambelanem papieskim – portret Papy w stroju cameriere wisiał u nas w domu w Massalanach.
W czasie panowania papieża Leona XIII postanowił wstąpić do klasztoru i zostawiając administrację Massalan bratu swemu, stryjowi Kaziowi, wyjechał do Rzymu. Fama w rodzinie głosiła, że Babunia Bisping jeździła do Rzymu do papieża Piusa X – Giuseppe Sarto – który od 1903 roku był następcą papieża Leona XIII – Vincenzo Pecci – i prosiła papieża, żeby wpłynął na Papę i namówił go, żeby się znowu ożenił.
Papa mieszkając w Rzymie zobaczył kiedyś moją Matkę i nie wiedząc kim ona jest, pomyślał sobie, że taka osoba bardzo mu się podoba i że taką żonę chciałby mieć. W tym czasie Radziwiłłowie urządzali wielkie „święcone” dla Polonii przebywającej w Rzymie.
Dowiedziawszy się, że Polakiem jest szambelan papieski, zaprosili i jego do siebie. Wielkie było zdziwienie Papy, gdy zobaczył tam Mamę. Przez cztery lata Mama, zrozpaczona śmiercią Karola Radziwiłła, nie mogła zdecydować się na nowe małżeństwo.
Wreszcie 12 lutego 1912 roku odbył się ich ślub. Stało się to we Florencji, w kościele Santa Croce przy ołtarzu, przy którym jest rzeźbiony, marmurowy sarkofag Zofii z X. Czartoryskich Stanisławowej Ordynatowej Zamoyskiej. Po ślubie Mama i Papa spędzili zimę w Rzymie, gdzie ich ślub został wpisany do księgi w ich parafii Santa Andrea delle Fratte.
Mama i Papa zawsze nam mówili, że papież Pius X był osobą o wielkiej dobroci i świątobliwości i był dla nich prawdziwym Ojcem. Gdy chodzili do Watykanu na prywatne audiencje, Ojciec Święty brał Michała na kolana. Obecnie mieszkam w Londynie od 1946 roku i jeżdżę na wakacje do mojej ciotecznej siostry Carmen, która mieszka w Cote d’Azur, a niedaleko od niej w Saint-Aygulf mieszka jej brat z rodziną – Ferdynand, dzisiejsza głowa rodziny Bourbon Siciles.
Gdy się spotykamy często wspominamy ich pobyt z ciocią Karolcią i wujem Ranierym u nas, w Massalanach. Zawsze mi mówią, że Massalany były ślicznym majątkiem. Zapamiętali je jako miejsce magiczne.
– „I te konie i te konne jazdy, i pola i lasy z polowaniami i ta gościnność Twojego Ojca, za którym przepadaliśmy – wszystko to wydaje nam się bajką, którą ktoś nam opowiada” – wspominali. Bajką, której zawsze słucham ze wzruszeniem. Wyrosłam w tej atmosferze i nie zdawałam sobie sprawy, że może być inaczej.
Doceniłam to, co mieliśmy dopiero po wojnie w 1939 roku, kiedy wszystko straciliśmy. Carmen przeglądając kiedyś różne rodzinne fotografie i listy, ofiarowała mi list mojej Mamy do Dziadunia Zamoyskiego z Podzamcza.
Gumniska 23.09.1896 / miałam 9 lat Mój Papo Najdroższy Pisałam już do Papy ale teraz dopiero odebrałam list od Papy dziękuję bardzo za niego. Bracia powiedzieli, że chcieliby mieć Braciszka, a nie Siostrzyczkę. Dopiero 21-go o 8-mej rano Ciocia Kostunia odebrała telegram i zaraz kazała pójść po nas i jak byliśmy u Cioci.
Ciocia mnie najprzód powiedziała, a potem Braciom. Całują rączki Papy M.– J. Zamoyska P.S. Bardzo się cieszę, że ta nowa Siostrzyczka nazywać się będzie Karolina. Ciocię Karolcię, opowiadała mi Carmen, do chrztu świętego trzymał Franciszek Józef I, cesarz austriacki i król węgierski, który umarł w 1916 roku.
Rodzicami Babuni Zamoyskiej byli: książę Franciszek Bourbon des Deux Siciles, hrabia Trapani, syn Franciszka I, króla Neapolu i żona jego arcyksiężniczka austriacka Izabella Habsburg, która była rodzoną siostrzenicą Marie – Antoinette, żony Ludwika XVI. Siostra Babuni Antonina była żoną księcia Alfonsa Bourbon des Deux Siciles, hrabiego Casert, który był synem króla Neapolu Ferdynada II i bratem Franciszka II, ostatniego króla włoskiego.
Byli oni rodzicami wuja Ranierego, męża cioci Karolci, a dziadkami Carmen i Ferdynanda, moich ciotecznych kuzynów. Po okresie Wiosny Ludów w 1848 roku w Europie, Garibaldi zdobył Sycylię i zjednoczył Włochy w 1860 roku. Wypędził wtedy Bourbonów z Włoch.
Babunia miała wówczas tylko cztery lata. Cała rodzina przeniosła się do Francji, gdzie w Cannes kupili willę Marie-Therese, w której nadal żyli jak królowie, ale bez tronu… Mama w czasie dzieciństwa spędzała tam ze swoimi rodzicami zimy. Dziadunio Zamoyski od dziecka cierpiał na astmę i klimat zimy na Podzamczu nie bardzo mu odpowiadał.
Spędzali więc w Polsce tylko miesiące letnie. Ciocię Casert ostatni raz widziałam w Podzamczu. Przyjechała tam, by odwiedzić Babunię. Mama zabrała Marysię, Krzysia i mnie do Podzamcza, bo chciała ją zobaczyć. Obie siostry miały słaby słuch. Siadały w parku na dwóch fotelach i przez słuchawki na długim kablu rozmawiały ze sobą, co nas – dzieci bardzo bawiło.
Mam taką fotografię Babuni z ciocią Casert. Papa, ku naszej rozpaczy, został na początku II wojny światowej w 1939 roku zaaresztowany w Łomży i wywieziony do Rosji, gdzie ślad po nim przepadł, a Mama umarła w Le Vesinet pod Paryżem, 17 lutego 1961 roku. Mieszkała tam przez ostatnie pięć lat z Krysią – najmłodszą naszą siostrą, która była dla Mamy idealnie dobra i troskliwa.
Na prośbę Ewy, Mama została pochowana w Meylon koło Grenoble. Ewa, od chwili opuszczenia Massalan we wrześniu 1939 roku, była zawsze z Mamą, aż do dnia swojego ślubu z Antonim Nałęcz-Gorskim w roku 1956. Po wojnie, Ewa skończyła chemię na uniwersytecie w Toulouse i z tytułem inżyniera chemii dostała pracę w Instytucie Atomowym w Grenoble, gdzie przez wiele lat pracowała.
Mama poznała wtedy wiele francuskich rodzin ziemiańskich z okolic Grenoble, którzy Mamę bardzo polubili. Po śmierci Mamy, ziemianie ci ufundowali kamień marmurowy z napisem w dwóch językach – francuskim i polskim, i położyli go na grobie Mamy.
Z książki „Trzecia z trzynaściorga rodzeństwa. Wspomnienia 1915-1988”
Elżbieta z Bispingów Henrykowa Morman, Magazyn Polski, 2016 r. nr. 6 (126)
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!