Podczas uroczystego pochówku w Wilnie szczątków Konstantego Kalinowskiego, Zygmunta Sierakowskiego i 18 innych powstańców styczniowych, Białoruś była na równi z państwami, które, delikatnie mówiąc, mają trudne stosunki z Rosją, pisze Walery Karbalewicz na portalu sn – plus.com.
„Uroczystości pogrzebowe przywódców i uczestników antyrosyjskiego powstania z lat 1863–64 okazały się ważnym wydarzeniem politycznym nie tylko dla Litwy, ale także dla całego regionu. To nie przypadek, że udział wzięli w nim prezydenci Litwy Gitanas Nauseda, Polski Andrzej Duda oraz oficjalne delegacje Białorusi, Łotwy i Ukrainy. Ale szczególne znaczenie ma to wydarzenie dla Białorusi. Nieprzypadkowo też na uroczystościach w Wilnie było więcej Białorusinów niż Polaków i Litwinów razem wziętych. I wiadomo dlaczego.
Chodzi to, że i w Polsce i na Litwie dawno temu wypracowano ideologię narodową, tożsamość narodową, historię narodową i bohaterów narodowych. Zgoła inaczej jest na Białorusi.
Mamy tam do czynienia z nieformalnym narodem.
Społeczeństwo białoruskie jest mocno podzielone w kwestii światopoglądu i podstawowych wartości, toczy się tam ostra walka ideologiczna o to, na jakiej podstawie ideologicznej należy zbudować naród białoruski. Obecna władza odwołuje się do dziedzictwa kolonialnego. Z jej punktu widzenia Białoruś jest częścią Rosji z Aleksandrem Newskim, Suworowem, Leninem, Dzierżyńskim, rewolucją październikową i wielką wojną ojczyźnianą. Z kolei opozycja demokratyczna proponuje narrację narodową z Wielkim Księstwem Litewskim, Skaryną, Kalinowskim, Białoruską Republiką Ludową itp.
Nawiasem mówiąc, Konstanty (Kastuś – biał.) Kalinowski jest chyba jedyną białoruską postacią historyczną, która wciąż nie podzieliła społeczeństwa i klasy politycznej. Został uznany zarówno przez nacjonalistów jak i komunistów, wszedł do panteonu białoruskich bohaterów narodowych w czasach radzieckich.
I wydawać by się mogło, że jest idealnym kandydatem na symbol zjednoczenia podzielonego narodu. Jednak na razie nie spełnił takiej roli, zdaje się, że sytuacja jest bardziej skomplikowana niż schemat konfrontacji między rządem a opozycją. Ba, nawet w samych strukturach władzy nie ma jednomyślności co do koncepcji ideologicznych związanych z historią.
W ostatnim czasie wokół postaci Kastusia Kalinowskiego łamane są ideologiczne włócznie. Nagle, nieoczekiwanie dla wszystkich, władze zaczęły obalać jego wizerunek bohatera białoruskiego. Oto w nowym wydaniu podręcznika literatury rosyjskiej dla klasy 8 (z jakiego korzystają uczniowie na Białorusi) pojawiło się następujące zdanie: „Powstanie polskie kierowane przez K. Kalinowskiego (1863–1864)”. Opinia społeczna na Białorusi i historycy wyrazili szczere oburzenie, ale Ministerstwo Edukacji broni swojej wersji.
W styczniu tego roku w „Gazecie nauczycielskiej” ukazał się artykuł Igora Marzaliuka powołanego na stanowisko oficjalnego historyka (postuluje utworzenie Instytutu Pamięci Narodowej, by walczyć min. z polską kłamliwą narracją historyczną), który potwierdził wersję Ministerstwa Edukacji. 17 marca Marzaliuk na antenie programu 1 białoruskie TV stwierdził kategorycznie, że Kalinowski nie może być „bohaterem narodowym kraju”.
W sierpniowym numerze czasopisma Administracji Prezydenckiej „Biełaruskaja dumka” ukazał się artykuł pt: „Na temat polityki historycznej”. Jego autorami są dwaj historycy (akademik-sekretarz wydziału nauk humanistycznych i artystycznych Narodowej Akademii Nauk Aleksander Kowalenia oraz dyrektor Instytutu Historii Narodowej Akademii Nauk Wiaczesław Daniłowicz) i dwóch kierowników z Rady Bezpieczeństwa Białorusi. Artykuł odrzuca koncepcje radzieckiej historiografii o postępowym, narodowo-wyzwoleńczym charakterze powstań Tadeusza Kościuszki i Kastusia Kalinowskiego, i uznaje ich za polskich bohaterów.
Wydawałoby się, że wszystko jest jasne, „Kalinowski nie nasz bohater” i temat jest zamknięty. I kiedy Litwa zaprosiła na ceremonię pochówku szczątków przywódców i uczestników powstania 1863-64 Łukaszenkę, dla wszystkich było oczywiste, że nie pojedzie.
Nie tylko z powodu antyrosyjskiego kontekstu tego wydarzenia, ale także dlatego, że nie pasuje on do nowej ideologicznej konstrukcji oficjalnego Mińska. Dlatego oczekiwano, że tylko przedstawiciele społeczeństwa i opozycja przybędą do Wilna z Białorusi.
Ale nagle, wbrew opiniom półoficjalnych historyków i agencji rządowych, oficjalna delegacja pod przewodnictwem wicepremiera Igora Petriszenko pojechała do Wilna na pogrzeb Kalinowskiego. Tym samym cała dotychczasowa konstrukcja ideologiczna państwa została wywrócona. Warto to przypomnieć słowa Aleksandra Łukaszenki, które padły 17 listopada dziennikarzy w lokalu wyborczym. Pytany przez dziennikarzy o stosunek do Kalinowskiego powiedział: „Działał na naszym terytorium, był naszym człowiekiem, jeśli chcecie – był naszym obywatelem, a od tego nie uciekniesz”.
A więc okazuje się, że Kalinowski jest „naszym” bohaterem. Chociaż ceremonia w Wilnie była poświęcona wydarzeniu sprzed 155 półtora wieku, dla wszystkich było oczywiste, że nabrała współczesnego znaczenia. Białoruś znalazła się na równi z państwami (Polska, Litwa, Łotwa, Ukraina), które, delikatnie mówiąc, mają trudne stosunki z Rosją. W wystąpieniach przywódców tych krajów wybrzmiała idea zjednoczenia narodów naszego regionu na bazie spuścizny z 1863 r., czyli spuścizny powstania antyrosyjskiego.
Wicepremier Igor Petryszenko, którego cała praca w strukturach Ministerstwa Spraw Zagranicznych, począwszy od 2003 r., miała na celu integrację z Rosją, powiedział podczas oficjalnej ceremonii w Wilnie, że działalność Kalinowskiego „wiąże się z rozwojem białoruskiego ruchu narodowo-kulturowego w walce o białoruską państwowość w formie samostanowienia”.
Czyli powiedział, że nie ma wątpliwości, że Kalinowski jest białoruskim, a nie polskim bohaterem. Co więcej, Petryszenko powiedział;
„Znamienne jest, że hasłem powstańców Kastusa Kalinowskiego były słowa „Kogo kochasz? „Kocham Białoruś”.Testament bojowników nie stracił na aktualności i jest kontynuowany w głównej dewizie naszego kraju „Za silną i dostatnią Białoruś”.
A więc, przekładając na zrozumiały język, Łukaszenka jest ideologicznym spadkobiercą Kalinowskiego! Zaprawdę, nieodgadnione są drogi Pana. Ciekawe tylko, jak białoruski ideolog Igor Marzoliuk będzie się teraz z tego wykręcać i cała brać ideologiczna.
Oczywiście taki obrót machiny ideologicznej warunkują zwykle względy polityczne. Po pierwsze, trzeba jakoś ukształtować tożsamość białoruską, która musi się odróżniać od „ruskiego miru”. A heroiczna aureola Kastusia Kalinowskiego jest tu bardzo pomocna. Po drugie, jest to sposób Aleksandra Łukaszenki na zaangażowanie będącego w opozycji do władz społeczeństwa. Ale, jakby bojąc się własnej odwagi, władze natychmiast spróbowały zrobić krok do tyłu. I sam Łukaszenka i wicepremier Petryszenko podczas przemówienia w Wilnie przestrzegał przed upolitycznieniem wizerunku Kalinowskiego. Z punktu widzenia zwykłej logiki taki przekaz jest raczej dziwny, bo sens każdej mitologii historycznej jest dokładnie polityczny. Zwrócenie się do historii jest sposobem legitymizacji współczesnej polityki.
Ale obawy Łukaszenki są całkiem zrozumiałe, zwłaszcza na tle tysięcy Białorusinów i morza biało-czerwono-białych flag, które unosiły się nad Wilnem przez dwa dni. I wcale nie byli to przedstawiciele prołukaszenkowskiej młodzieżówki z Białoruskiego Republikańskiego Związku Młodzieży ani „Białej Rusi”. Innymi słowy, uznając Kalinowskiego za bohatera narodowego, symbolicznie legitymizuje swoich oponentów politycznych. Ale skąd taka niespójność”.
Walery Karbalewicz, sn-plus.com
3 komentarzy
ktos
29 listopada 2019 o 07:41Tak po prawdzie to bylo polskie powstanie pod wodza Kalinowskiego. Przed rozbiorami tereny te byly czescia Rzeczpospolitej i zwyklo sie mowic ze jej obywatele to Polacy. Tak samo jak Czeczeniec przyjezdzajacy do Polski jest Rosjaninem bo mieszka w Rosji. W chwili obecnej na terenie Rosji mieszka iles tam narodow i kazdy z nich z punktu widzenia nas jest Rosjaninem. Tak samo dla Rosjan Kalinowski byl Polakiem.
SyøTroll
30 listopada 2019 o 09:52Te tereny były Litwą (w starym znaczeniu) „w składzie Rzeczypospolitej”, niestety Konstytucja 3 maja, dała nam Polakom podstawy, byśmy zaczęli traktować zarówno tereny ukraińskie jak i litewskie (w starym znaczeniu), z powodu ich „przynależności do Rzeczypospolitej”, jako polskie. Z kolei po redefinicji narodowości, która nastąpiła w XIX wieku, zredefiniowaliśmy własna narodowość, w opozycji do Rusinów (z powodów, opozycji do Rosji). Dlatego Litwa (w starym znaczeniu) vel Kresy są wciąż uznawane za „polskie” a nie „rzeczypospolite”.
Lestek
30 listopada 2019 o 17:41Co do Litwy można się zgodzić z przedmówcą. Co do Ukrainy przenigdy. Z winy samych Ukraińców nigdy nie doszło do skonsumowaniu Unii Trzech Narodów i aż do ostatniego rozbioru tereny obecnej Ukrainy zawsze były częścią korony. Proszę, w imię bieżącej polityki nie zaklamujmy historii w mniemaniu Ukraińców,, mityczności,, ich państwowości.