
Fot: M. Guczek / BELTA/ TASS
Zawsze wiedziałem, co w przypadku Białorusi jest najważniejsze: żadne tam represje. Higiena.
“Turyści z Polski chętnie jeżdżą na Białoruś, nawet bez wiz. Odpoczywają tu, korzystają z opieki medycznej, podróżują po pięknym, zadbanym kraju” – zachęca Andżelika Borys w wywiadzie dla łukaszenkowskiego organu Biełaruś Siegodnia, wbrew apelom polskiego MSZ, by ze względu na własne bezpieczeństwo tam nie jeździć.
A przy okazji wyraża głęboką wdzięczność władzom Białorusi, które nie tylko absolutnie nie represjonują Polaków i nie niszczą polskości, ale pozwalają im kultywować własną tożsamość.
Oczywiście w ten brak represji Andżelika Borys sama nie wierzy. Nie po tym jak odsiedziała w więzieniu, jak Andrzej Poczobut nadal siedzi już prawie 5 lat, zresztą kolejny raz (choć może w końcu go wypuszczą?), gdy aresztowani są księża, reżim zrównał z ziemią polskie cmentarze wojskowe, zmusił wielu działaczy ZPB i nauczycielki polskiego do ucieczki za granicę, odebrał Domy Polskie i polskie szkoły (oprócz prywatnej szkoły Borys, choć – niczego nie sugerując – warto by się chyba trochę dokładniej przyjrzeć, kogo ona tam uczy polskiego pod parasolem białoruskich służb).
Była szefowa ZPB mówi po prostu to, co kazano jej mówić, ale mniejsza o to, jak ktoś chce niech wierzy. O wiele ciekawszy jest ten niezatapialny eksportowy mit białoruskiej propagandy o “zadbaniu i czystości” Białorusi, który zawsze miał w Polsce sporo amatorów, szczególnie wśród tych, którzy albo w ogóle tam nie byli, albo byli w centrum Mińska, czy Grodna, ale prowincji nie widzieli.
Więc jak z tą sławetną “czystością” jest naprawdę? A jak w każdej dyktaturze – centrum stolicy, Grodna czy Brześcia pozamiatane, otynkowane, wybrukowane ładną kostką, a na prowincji, gdzie turyści nie jeżdżą – syf, kiła i mogiła.
Zresztą z reklamowaną przez Andżelikę Borys “białoruską opieką medyczną” jest jeszcze gorzej: u nas może dramat, ale tam – tragedia. Nie tylko z powodu biedy, ale także dlatego, że połowa lekarzy i pielęgniarek wyjechała pracować do Polski.
Wróćmy jednak do tego “mitu o czystości”, który jest równie stary jak reżim Łukaszenki, a raczej jeszcze starszy bo odziedziczony po propagandzie sowieckiej. Kiedyś w ZSRR słabo zorientowanym gościom z zagranicy serwowała ona np. taki tekst: “Różne rzeczy o nas się mówi, ale jedno jest pewne – w Moskwie nie zobaczycie ludzi źle ubranych, nasi obywatele bardzo dbają o strój”.
Oczywiście źle ubranych i zaniedbanych można było zobaczyć na każdym rogu, ale przecież nieważne, co się widzi. Ważne co się mówi i w co inni chcą wierzyć. Również białoruskie służby propagandowe są nadal święcie przekonane, że “czystość” to taki potężny atut, który zwabi do kraju miliony gości.
Wyobrażacie sobie, że władze Wenecji, czy Paryża zaczną zachęcać: przyjedźcie do nas bo u nas jest czysto? Akurat zbyt czysto tam nigdy nie było, ale to nie dlatego walą tam co roku miliony ludzi.
A czy Polakom można zaimponować czystością, aby ich zwabić? Za komuny pewnie tak, ale teraz już raczej nie bo to nic nadzwyczajnego. Gdzieś tam u nas jest biedniej, gdzieś bogaciej, ale generalnie w miarę zadbane. Bo nawet jak ktoś ubogi, to koło domu ogarnie i płot pomaluje.
To tak, jakby ktoś w wieku 40 lat chciał zaimponować znajomym tym, że się myje. Owszem, u 4-latka zasługuje to na uznanie, ale u dorosłego chyba raczej nie powinno zaskakiwać? Skąd więc to uparte do znudzenia powtarzanie, że “u nas na Białorusi jest czysto” – im bardziej nachalne, tym bardziej podejrzane?
Ano stąd, że w mentalności wielu białoruskich decydentów starszego pokolenia “czystość” jest wartością, która w Związku Radzieckim była deficytowa, zresztą nie tylko na sowieckiej Białorusi, ale w całym obozie socjalistycznym z małymi wyjątkami (np. NRD).
A na Białorusi było zdecydowanie najgorzej. Ci nieliczni, którzy w czasach ZSRR mieli okazję gościć tam u krewnych pamiętają, że w porównaniu z tym, co tam widzieli, zaniedbana polska komuna była iście zachodnią oazą czystości i porządku.
Ktoś wtedy nawet powiedział, że cywilizacja zachodnia kończy się tam, gdzie na ulicy zaczynają się walać wyplute łupiny ze słonecznika, czyli właśnie gdzieś na pograniczu Polski i Białorusi.
Również Łukaszenka wychował się w kołchozowym brudzie i biedzie i “deficyt czystości” zapadł mu trwale w pamięć na całe życie, przyćmiewając fakt, że minęło już ponad pół wieku i świat się nieco zmienił, przynajmniej na zachód od Białorusi. U niego to tak jak z białoruskimi traktorami: “Jak to nie chcą ich kupować? Nie mogą nie chcieć, przecież w czasach ZSRR chcieli”.
Kiedyś w nieoficjalnych rozmowach jeden urzędnik Łukaszenki zaserwował to “niech pan zobaczy, jak u nas jest czysto” pewnemu nieżyjącemu już polskiemu politykowi znanemu z ciętego języka, mniejsza o nazwisko. I usłyszał w odpowiedzi: “Tak, rzeczywiście. A podobno najczyściej na świecie jest w Korei Północnej”.
Wtedy porównanie z reżimem koreańskim było jeszcze dla Białorusi niemal obraźliwe. Dziś już chyba nie. Ale i tak bądźcie wdzięczni, bo jak nie…
Zobacz także: Rosja rozmieści na Białorusi “najgłupszą broń świata”!
KAS










Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!