Tę kwestię analizuje Alona Hetmanczuk, była dyrektor Instytutu Polityki Światowej, a obecnie dyrektor Centrum „Nowa Europa”.
Politolog zwraca uwagę, że na pierwszy rzut oka początek prezydentury Petra Poroszenki oznaczał dla Ukrainy wzmocnienie jej pozycji międzynarodowej. Wobec aneksji Krymu i wzniecenia wojny w Donbasie przez Rosję Unia Europejska i USA solidarnie nałożyły na nią sankcje. Sytuacja jednak ewoluowała, na co wpływ – jak podkreśla Hetmanczuk – miały trzy czynniki: rozczarowanie Zachodu brakiem reform na Ukrainie, jego znużenie wojną w Donbasie i pojawienie się prorosyjskich nastrojów, a w tym kontekście rosnące zniechęcenie państw europejskich do Poroszenki. Największe rozczarowanie polityką Poroszenki, zwłaszcza jego działaniami w kwestiach historycznych, najgłośniej wyrażała Polska.
Hetmanczuk uważa, że wznowienie dziś przez Ukrainę współpracy z Polską miałoby chyba najbardziej widoczny efekt. „To polski kierunek może być tą historią sukcesu, którą, w moim głębokim przekonaniu, mógłby pochwalić się Zełenski, oskarżany o dyplomatyczne „zdrady” prawie na wszystkich frontach międzynarodowych”. Według ukraińskiej politolog stosunki z Polską muszą stać się co najmniej trzecim najważniejszym priorytetem w polityce zagranicznej Ukrainy.
Prawda, Polska nie może odgrywać kluczowej roli w zakończeniu wojny w Donbasie i być ukraińskim adwokatem w USA w kontekście rozpoczętej z powodu Ukrainy procedury impeachmentu Trumpa, jednak ani dla USA, ani dla Niemiec Ukraina nigdy nie była i raczej nie będzie miała takiego samego priorytetu jak dla Polski. Ponadto, w odróżnieniu od procesu zakończenia wojny w Donbasie i uregulowaniu stosunków ukraińsko-amerykańskich, na co potrzebny jest czas, ponowne unormowanie relacji z Polską może zostać przeprowadzone dość szybko. Duży wpływ na to ma fakt, że w ostatnich latach Polska stała się dla około półtora miliona Ukraińców Europą, której Ukraińcy nie mogą doczekać się w swojej ojczyźnie. Dlatego też migrują za pracą do Polski, w której walnie przyczynili się do 11% wzrostu gospodarki.
„Dzisiaj Ukraina ma szansę na odnowienie i wypełnienie treścią kilku obszarów naszego partnerstwa z Polską: jako naszym bodaj najważniejszym sąsiadem; jako członkiem UE i NATO; i – w nieco nowym wymiarze – jako sojusznikiem USA. Niektórymi wynikami odnowienie tego partnerstwa będzie można pochwalić się już w grudniu – podczas wizyty prezydenta Dudy w Kijowie. Nie wiemy, kim Ukraina i Polska mogą się stać dla siebie: sojusznikami w zakresie bezpieczeństwa, siłą napędową Nowej Europy czy po prostu dobrymi sąsiadami, ale na tym etapie ważne jest, aby przerwać dyskusje na temat „Do czego Polsce potrzebna jest Ukraina?”, lub/i zlikwidować dwustronne blokady, które narosły w ostatnich latach. Ważne jest, aby temu procesowi towarzyszyła wzajemnie korzystna polityka informacyjna: aby nie było tak, że wobec niepokojących tendencji i w sytuacjach eskalacji konfliktu politycy i komentatorzy prześcigają się w szczegółowym informowaniu społeczeństwa Ukrainy i Polski, zaś działaniom w kierunku porozumienia brakuje takiej aktywności” – proponuje politolog.
Pod koniec prezydentury Poroszenki doszło do największego kryzysu zaufania w stosunkach ukraińsko-polskich. Kwestie historyczne zaczęły zatruwać stosunki obustronne. „Można argumentować, że był to konflikt wyłącznie na poziomie nacjonalistów w obu krajach lub władz obu krajów, ale stosunki wymagały pilnej detoksykacji. Wszystko zmieniły wybory prezydenckie i parlamentarne na Ukrainie. Pamiętam, że około rok temu jeden z polskich wysokich urzędników na obiedzie zorganizowanym dla wąskiego kręgu ukraińskich ekspertów i polityków w Warszawie był zaskakująco szczery: co, ogólnie rzecz biorąc, może powiedzieć prezydent Duda, który cieszy się 45% poparciem, prezydentowi Poroszenko, którego wspiera 8% wyborców? Zgodnie z tą logiką Zełenski, z poparciem na poziomie około 70%, powinien automatycznie stać się autorytatywnym partnerem w dialogu z Dudą, tzn. tym, z którym można rozmawiać i negocjować. Ponadto kwestie, które podważyły dialog między dwoma krajami w ostatnich latach, są kwestiami, które można łatwo rozwiązać, jeśli zrozumienie znaczenia partnerstwa przeważa nad wątpliwymi rachubami wyborczymi” – analizuje Hetmanczuk.
Zwraca też uwagę, że w stosunkach ukraińsko-polskich nie chodzi tak naprawdę o pojednanie, ale o zrozumienie. „Przecież nie toczymy ze sobą wojny” – dodaje.
„Tak, w ostatnich latach wiele rzeczy wprowadziliśmy na poziom konfliktogenny. Strona ukraińska nie zrozumiała, dlaczego przyszłość stosunków powinna być dyktowana przeszłością. Dlaczego zamiast tworzyć wzorowy sojusz bezpieczeństwa w celu odstraszania Rosji, Ukraińcy i Polacy zmuszeni są mówić w kółko o grobach i tych, którzy odeszli. Wielokrotnie pytałam moich polskich partnerów: dlaczego martwy Bandera jest straszniejszy i bardziej niebezpieczny niż żyjący Putin? Dlaczego tak wielu Polaków wszystko co ukraińskie wiąże automatycznie z „banderowskością”? Dlaczego w Polsce nie rozumie się, że jeśli chodzi o przetrwanie państwa, pojednanie z sąsiadem, kwestie najważniejsze powinny stanowić oś tych stosunków?” – pisze Hetmanczuk.
Politolog uczciwie wspomina też o uzasadnionym sprzeciwie i zdziwieniu Polski wobec ukraińskiej polityki historycznej. „Polscy partnerzy nie mogli zrozumieć, jak w zasadzie można jednocześnie kochać i szanować Banderę oraz kochać i szanować Polskę? Dlaczego zainteresowanie Polską i jej pozycja na Ukrainie są znacznie niższe niż zainteresowanie i pozycja Ukrainy w Polsce? Dlaczego narracje polskiej opozycji chętnie wychwytują ukraińscy odpowiednicy, a narracja polskiej partii rządzącej jest na Ukrainie w znacznym stopniu niedostatecznie reprezentowana lub po prostu ignorowana? Dlaczego wszystkie problematyczne sytuacje w stosunkach ukraińsko-polskich są automatycznie przypisywane „agentom Kremla”? Dlaczego niektóre urzędy państwowe w Kijowie w pewnym momencie zdecydowały, że bardziej właściwe będzie poczekać na zmianę władz w Polsce, licząc na zmianę polskiego stanowiska? Jednak czas pokazał, a ostatnie wybory parlamentarne w sąsiednim państwie dowiodły, że „Prawo i Sprawiedliwość” jest bardziej „poważną i stabilną” siłą polityczną, niż wcześniej sądzono na Ukrainie. W rzeczywistości, biorąc pod uwagę obecną sytuację polityczną w Polsce, Ukrainie do pewnego stopnia opłacalna jest bardzo silna pozycja PiS, która mając znaczną przewagę w poparciu elektoratu, nie musi grać kartą antybanderowską o głosy wyborców”.
Według Hetmanczuk konflikt wokół „heroizacji” Bandery i UPA nie był jedynym czynnikiem, który wpływał na stosunki ukraińsko-polskie. Rozczarowanie w Polsce wzbudziły nadchodzące z Ukrainy komunikaty, że nie potrzebuje ona już Polski jako pośrednika i adwokata w kontaktach z resztą świata zachodniego. Swoje zrobiło też ogólne zmęczenie Polski wiecznie niereformowalną i wiecznie skorumpowaną Ukrainą.
Politolog uważa jednak, że tylko same odblokowanie jednego problemu z historycznego „pakietu” mogłoby radykalnie zmienić ton dialogu i odblokować inne kwestie. Chodzi o zniesienie nieoficjalnego moratorium Ukrainy na polskie prace poszukiwawcze i ekshumacyjne na terytorium Ukrainy. Natomiast Ukraina oczekuje od Polski odrestaurowania pomnika żołnierzy UPA we wsi Werchrata. Według niej tylko to może stać się deklaracją zamiaru zbudowania relacji na innej zasadzie.
Hetmanczuk przypomina, że działania w tych kwestiach zostały już podjęte i jeśli dialog będzie kontynuowany w tonie wzajemnego szacunku, a nie wzajemnych oskarżeń, proces pojednania może naprawdę przybrać realny kształt. Uważa, że to może wpłynąć na rozwój obustronnych relacji w kwestiach gospodarczych. Jako przykład podaje uzgodnienia w sprawie zwiększeniu kontyngentu zezwoleń na tranzyt przez Polskę dla ukraińskich firm transportowych oraz rozpoczęcie procedur przetargowych na budowę i rozwój infrastruktury granicznej, na którą – jak przypomina – Polska jeszcze w 2015 roku udzieliła Ukrainie pożyczkę w wysokości 100 mln euro.
„Przypomnę, że natężenie ruchu na granicy polsko-słowackiej było podobne przed przystąpieniem obu krajów do strefy Schengen, ale to było 55 przejść granicznych, a nie 14, jak między Ukrainą a Polską, i ruch pieszy odbywał się na wszystkich przejściach prócz kolejowych” – zauważa.
W kontekście ożywienia relacji ukraińsko-polskich Hetmanczuk zwraca też uwagę na rolę Polski w Unii Europejskiej i Pakcie Północnoatlantyckim. Mimo osłabienia jej pozycji w strukturach wspólnoty europejskiej ukraińska politolog widzi możliwość wsparcia przez Polskę wysiłków Ukrainy w sprawie przystąpienia do natowskiego Programu Rozszerzonych Możliwości (EOP) NATO. Działania w tej sprawie podjął Poroszenko, ale poszczególne państwa członkowskie (w tym Niemcy i Francja) sceptycznie odniosło się do tego pomysłu.
„Inną kwestią, w której Polska może wesprzeć ukraińskie dążenie do wstąpienia do NATO (i nie tylko), jest ułatwienie naszego dialogu z Węgrami, który sprawiał poważne przeszkody dla dynamiki naszego dialogu z Sojuszem. Nie jest tajemnicą, że obecne kierownictwo Polski i Węgier, jak nikt, realizuje stare polskie powiedzenie: Polak – Wenger dwa bratanki i do sabli i do sklanki [sic]. Według naszych informacji, takim rozjemcą zamierzał niedawno zostać czeski premier Babisz, który próbował zorganizować w Pradze spotkanie przywódców Czwórki Wyszehradzkiej z udziałem prezydenta Zełenskiego, ale sprzeciwił się temu prezydent Zeman i inicjatywa nie powiodła się. Tak więc, kto wie, może pracując nad „sukcesem” z Warszawą, możemy również osiągnąć „sukcesu” z Budapesztem?” – snuje Hetmanczuk.
Zwraca też uwagę na to, że byłoby bardzo dobrze gdyby Polska aktywniej wspierała Ukrainę w przyłączaniu się do regionalnych inicjatyw, zwłaszcza inicjatywy Trójmorza. „Udział Ukrainy w projektach regionalnych wraz z państwami członkowskimi UE i NATO pozwoli nam głębiej zintegrować się ze wspólną przestrzenią europejską, zarówno politycznie, jak i sektorowo” – dodaje.
Według Hetmanczuk atutem Polski są bardzo dobre stosunki z USA. „Oczywiście nic w tej sprawie nie było dziełem przypadku. Polacy dołożyli wszelkich starań, aby kupić wsparcie i lojalność prezydenta Trumpa. Nie zapominajmy jednak, że poprzedni prezydent Ukrainy próbował pójść tą samą drogą, inicjując kontrakty na zakup amerykańskiego węgla i amerykańskich samochodów. Oczywiście nie miały one wymiaru polskiego, gdzie tylko na zakup amerykańskich systemów Patriot przeznaczono 4,8 mld dolarów. Oczywistą kwestią jest jednak nie tylko to, że podobne kroki Kijowa w żaden sposób nie pomogą zmienić postawy Trumpa wobec Ukrainy, który – według ujawnionych rozmów ze swoimi urzędnikami – uważa Ukrainę za państwo „skorumpowanych, okropnych ludzi”. Polsce natomiast udało się podczas prezydentury Trumpa nie tylko ściągnąć wojska amerykańskie na swoje terytorium, ale także uzyskać zniesienie reżimu wizowego dla Polaków podróżujących do USA” – wylicza.
„To przesądzone, że stosunek amerykańskiego prezydenta do Ukrainy nie ulegnie zmianie. Jednak byłoby dobrze, gdyby wśród międzynarodowych liderów, z którymi rozmawia o Ukrainie, byli tacy mówiący o Ukrainie nie tylko negatywne rzeczy, który sączyli prezydentowi USA Putin i Orban. Tacy, którym ufają w Waszyngtonie, i którzy mogą mówić o Ukrainie nieco inaczej” – wyraża nadzieję.
Hetmanczuk rolę Polski w reprezentowaniu pozycji Ukrainy widzi również w przeciwdziałaniu budowie gazociągu Nord Stream 2, a także we współpracy energetycznej w trójkącie USA-Polska-Ukraina. „Memorandum w sprawie dostaw amerykańskiego skroplonego gazu, podpisane podczas wizyty Zełenskiego w USA, jest oczywiście dobre. Ale zarówno Amerykanie, jak i Polacy są przyzwyczajeni do mówienia językiem umów, a nie memorandów. Co więcej, trudno powiedzieć o powadze takiego partnerstwa energetycznego, dopóki władze ukraińskie nie będą mogły w dalszym ciągu ustalić, czy skupić się na budowie połączenia gazowego z Polską, wykorzystać odpowiednie zdolności przesyłowe przez Słowację, czy też wybrać inne dostępne sposoby” – podsumowuje.
Opr. TB, https://dt.ua/
fot. https://www.president.gov.ua/
8 komentarzy
Jarema
25 listopada 2019 o 23:06Trzeba było kupować motor sicz, a nie cieszyć się z kolejnych deklaracji, choć przyznaję brzmiące milej niż za Poroszenki
Bartosz
26 listopada 2019 o 01:48Odnowienie miejsc pamięci UPA na terenie Polski to dla PiS-u prosta droga do przegrania kolejnych wyborów. Obecnie rządzący nie doceniają pamięci historycznej Polaków.
ktos
26 listopada 2019 o 07:56Hmmm… biorac pod uwage ze na Wolyniu zginela znaczna czesc mieszkajacych tam Polakow a rodziny tych osob jeszcze zyja i pamietaja swoich bliskich chyba nie jest zagadka ze dla Polski sprawa UPA jest istotna i drazliwa? Ukraincy zawsze mowia ze Polacy uciskali Ukraincow i ci w koncu postanowili walczyc o swoje. I tu pytanie… czy uciskanie kogos (bo sie mu kaze na przyklad ciezko pracowac) jest wystarczajacym powodem do morderstwa? Nie wiem jakie zasady u nich panuja ale u nas od zalatwiania spraw miedzyludzkich sa sady a nie samosady.
peter
27 listopada 2019 o 04:19Ktos To ilu Polakow zginelo na Wolyniu sa jakies przyblizone liczby Czytajac niektore wypowiedzi nawet tych co przezyli liczbe szacuja na 200 tys i ponad na samym Wolyniu
Góral
26 listopada 2019 o 12:28Problem jest w samej mentalności Ukrainców, czy to prostych ludzi czy ich władz, tam każdy kombinuje jak obejść prawo, a nie stworzyć je przychylne obywatelowi. Po 2 sami oligarchowie muszą chcieć „demokracji” a po co im konkurencja zachodnia? normy EU etc?
Mariusz Mizera
12 lutego 2020 o 11:52Jeśli zginął choć jeden, to wystarczy.
tagore
21 lipca 2020 o 23:4470% tekstu to wyliczenie oczekiwań i korzyści Ukrainy z współpracy z Polską i 0% tekstu na temat krzyści oferowanych potencjalnie Polsce przez Kijów.
zenek
16 lutego 2021 o 14:19Otóż to. Tylko brać, a nic nie dać! Najlepiej zabić i wziąć!