We wtorek białoruskie media informowały, że Łukaszenka zatwierdził prognozę rozwoju gospodarki na kolejny rok. O tym, czy plany dyktatora nie są nazbyt śmiałe, zważywszy, że ekonomiści ostrzegają – inflacja w kraju będzie na poziomie co najmniej 20 procent, portal charter97.org rozmawia z ekonomistą Leonidem Złotnikowem.
– Jeśli myślicie, że plany sporządza się na podstawie jakichś rygorystycznych obliczeń, mylicie się. Dlatego też nie mówimy o planach ale o prognozach. W rzeczywistości, są to luźne szacunki, dlatego, że oprócz bilansu międzybranżowego, nie ma żadnych innych metod sporządzania planów. A bilans jest narzędziem bardzo niedoskonałym, w którym błąd o kilka procent nic nie znaczy, a te kilka miejsc po przecinku – to tylko pozór, że w tej liczbie założono coś mądrego, nic więcej – mówi Złotnikow.
– Jaka w rzeczywistości może być inflacja na Białorusi w świetle obecnej sytuacji geopolitycznej?
– Inflacja jest łatwa do przewidzenia. Kiedy urzędnicy z roku na rok obiecują inflację na poziomie 12 procent, a okazuje się, że jest nie mniejsza niż 20 procent, to tę prawidłowość można ekstrapolować i uznać, że tym razem też nie będzie mniejsza niż 20 proc. Ale tak naprawdę to nikt nie wie, co się stanie w przyszłym roku, a wszystko dlatego, że, po pierwsze; bardzo niejasna i niestabilna jest sytuacja w Rosji. Ponadto towary białoruskie znacznie straciły na konkurencyjności – zwłaszcza po dewaluacji rubla rosyjskiego, która miała miejsce w ostatnich miesiącach roku, co oznacza znaczne niedobory w naszym eksporcie do Rosji, a dla naszego eksportu to główny kraj, nie licząc eksportu produktów naftowych.
– Ale jeśli będzie niedobór w eksporcie, nadal będą spadać ceny ropy naftowej i kurs rubla, czy to nie będzie oznaczać jeszcze większego poziomu inflacji niż w bardziej sprzyjających warunkach zewnętrznych?
– Najprawdopodobniej nastąpi spadek tempa wzrostu PKB, i nawet prywatyzacja dwóch lub trzech dużych przedsiębiorstw tego nie uratuje. Inflacja będzie jeszcze wyższa niż 20 proc. – najprawdopodobniej gdzieś około 25 proc., ponieważ przed wyborami będą drukować pieniądze i rozdawać je ludziom.
Ale jak pojawia się inflacji: najpierw drukowane są pieniądze, które nie mają pokrycia w towarach, wydawane w formie wynagrodzeń i innych dochodów, a potem gdy za te pienią ludzie zaczynają nabywać i zaczyna się nowy cykl produkcji, wzrastają ceny w przedsiębiorstwach, rosną ceny na towary i usługi. Ale podwyższa się je z opóźnieniem. Kiedy podnoszone są pensje, siła nabywcza rośnie, ale tylko na dwa, trzy miesiące góra, a potem wszystko odkręca się z powrotem, a nawet z większą siłą niż było przedtem. Czyli następuje obniżka płac. Tak więc przed wyborami prezydenckimi mogą „podrzucić” pieniędzy na rynek a potem- znów inflacja. Tak więc inflacja będzie jeszcze wyższa niż w tym roku z powodu „wyborów” prezydenckich.
– Czyli w rzeczywistości , po wyborach w 2015 roku, w gospodarce Białorusi będzie jeszcze gorzej niż po poprzednich wyborach?
– Z ekonomicznego punktu widzenia sytuacja w kraju już teraz jest gorsza niż była na koniec 2010 roku, i to znacznie gorsza! Nie ma żadnych przesłanek, na które można byłoby liczyć, żeby powiedzieć, że wszystko zmieni się na lepsze. Nasz kraj nie może liczyć na żaden spadek, nie ma żadnych przesłanek!
– Na jakie realne zagrożenia powinni być przygotowani Białorusini?
– Trzeba być przygotowanym do spadku realnej zapłaty. Taki stan trwa już kilka miesięcy z rzędu, od sierpnia. W tym czasie pensje nie spadły drastycznie, ale realnie – według rządowych statystyk spadły, a więc jeśli już nawet oficjalne statystyki o tym mówią, to – jeśli jakieś nadzwyczajne zmiany nie nastąpią, tendencje spadkowe się utrzymają, bo nie ma zasobów by je wspierać.
– Nie uratuje nas prywatyzacja przedsiębiorstw?
– Nasze firmy obniżyły konkurencyjność, więc zrobiło się jeszcze gorzej niż to było wcześniej. Modernizacja technologiczna przedsiębiorstw państwowych nie przynosi skutku, nie stają się od tego lepsze, konkurencyjne – jakość produkcji wciąż jest taka sama. Przychodów z prywatyzacji nie ma i nie przewiduje się ich. Wydaje się, że nasze przedsiębiorstwa są drogie, że można za nie coś dostać i podtrzymać gospodarkę, ale tak naprawdę dotyczy to tylko tych przedsiębiorstw, które wytwarzają surowce, a takich które produkują maszyny, urządzenia i wszystko inne – praktycznie nie ma czego sprzedawać.
– Pozostaje „Belaruskalij”, rafineria w Mozyrzu „Naftan”, „Grodno Azot”…
– On (Łukaszenka – red.) przez wiele lat nie chciał ich prywatyzować, i teraz tego nie zrobi. Łukaszenka rozumie, że w tym przypadku będzie to samo co z „Gazpromem”: już tam nie porządzisz, pieniędzy nie da się stamtąd wyciągnąć, swoich ludzi na czele nie postawisz i nawet nie będziesz wiedział co się tam dzieje. A Łukaszenka boi się utraty władzy. I dlatego nie widzę powodów, dla których w kraju miałoby być lepiej.
Kresy24.pl/charter97.org
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!