Białorusinka Swietłana Markijanowicz wraz z koleżanką z Mołdawii Kariną Kalco, wyrwały się rebeliantom przed dwoma tygodniami. Z pomieszczenia w którym były przetrzymywane udało im się zejść po linie, gdy ich porywacze zasnęli. Kobiety ukrył imam w meczecie.
Zakładniczki wykazały się dużym sprytem i zaradnością – pisze „Nasza Niwa”. Swietłana skontaktowała się z rodziną dwa tygodnie temu, ale ze względu na swoje bezpieczeństwo zakazała informować o tym media. Wśród porywaczy byli mężczyźni znający język rosyjski, którzy śledzili na bieżąco media białoruskie.
Swietłanie udało się zatelefonować jeszcze z niewoli, prawdopodobnie na kontakt z rodziną pozwolił jej pilnujący mężczyzna. Kobieta miała mówić, że bardzo się boi, a ucieczka byłaby ryzykowna. Obawiała się, że jeśli ucieknie, zostanie odnaleziona i zabita.
Potem sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej.
Okazło się, że porywacze zażądali okupu od właściciela libańskiego hotelu, w którym dziewczyny pracowały jako tancerki.
„Dziewczyny usłyszały: „Jak tylko otrzymamy okup, i tak was zabijemy”. Dlatego nie było innego wyjścia, tylko liczyć na samych siebie. A przeżyły one wiele, mówiły że obok domu, w którym były przetrzymywane wybuchła bomba – relacjonuje rozmowę telefoniczną ze Swietłaną jej ciotka mieszkajaca w Mińsku, Irina Konstantinowna.
– No i zaryzykowały, zeszły po jakiejś linie i udało im się dotrzeć do pierwszego napotkanego meczetu. A tam ukrył je imam. Jak rozumiem, to on skontaktował się z dyplomatami” – opowiada ciotka wolnej już Swietłany.
Kobiety zostały przewiezione do Libanu. Teraz czekają na wyjazd do swoich domów, Swietłana na Białoruś, gdzie w Żodino czeka na nią babcia, a Karina do Mołdawi.
Kresy24.pl/nn.by
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!