Na stronie związanego z nacjonalistycznym ruchem „Alians” Instytutu Białoruskiej Historii i Kultury ukazał się artykuł „Bohaterzy czy mordercy. Terror Armii Krajowej przeciw Białorusinom” Maksima Pietrowa, publikowany wcześniej w numerze 7 almanachu „Dedy” . Powtarza on fałszywy obraz Armii Krajowej, powtarza kompleksy białoruskiego nacjonalizmu, a nawet kopiuje język sowieckiej propagandy.
„Polacy nie zrobili w historii niczego poza odważnymi, zadziornymi głupotami. Nie można określić żadnego momentu, nawet w porównaniu z Rosją, gdy Polska odgrywała postępową rolę, lub żeby zrobiła cokolwiek, co miałoby historyczne znaczenie”. Takimi słowami zaczyna się artykuł Pietrowa. Może dziwić, że towarzysz Karol Marks – autor tego zdania – brany jest za autorytet przez Instytut, który uznaje „chrześcijańską tradycję” jako „ideologiczną platformę” a za cel stawia „rozwijanie kultury białoruskiego narodu”. Ale nawiązania do marksistowskiego, a właściwie bolszewickiego punktu widzenia na tym nie kończą się.
Pietrow przypomina, że już z końcem 1943 roku Wielka Brytania i Ameryka zgodziły się zaakceptować agresywne plany Stalina, zgodziły się na odejście dotychczasowych wschodnich ziem Rzeczpospolitej do Związku Sowieckiego. Zarówno tę decyzję jak i Sowiecki zabór autor artykułu określa jako słuszną, bo według niego granica została przesunięta „absolutnie sprawiedliwie”. Linia Curzona „oddzielała etnicznie polskie i etnicznie białoruskie ziemie”.
Pietrow opisuje Armię Krajową jako „bandytów”, „zabójców białoruskich nauczycieli”, używa określeń „zwierzęcy”. Bohaterskie Powstanie Warszawskie określone jest jako „awantura londyńskiego rządu Polski”. Pietrow pisze, że połowa ofiar działań Armii Krajowej to byli zwykli białoruscy chłopi – nie podając żadnego historycznego źródła dla takiego twierdzenia.
Opisuje powojenny los żołnierzy AK, że „stopniowo jedynym celem ich istnienia stał się prymitywny bandytyzm”. Podsumowuje, że AK „jest winna zagłady tysięcy spokojnych obywateli Białorusi” co stawia na równi z jej walką z Niemcami i Sowietami. Opisując historyczne źródła sytuacji Pietrow pisze o Traktacie Wersalskim (jaki odbudował państwo polskie w 1919 r.), że spowodował tragedię Niemców. Traktat z Rygi z 1921 r. określa jako powód tragedii, dając do zrozumienia, że Polacy sami są winni własnej tragedii, że rozciągnęli swój „wpływ na Zachodnią Białoruś”. Widać w tym wpływ starego powiedzenia Mołotowa o Rzeczpospolitej jako „bękarcie Traktatu Wersalskiego”. Pisze o „dawnym typie myślenia, który podburzał Polaków do planowania wojny z ZSRR”.
Pietrow powtarza wszystkie nacjonalistyczne mity. Ot choćby ten o „ziemiach etnicznych” tego czy drugiego narodu. To już tradycja, że tego typu historycy nie odnoszą się do spisów ludności prowadzonych przez Rzeczpospolitą w 1921 i 1931 roku, ani do spisu przeprowadzonego przez Niemców w 1916 r. Udowadniają one, że Kresy Wschodnie Rzeczpospolitej zamieszkiwało wiele narodów przy czym na ziemi lidzkiej nieprzerwaną większość stanowili Polacy.
W artykule Pietrowa widać wewnętrzną sprzeczność, bo skoro na przykład Grodzieńszczyzna to „ziemia etnicznie białoruska” to jak to się stało, że jedyny masowy ruch partyzancki miał tutaj charakter polski i podlegał polskim władzom? Tego Pietrow nie jest w stanie wytłumaczyć, a sam przecież pisze o 14 okręgach AK w „połowie 1944 roku”, o „wielkich czekistowsko-wojskowych operacjach” w ówczesnych obwodach grodzieńskim, baranowickim i mołodeczeńskim jakie były potrzebne aby zwalczać polskich patriotów, o „dobrze zorganizowanej, podziemnej sieci”. Armia Krajowa przegrała nie dlatego, że była na „etnicznych ziemiach białoruskich” lecz dlatego, że musiała się przeciwstawiać największej armii świata. Musiała się przeciwstawić totalitarnemu państwu, które na potrzeby tej armii i swojej militarnej polityki mogło przeznaczyć wszystkie swoje bogactwa, nawet kosztem swoich obywateli.
Pisząc o „głupocie” działań Armii Krajowej Pietrow sam sobie zaprzecza, bo przecież dalej w artykule zauważa, że akowcy byli „ostro represjonowani”, że dla wielu z nich działanie w podziemiu to była jedyna szansa na życie. Pietrow pisze o tym co działo się na ziemiach Rzeczpospolitej po 1944 r. jako o „wyjątkowo krwawych formach walki w regionie”. Takie stwierdzenie jest bardzo fałszywe. To co się działo w latach 1944-1952 na dawnych Kresach to nie był żaden konflikt lokalny. Lokalna była tylko Armia Krajowa, tworzona samodzielnie (Pietrow sam zauważył, że kontakt z Londynem w 1945 r. przerwaniu) przez tutejszych Polaków ale nie tylko, bo i Białorusini byli w AK. Wróg nie był lokalny, nawet jeśli brał do współpracy tutejszych, wróg to było totalitarne imperium bolszewików ze stolicą w Moskwie, skąd szły rozkazy polityczne i wojskowe.
Armia Krajowa walczyła za przynależność do Polski. To Białorusinom nie musi się podobać i rozumiemy, że to krytykują. Jednak ludzie tacy jak Maciej Kalenkiewicz, Jan Borysewicz czy Anatol Radziwonik byli synami tej ziemi.
Pietrow koncentruje się na przestępstwach popełnionych przez niektórych żołnierzy AK. Oczywiście i w niej – jak w każdej armii, trafiali się przestępcy, ale takich sądy wojskowe AK kazały rozstrzeliwać. Nigdy w czasie wojny, masowe zabijanie innych narodowości nie było planem polskich polityków ani dowódców AK, o czym już wiele razy pisaliśmy. Polacy od początku wojny walczyli i z Hitlerem i ze Stalinem. Armia Krajowa była jedyną podziemną armią w Europie, która walczyła z dwoma totalitarnymi państwami – i Niemcami i Związkiem Sowieckim. Na tym polega jej wielkość i na tym polega wyjątkowa rola narodu polskiego w czasie II wojny światowej.
Ciekawe, że białoruscy historycy o narodowym nastawieniu tak chętnie szukający „bandytów” w Armii Krajowej, nigdy nie zadali pytań o moralny charakter zaangażowania białoruskiego ruchu narodowego we współpracę okupantem niemieckim. Nigdy nie rozważają roli policji białoruskiej („Schutzmannschafts”) w zbrodniczej polityce Niemców. Bardzo znaczące, że Pietrow, podobnie jak inni białoruscy nacjonaliści, bardzo unika rozważań nad zagadnieniem, że białoruscy działacze narodowi, także nauczyciele, działali w administracji niemieckiego okupanta. Tego samego, który wymordował setki tysięcy mieszkańców różnej narodowości, tego samego który grabił, niszczył i wywoził do niewolniczej pracy.
Jak jednak oczekiwać potępienia współpracy z Niemcami, jeśli w całym tekście przebija swoista ocena okupanta sowieckiego. W gruncie rzeczy artykuł miał dowieżć, że Armia Czerwona oraz NKWD i cały Związek Radziecki realizowały tylko „historyczną konieczność”. Pietrow używa języka historyków sowieckich. Większość artykułu to przepisane materiały sowieckich śledczych i sądów. Pietrow przejmuje je bez zastrzeżenia, bez komentarza o ich wiarygodności.
Posługiwanie się językiem sowieckiej historiografii i jej źródłami jako jedynymi, pokazuje zresztą słabość intelektualną tego autora i jego artykułu. Dotyczy to niestety wielu białoruskich historyków – i tych oficjalnych, i tych niezależnych, i tych narodowych. Typowa dla białoruskich historyków jest słaba praca ze źródłami historycznymi, brak poszukiwania nowych. Problem polega na tym, że wielu z nich nie chce opisywać historii ale tworzyć mity na potrzeby polityczne.
Aleksander Szczerbakowski
http://polacygrodzienszczyzny.blogspot.com
10 komentarzy
Michal Krystian Powierza
13 sierpnia 2014 o 23:41Ilu jest ich?Trzech,czy czterech?To jest sztuczny szum informacyjny :-).
stukpuk
10 października 2015 o 20:09Nazwisko Pietrow, to czysto ukraińskie nazwisko.Pewnie już działa koalicja banderowsko Białoruska i stąd te podłe brednie.
Rachel
13 sierpnia 2014 o 23:55Jednoznacznie AK dla Białorusinów i Białorusi była bandą, zbrojną i niezorganizowaną. Dla części Polaków AK była patriotami, którzy nie chcieli się zgadzać z Sowietami, dla drugiej części Polaków AK – to głupota, jak i Powstanie Warszawskie. Taka jest historia. Dla każdego narodu inna.
wrednota91
14 sierpnia 2014 o 08:58przed wojna jezyk bialoruski na tamtych terenach byl jezykiem niszowym przewazal polski i jidysz, a wypisywaniem bzdur przez pseudo historykow z CCCP bym sobie wogole glowy nie zawracal pisza co jerst po linii partii
józef III
14 sierpnia 2014 o 12:26… nie tylko nacjonaliści ; wrogi i kłamliwy stosunek do AK na terenie północno – wschodnich województw II RP mają zarówno historycy prorządowi jak i niezależni / opozycyjni – zbadałem temat, mogę przytoczyć dowolną ilość dowodów z podaniem źródła
Rachel
14 sierpnia 2014 o 19:32Ależ Panowie, AK dla Białorusinów rzeczywiście była bandą.
domini
15 sierpnia 2014 o 02:11Dlatego też w polskim interesie absolutnie nie jest słuszne popieranie państw, które powstały na ziemiach kiedyś należących do Rzeczypospolitej. Musimy to sobie jasno uzmysłowić. Powinniśmy tylko utrzymywać pokojowe stosunki,ale bez jakiegokolwiek większego zaangażowania.
Hansgazela2
18 sierpnia 2014 o 16:03zgadzam się z Tobą
józef III
16 sierpnia 2014 o 08:27„Rachel” – proszę przeczytać tu na portalu wywiad do sowieckiej partyzantce na Białorusi sowieckiej (i okupowanych woj. II RP)
Czytelnik
4 lutego 2016 o 17:48Wielu Białorusinów z terenów dzisiejszej Białorusi wstępowało do AK bo nie chcieli kołchozów itp. chcieli żeby było po staremu, czyli jak przed wojną. Chłop zawsze chciał być na swoim. Historycy szacują że w oddziałach AK z tych terenów prawosławni stanowili w zależności od miejsca ok. 20%-40%. Można przypuszczać że tzw. „historiografia białoruska” dalej swoje wzorce czerpie z komunistycznej propagandy. Byle tylko dzielić narody, kiedy można znaleźć sporo argumentów świadczących o współpracy w imię wolności prawosławnych i katolików. Niestety tych prawosławnych, którzy ramię w ramię walczyli z Polakami przeciw wspólnemu wrogowi u naszego sąsiada nie nazywa się już Białorusinami, a Polakami wyznania prawosławnego. Ci ludzie w tamtym czasie, często mówili na siebie poprostu tutejszy.