Władimir Putin oznajmił o sformowaniu rezerwy sił mundurowych do pomocy białoruskiemu koledze, który nie może pogodzić się z myślą, że naród chce go zwolnić z najwyższego urzędu w państwie. Tym samym dał do zrozumienia przybocznym dyktatora i jego generałom, którzy w zdecydowanej większości mają poglądy prorosyjskie i uwielbiają Putina może nawet bardziej niż swojego pryncypała, że Rosja godzi się na jego dalsze rządy i ignoruje wolę Białorusinów.
Putin publicznie dał także do zrozumienia, że trzyma Łukaszenkę w garści i pozwoli mu zachować władzę pod warunkiem, że ten spełni oczekiwania Kremla. Mogą one nie być po myśli samego Łukaszenki, którego Kreml może zdegradować do rangi gubernatora.
Wczoraj, w dniu urodzin białoruskiego dyktatora, Putin w rozmowie telefonicznej zaprosił go na rozmowę, do Moskwy. Być może przy tej okazji wystawi rachunek za swoje poparcie.
Wizyta Łukaszenki w Moskwie, nieuznawanego za prezydenta nigdzie oprócz Rosji, stanie się de facto wizytą wasala u swojego seniora. Łukaszenka może otrzymać od Putina tzw. „jarłyk” na rządzenie, czyli przywilej na wzór tych, którymi chanowie mongolscy, czy krymscy, obdarowywali książąt, podbitych przez nich ziem, aby tamci kierowali podbitymi ludami.
Jeśli tak się stanie, to na Białorusi de facto ustanowi się rosyjski reżim okupacyjny.
Łukaszenka nigdy nie wyprowadził Białorusi spod wpływów Rosji i Kremla. Do władzy przyszedł 26 lat temu, wykorzystując nostalgiczne nastroje społeczne względem leżącego w gruzach ZSRR. Rozwinął sukces inicjując referenda, które pozwoliły mu zmarginalizować w kraju używanie języka białoruskiego na rzecz języka rosyjskiego. Łukaszenka zastąpił narodowe symbole białoruskie, przypominające Białorusinom o tradycji państwowości tego narodu, sięgającej do dziejów Wielkiego Księstwa Litewskiego i proklamowanej w 1918 roku Białoruskiej Republiki Ludowej, symboliką quasi sowiecką. Zawarł wówczas także porozumienie z Kremlem o stworzeniu państwa związkowego Białorusi i Rosji.
Obudzenie białoruskiego społeczeństwa, które cały świat obserwuje po sierpniowych wyborach prezydenckich, tradycyjnie sfałszowanych przez Łukaszenkę na swoją korzyść, owocuje nie tylko protestami przeciwko wieloletniej uzurpacji władzy w kraju przez jednego i tego samego człowieka. Protesty, które nieprzerwanie w ciągu trzech tygodni odbywają się w całej Białorusi, nasilając się w każdą kolejną niedzielę i zbierając na ulicach białoruskiej stolicy co najmniej kilkusettysięczne tłumy, świadczą o tym, że Białorusini budzą się także z okupacyjnego letargu.
Łukaszenko, który przez 26 lat utrzymywał się u władzy dzięki gospodarczemu wsparciu ze strony Rosji, w ostatnich tygodniach ostatecznie się utwierdził w roli władcy, któremu zależy na zachowaniu władzy, nawet za cenę zdrady interesów własnego narodu. Używając do rozpędzenia pokojowych protestów bezprecedensowej przemocy, już w ciągu pierwszego tygodnia po wyborach wszedł w konflikt z większością grup społecznych i środowisk w kraju, poczynając od ludzi kultury i sztuki poprzez robotników, medyków, informatyków i na wiernych oraz duchownych największych w kraju wyznań religijnych kończąc.
Przez piekło przemocy, które w pierwsze dni po wyborach na rozkaz Łukaszenki rozpętał na ulicach białoruskich miast, w komisariatach i aresztach białoruski OMON (odpowiednik ZOMO w komunistycznej Polsce) przeszło około 7 tysięcy ludzi. Białoruś jest niewielkim krajem i tak się stało, że każdy zna osobiście, bądź pośrednio, co najmniej jedną ofiarę nieludzkiego traktowania współobywateli, na które zezwolił dyktator. Trudno się dziwić Białorusinom, którzy okrzyknęli OMON-owców gestapowcami.
Reakcją na przemoc stały się akty nieposłuszeństwa wobec władzy, którą ludzie masowo przestali postrzegać, jako własną. Bardzo szybko symbolami białoruskiego protestu stały się historyczna biało-czerwono-biała flaga i godło Pogoń, będące symbolami niepodległej Białorusi sprzed panowania Łukaszenki. Historia zatoczyła koło i ludzie, w sytuacji konfrontacji z uzurpatorską władzą, sięgnęli po symbole, które władza ta konsekwentnie starała się zniszczyć.
Protesty na Białorusi stały się już zjawiskiem unikatowym. Po brutalnej pacyfikacji, zamiast zanikać, przybierają na sile.
Duże zakłady przemysłowe ogłosiły pogotowie strajkowe, a Łukaszenka po raz pierwszy w historii swoich rządów usłyszał na wiecu od robotników żądanie „Odejdź!” – wykrzyczane jemu prosto w twarz.
Dwie ostatnie niedziele na Białorusi przebiegały pod znakiem kilkusettysięcznych manifestacji na ulicach Mińska i wielotysięcznych akcji protestacyjnych na ulicach innych białoruskich miast. Ostatni protest nieprzypadkowo nazwano „Marszem pokoju i niepodległości”. Ta ostatnia po rzuceniu przez Putina Łukaszence deski ratunku stała się zagrożona.
Białoruski dyktator wydaje się nie mieć sposobu na uspokojenie społeczeństwa. Nie pomagają ani groźby likwidacji strajkujących zakładów przemysłowych, ani zapędzanie na wiece poparcia dla dyktatora pracowników budżetówki. O stopniu ogarniającej Łukaszenkę paniki i traumie psychicznej, może świadczyć fakt, że chroniony przez setki uzbrojonych milicjantów i wojskowych już dwukrotnie w ciągu ostatnich tygodni pojawił się w kamizelce kuloodpornej i kałasznikowem w ręku. Za pierwszym razem zrobił to w asyście najmłodszego, 15-letniego, syna Mikołaja, też uzbrojonego i w pełnym rynsztunku bojowym. W ostatnią niedzielę dyktator zareagował na pokojowy protest ściągnięciem pod swoją rezydencję bojowych wozów piechoty i innych pojazdów opancerzonych.
Po co ta demonstracja? Do kogo jest kierowana? Bezradny wobec współobywateli, musiał ułożyć sobie w głowie alternatywną względem obiektywnej wizję rzeczywistości, która usprawiedliwiałaby takie zachowanie. Sam ją zresztą przedstawił, opowiadając, że „biega z karabinem” po swojej rezydencji, gdyż przy granicy z kierunku Polski i Litwy na Białoruś szykuje się zbrojna interwencja sił NATO.
Po tym, jak wymyślił zagrożenie atakiem zbrojnym, niezwłocznie sam w nie uwierzył i postawił w stan gotowości bojowej białoruską armię, którą przerzucił pod litewską i polską granicę, rozpoczynając duże manewry. Swoje działania wsparł oświadczeniem, że Polska planuje odcięcie od Białorusi Grodna oraz Grodzieńszczyzny i ich wchłonięcie.
Bzdurne zachowanie się dyktatora, od którego współobywatele żądają tylko tego, aby usiadł z nimi do stołu rozmów i omówił sposoby zażegnania kryzysu politycznego w państwie, u niektórych obserwatorów wywołało analogię z panikującym z powodu nieuniknionej klęski Hitlerem. Zdaniem rosyjskiego politologa Stanisława Biełkowskiego „wypowiedzi Aleksandra Łukaszenki z ostatnich dni przypominają teksty Adolfa Hitlera w marcu-kwietniu 1945 roku… Wówczas Hitler również wykrzykiwał, że z odsieczą nadejdzie wojsko generała Wencka, że wejdzie w posiadanie tajemniczej broni, którą rozgromi wroga”. Według Biełkowskiego Łukaszenko, wypowiadając brednie o rzekomej napaści ze strony Polski i Litwy, wbił sobie do głowy, że musi pozostać prezydentem Białorusi, nawet wbrew woli narodu, aby odeprzeć atak obcych wojsk i kontratakować wroga przy wsparciu stojącej za białoruską armii rosyjskiej.
Symboliczne, że w oświadczeniach białoruskiego dyktatora na temat rzekomych planów agresji ze strony Polski i Litwy ostatecznym celem ataku nie jest Białoruś, lecz Rosja. Właśnie taką wizję miał roztaczać Łukaszenko w rozmowie z Putinem, prosząc o utworzenie rosyjskich rezerwowych oddziałów zbrojnych, które pomogłyby pokonać wroga. Zachował się jak typowy wasal, martwiący się o dobro swojego seniora i gotowy ofiarować siebie w jego obronie.
Putin udał, że uwierzył w brednie Łukaszenki i zapewnił publicznie, że przyjdzie mu z odsieczą w razie potrzeby.
Zarówno krytyczni, jak i lojalni wobec Kremla eksperci rosyjscy są zgodni, że swoją deklaracją poparcia dla Łukaszenki Putin dał do zrozumienia światu, że Białoruś leży w strefie interesów oraz wpływów Rosji i tylko Kreml może ingerować w jej sprawy w celu uspokojenia sytuacji.
Łukaszenka, zgadzając się na rolę podrzędną wobec Putina, zignorował nie tylko propozycję podjęcia dialogu z własnymi obywatelami. Nie chciał rozmawiać także z przywódcami zachodnimi, woląc, żeby to Putin komunikował się w jego imieniu z kanclerz Niemiec Angelą Merkel i prezydentem Francji Emmanuelem Macronem.
Jak wojownicza histeria Łukaszenki i jego zależność od Kremla wpłyną na rozwój sytuacji na Białorusi?
Przełomowym punktem powinna stać się zapowiedziana na najbliższe dni wizyta Łukaszenki w Moskwie. Jeśli Putin namaści go na dalsze rządzenie narodem białoruskim, to należy oczekiwać na Białorusi nasilenia się nastrojów antyrosyjskich, zwiększenia wpływów kręgów nacjonalistycznych oraz większego radykalizmu protestów, które skierują się już przeciwko władzy okupacyjnej. Z czasem, kiedy protesty zanikną, albo zostaną zdławione, przybiorą one formę podziemnej walki z okupacyjnym reżimem.
Kreml, oczywiście, nie pogodzi się z myślą, że, chroniąc niepopularnego władcę, sam nastawił Białorusinów przeciwko sobie. Rosjanie ciężko przeżywają zerwanie „bratnich” więzi z Ukrainą i wielu z nich wierzy, że winę za to ponoszą kraje Zachodu, m.in. Polska i USA. Na wrogów, siejących jakoby zamęt i ferment nacjonalistyczny wśród „młodszych braci Białorusinów” zostaną przez Kreml prawdopodobnie również wybrani Polacy, być może także Ukraińcy. W telewizji rosyjskiej już lecą propagandowe filmy o tym, jak Polska polonizowała ludność białoruską i wciąż to robi m.in. za pomocą Karty Polaka.
Jak wobec takiego rozwoju wydarzeń odnajdzie się mniejszość polska na Białorusi? Największa organizacja Polaków w tym kraju, jaką jest Związek Polaków na Białorusi, już od piętnastu lat, po tym jak w 2005 roku reżim Łukaszenki zdelegalizował demokratycznie wybrany zarząd ZPB i obwieścił, że ZPB na czele z Andżeliką Borys stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa państwowego, działa w warunkach podziemia. Każda, nawet kulturalna impreza, która jest organizowana przez niepodlegający władzom w Mińsku ZPB, jest postrzegana, jako dywersja ideologiczna. Członkowie organizacji nauczyli się już działać w niesprzyjających warunkach, stosując, jeśli trzeba, zasady konspiracji. Jeśli protestujący dzień po dniu od trzech tygodni Białorusini nie zmuszą panującego nad nimi dyktatora do ustąpienia, to do działalności w podziemiu, z zachowaniem zasad konspiracji, zmuszona zostanie znaczna część białoruskiego społeczeństwa. Białoruś, bowiem znajdzie się, pod rosyjską okupacją.
Andrzej Pisalnik
Autor jest dziennikarzem z Grodna (ZnadNiemna.pl), działaczem Związku Polaków na Białorusi
fot. Aleksander Vasukovich, Biełsat
4 komentarzy
dede
31 sierpnia 2020 o 14:48Dobra analiza – bez emocji, oparta na faktach.
qumaty
31 sierpnia 2020 o 22:07..analiza dobra, ale nie odpowiada na jedno pytanie. Co dalej? Putina można nie lubić, ale głupi nie jest i wciąż ponad połowa rosjan go autentycznie popiera. Nie można tego niestety już powiedzieć o Łukaszence. On już jest u siebie autentycznie znienawidzony i ma może 10% poparcia. Popieranie go nadal, personalnie, niewiele już da, a wręcz obudzi procesy emancypacji narodowej białorusinów, bo poczują się okupowani przez potężnego sąsiada i to że mówią po rosyjsku niewiele zmienia (połowa Ukrainy też mówi). Nie buduje to milosci do nikogo raczej. Nie wolno też zapominać, że Łukaszenko w ostatnim roku pare razy Putina osobiście upokorzył (defilada, przerzucanie wojsk na wschod, flirty z zachodnią ropą, kpiące wypowiedzi), a ten tego nie zapomina. Samiec alfa nie zniesie drugiego. Myślę więc, że pomimo gromkiego zapewniania o ważności wyboru Łukaszenki, Rosja postawi na jego wymianę. Być może wybierze „wariant Bieruta”? Łukaszenko wróci z Moskwy w jesionce? Zaniemoże nam tak czy siak nieboże („serce nie wytrzyma stresu”, „wylew” itp, kto jak kto ale Rosja się na tym zna), a ponieważ był „legalnym prezydentem Białorusi”, nie można uznać jakiejś tam Tichanaouskiej, a muszą odbyć się nowe wybory. I tam Babaryko, Cepkało (czy też ktoś inny) w glorii „wiezionego opozycjonisty” , wsparty milionami na kampanie, zostanie w demokratycznych wyborach wybrany większością głosów (powiedzmy 58% by nie przesadzić) na nowego prezydenta Białorusi. I Łukaszenka znika, i białorusini uspokoją się i Rosja zyska mniej opornego wasala zwiększając swe i tak ogromne wpływy. Paradoksalnie krotkoterminowo to dla Polski źle, bo powstaną tam bazy wojskowe Rosji (rzecz jasna „w odpowiedzi na amarykańskie w Polsce”), a Białoruś gospodarczo i politycznie po prostu stanie się nieformalną rosyjską gubernią. Na dłuższą jednak metę Rosja znów przegra, bo raz obudzone społeczeństwo obywatelskie (bardziej znające zachód i jego swobody niż rosyjskie) nie zniknie. A Rosja co może mu zaoferować politycznie, gosporarczo czy wręcz cywilizacyjnie? No właśnie..
Stary Olsa
31 sierpnia 2020 o 15:14i tak oto wygląda pacyfikacja Słowian przez pół azjatyckie ludy ze wschodu,polecam wpisać sobie w wyszukiwarkę „Holocaust Słowian ,wiek zagłady- historia sowietów” 1.5 godzinny film dokumentalny ,jeżeli już nie został zablokowany
Borys
31 sierpnia 2020 o 17:41Szczerze powiedziawszy nie widzę różnicy w podejściu obecnych elit Wielkiego Brata. Ta mentalność dalej tam egzystuje.