W poprzedniej części poznaliśmy powód zesłania naszego Rodaka na daleki Kaukaz, spacerowaliśmy po galeriach ośrodków balneologicznych Piatigorska, zanurzyliśmy się w szampańskich wodach Narzan i ledwo uszliśmy z życiem z zasadzki na ,,ekspedycję sucharną”. Teraz, wraz z Karolem Kalinowskim, niesieni jesteśmy ku nieznanym ziemiom pod znajdującym się pod władzą Szamila. Odwagi!
Uprowadzenie Kalinowskiego byłoby doskonałym tematem dla wizualnej fantazji Slavka Vorkapicha. Choć, może nie tyle samo porwanie, ale małość człowiecza tonąca w cieniu gór, majestacie lodowców, szumie górskich potoków, zieleni pogórza. Moods of the Mountainside stanowiłoby doskonały sequel dla produkcji z 1941 roku ukazującej skały, wzbijające się do lotu mewy, zgodnie z dźwiękową fluktuacją melodii Mendelsona rozbryzgujące się fale. Zainspirowany tym obrazem George Lucas zmontował swój pierwszy film w ramach modułu 480-ego kinematograficznej ścieżki dydaktycznej Uniwersytetu Południowej Kalifornii, gdzie kompletował swój profesjonalny warsztat montażysty. Produkcja ta trwająca zaledwie minutę nosiła nazwę LOOK AT LIFE.1
Życie Kalinowskiego, pozornie wiszące na włosku, miało trwać znacznie dłużej niż jedną, nic nieznaczącą, sześćdziesięcio-sekundową wiązkę bodźców, impulsów nerwowych, recepcji światła odbitego na siatkówce i innych zjawisk tworzących to, co ludzie nazywają ,,czasem” i ,,przestrzenią” lub po prostu ,,teraz”. Spoglądając na jego zmęczone, chore, sponiewierane życie, dało się dojrzeć jeszcze nieśmiało tlącą się nadzieję.
Porywacze zabrali tułacza wprost do jamy lwa – do wielkiego aułu zwanego Gordali położonego w obecnym rejonie nożaj-jurtowskim w Czeczenii, na prawym brzegu rzeki Aksaj. Do osiedla wkroczyli nocą i pozostawili biednego Kalinowskiego pod nadzorem czeczeńskiej staruchy, która wlepiła w niego „wzrok jastrzębich oczu, jakby w kościstych suchych rękach, nieco do góry wzniesionych chciała mnie unieść przez komin na Łysią Górę. Cała jej postać dziwnie mi przypominała jedną z tych czarownic, o których często niegdyś w bajkach słyszałem, a zarazem napominała okropną rzeczywistość, w której się znajdowałem.” Nazajutrz wielkie zrobiło się zbiegowisko, albowiem każdy chciał zobaczyć i dotknąć tajemniczego nieznajomego. Znalazł się też i tłumacz, co szczątki czeczeńskiej mowy znał, pomimo czego przekazał, że obcy jest Porengiem, czyli Polakiem, co wywołało ogólne zafascynowanie dające się słyszeć w achach i ochach. Niewolnika ogolono na łyso i kazano pracować przy noszeniu wody, drzewa, pieleniu kukurydzy i pszenicy, zamiataniu podwórza i utrzymywaniu go w porządku.2
Czas niewoli Kalinowski poświęcił na baczne przypatrywanie się mieszkańcom Gordali. Społeczeństwo czeczeńskie, zauważa nasz Rodak, podzielone jest na tajpy, to jest familie. Przy zawarciu małżeństwa od zamożności istotniejszy jest wywód genealogiczny i szlachetność rodziny. Czeczen jest z natury wolny, nie lubi ograniczającej pracy, zaś za najbliższych sobie ma Kabardyjczyków. Gościnność to wspaniała jego najbardziej ujmująca cecha, najbardziej zaś odstraszająca, to ta, że nie zawaha się wydać czy nawet zabić przyjaciela dla interesu. „Czeczen twierdzi, że jego rozum jest w oku.” Mężczyznę zwie się bors, czyli „wilk”, śliczną dziewkę zaś dżud, co znaczy tyle co „suka”.3
Rodak nasz wiele atencji poświęca właśnie owym górskim wilczycom. Jego uwagi na temat wąskiej kibici noszących wodę Czeczenek, ich żwawości i rezolutności, a przy tym pewien zawód, że czar ich ponętnego wyglądu rozprasza nieład, w jakim noszą związane w liczne, krótkie warkoczyki włosy, pokazuje, że autor Pamiętnika był na równi estetą i mężczyzną z krwi i kości. Cynicy, być może, pomyślą, że to miesiące intymnych nocy spędzonych z chłodem samotności na posłaniach z mchu, skał lub w najlepszym przypadku kożuchów tak wyostrzyły uwagę Kalinowskiego na bijące ciepłem lica andijskich góralek, na ich ciemne, skośnie osadzone, jaśniejące bystrością oczy. Jakkolwiek by nie było, będąc co chwila odsprzedawany nowym właścicielom, Kalinowski porównuje ze sobą zwyczaje różnych plemion i kaukaskich ludów. Trafiwszy do jednego z andijskich aułów nieopodal rzeki Unsa-tlen, udokumentował różnice w stosunku do nagości jaki reprezentowali Kałmucy i Andjowie.4
Według Zbigniewa Lwa-Starowicza „nagość oznacza akceptację ciała, płci, seksu w codziennej obyczajowości”.5 Zaskakuje poczyniona przez Kalinowskiego obserwacja różnic w swobodzie obnażania ciała w ramach jednej kultury normatywno-religijnej jaką jest islam. Otóż, przebudziwszy się po długiej drodze w domu swego nowego pana, Kalinowski spostrzega, jak jedna z żon gospodarza wstaje o poranku z posłania zupełnie naga i zaczerpnąwszy z misy wodę obmywa swoje ciało z zupełnym désintéressement wobec znajdujących się w pomieszczeniu mężczyzn. Różne było to zachowanie od tego, jakie prezentowali mieszkańcy czeczeńskiego aułu Gordali.6 Mamy zatem do czynienia z dwoma ludami mahometańskimi, natomiast stosunek ich do nagości będącej jakże częstym celem restrykcji moralnych i taboo jawi się w odmiennych oddcienach. Dziś nie dziwi konstatacja, że muzułmanie różnie podchodzą do kwestii negliżu, do której islam, będący wobec seksu w pewnej mierze bardziej permisywny niźli chrześcijaństwo, generalnie odnosi się nieprzychylnie7 W czasach Kalinowskiego wyłuszczenie tej prawdy musiało być czymś nowym.
O dzieciach i jeziorach
Metody wychowawcze Andijów to nie byle przedszkole z klockami Duplo. I nie jest to kryptoreklama. Nie czynię tu też reklamy darwinistycznej pedagogii gospodarzy Kalinowskiego, jakiej poddawali gromadkę swych dzieci. Przyznać jednak należy, że dosyć kusząco brzmi koncepcja „jedzenie za zasługi”, a na tym właśnie polegała kaukaska kindersztuba. Dzieci andijskie, gdy tylko zaczynały chodzić, musiały zasłużyć na pożywienie przynosząc do domu paliwo na opał. Ze względu na nieliczne drzewa, drewno nie było ogólnodostępne, maluchy znosiły do domu tak suche jak i świeże łajno krowie. Dopiero wtedy były karmione – serem „czurek”, mlekiem i chlebem, ryb zaś, mimo obecnych w okolicy jezior górskich, zwyczajem pradziadów nie spożywano.
O jeziorach tych, Kalinowski pisze z największą pokorą jaką człowiek duchowością przepełniony może odczuwać majestatyczne piękno natury. Wzruszają go odbijające się w tafli Jeziora Czeberlińskiego barany, o trwogę przyprawiają granie i przepaście. Lęku jednak nigdy nie zdradzał przed „Tatarzynem, dla którego to wszystko było zbyt pospolitym”. Przekonanie o swej wyższości duchowej nad porywaczami nie pozwalało mu się „cofnąć lub okazać najmniejszy objaw trwogi”.
Od Lezginów do Taulinów
Trwogę głębiej serca sięgającą budzi widok aułu Lezginów niż najgłębsza, ostrymi skałami najeżona przepaść. Lezgia – domena zdziczałych wojowników, siepaczy, kolekcjonerów dłoni – leży na południowym skraju Dagestanu, u półnosnej krawędzi Azerbejdżanu. Tylko dzięki znajomym kunaków (tj. przyjaciół) przebywającym w domostwach Lezigów, Andijowie wiodący Kalinowskiego nie zostali z miejsca zaszlachtowani jak barany w Id al-Adha. Polak z klarownie wyczuwalną przerazą wspomina olbrzymi wzrost, silną budowę ciała, niepokojącą inercję ruchową oraz okrutne usposobienie Lezigów. I dłonie… na każdych drzwiach meczetu, tako i na wielu domach poprzybijane – trofea przyniesione przez młodzieńców, co dorosłość, można by rzec, z rąk swych ofiar odebrali.
Taulini z kolei, to plemię rosłe i pięknej postury. Fizis Taulina ma poważny wyraz, jego czoło jest wysokie i szerokie, głowa pokaźnych rozmiarów, w wymowie lakoniczny, ale konkretny. W przeciwieństwie do krwawych Lezgiów, są uzdolnionymi rolnikami, srebrnikami i płatnerzami. Parają się również sadownictwem, pozyskują orzechy włoskie, morele, brzoskwinie, gruszki, jabłka i czereśnie. Zbierają także winogrona. Ogrody i sady Taulini utrzymują w czystości, dbają o nie z prawdziwą miłością, tak inną od niechlujstwa żyjących w brudzie Lezigów. Od jednej przywary nie uchronili się Talini, a mianowicie cechy stereotypicznie wspólnej wszystkim góralom – skąpstwa i pazerności. Ponadto, aby jakąś prośbę wypełnił, trzeba go po tysiąckroć prosić. Zaznaczam, że to tylko stereotyp i zdanie naszego bohatera. Co się tyczy góralek, to twarze ich są „miłe i łagodne, niekiedy nawet piękne, jeśli ich grube słoje brudu nie pokrywają”.
Z Ciemnogrodu przed Imama majestat
Podróże zabrały Kalinowskiego do miasta o nieznanej nazwie, które Polak Ciemnogrodem ochrzcił, a to z powodu wielkich czarnych skał, za którymi prowizoryczne ostoje pobudowali sobie uciekinierzy Cudachar. Co ciekawe, nazwa spodobała się miejscowym i ostała się w użyciu. W Czarnogrodzie doszło do niezrozumiałej sprzeczki między Andijem właścicielem Kalinowskiego, a jakimś Talinem, któremu nieborak został wypożyczony. Zwaśnionych rozsądzono tak, że ani jeden, ani drugi nie zatrzymał niewolnika, ten zaś dostał się pod jurysdykcję księcia Labazana – naiba, to jest przedstawiciela (tu dowódcy lub odpowiednika emira) podległego Imamowi Szamilowi. Szybko zorientowano się, że Kalinowski jest piśmienny i ta oto umiejętność zadecydowała o przeniesieniu go pod bezpośrednie zwierzchnictwo przywódcy Imamatu Kaukaskiego.
Nic Szamil nie miał z ruin Dargo, a siedziba i baza dla planowania dalszych działań wojennych była niezbędna. Takowa została założona w trójkącie rzeki Gaudermes, rzeki Chulchulau i Gór Przedandijskich. Nazwano ją Wedeno i tam też Kalinowski został powiedziony.
Drugiego dnia obecności w Wedenie zabrano Polaka do domu sądowego zwanego przezeń Szarijatem. Jest to błąd terminologiczny, albowiem Szariat nie oznacza miejsca, tylko ,,prawo” jako system norm prawnych. Zapewne chodziło Kalinowskiemu o Szurę – radę decydentów w sprawach wiążących muzułmańską gminę.
Nie wiedząc co miało stać się za chwilę, Kalinowski ujrzał w bramie domu mężczyznę z obnażoną szaszką, to jest szablą pochodzenia czerkieskiego o odsłoniętej rękojeści wybrakowanej w kabłąk. Zaraz za nim wystąpili trzej inni, dwaj na czarno niczym górskie pantery, a pomiędzy nimi niby biały tygrys kroczył Szamil. Miał na sobie śnieżnobiały tołub poszerzający jego potężną postać, przydający mu wyglądu olbrzyma. Biała czałma, czyli turban, opasywała jego czerwoną papachę. Mimo powagi swej postawy i ruchów, sprawiał wrażenie skromnego i łagodnego. Brodę miał rudą, twarz ojcowską, władczą i promieniującą dobrocią. Czarne pantery okazały się być sekretarzem i naibem białego pana gór. Pierwszy nazywał się Jusuf-Chadżi-efendi Safarow, drugi zaś Chadżio, który towarzyszył Szamilowi również podczas późniejszego zesłania do Rosji.
Podczas audiencji Szamil głęboko wpatrywał się w swych gości dużymi błękitno-piwnymi oczami. Spojrzenie to sięgało do dna sumienia każdego na kogo padło, wyciągając winy i złoczyńców demaskując. Gdy przyszła kolej Kalinowskiego, ten za radą Labazana ręce Imama ucałował. Następnie kazano Kalinowskiemu czytać papiery, prawdopodobnie pisane po rosyjsku, po czym nastąpiła modlitwa kończąca audiencję. Prosto z imamskiego dworu wrzucony został Kalinowski do jamy więziennej, gdzie z leciwym rosjaninem Dawidowem pędził dni w wilgoci i półmroku, rozpogadzane jedynie widokiem drobnej, śniadej rączki niekiedy wrzucającej do nory świeże, pszeniczne czureki…
1Jones, Brian Jay (2016) George Lucas:Gwiezdne Wojny i reszta życia.Wyd. Wielka Litera, Warszawa, s. 63-67.
2Kalinowski, Karol (2017) Pamiętnik mojej żołnierki na Kaukazie i niewoli u Szamila. Wyd. Dialog, Warszawa, s. 106-114.
3Ibid., s. 100-101.
4Ibid. s. 121-123.
5Lew-Starowicz, Zbigniew (1988). Seks w kulturach świata. Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław, s. 152.
6Kalinowski, K. Pamiętnik…. s. 122-123.
7Lew-Starowicz, Z. Seks… s. 39-44.
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!