Kresy nie są karykaturą, nieudolnym naśladownictwem, czy młodszym rodzeństwem ziem nad Wisłą, ale żyjącą samodzielnie przestrzenią spotkania Wschodu z Zachodem” – przekonuje historyk Robert Czyżewski w swym najnowszym eseju.
Z prawdą historyczną mamy pewien kłopot, widoczny nawet jeśli odrzucimy skrajne koncepcje postmodernistyczno-lewicowej historiografii. Opowieść o historii Polski i Polaków prowadzona jest od czasów Mieszka I. Przechodzi ona przez Cedynię, Psie Pole, Legnicę, Płowce i Grunwald. Nie mamy jednak przecież pewności, że nasi przodkowie byli pod Grunwaldem w polsko-litewskiej armii. Więcej, możemy mieć podejrzenia odwrotne: antenaci niektórych z nas mogli walczyć po stronie przeciwnej.
Czy to dyskwalifikuje nas – potomków jako kandydatów do polskości? Oczywiście, że nie.
Polskość – tak jak wiele innych tożsamości zbiorowych – to kontynuowana przez wieki wierność pewnej idei. Odwróćmy więc zależność. Polakami nie są potomkowie rycerzy Jagiełły, ale ci, którzy rycerzy Jagiełły uznają za swoich przodków. Ta koncepcja jest nie tylko zgodna z obserwacją (przecież tylko nikły odsetek z nas potrafi rodzinną pamięcią cofnąć się o sześćset lat), ale i funkcjonalna, ponieważ ułatwia integrację społeczeństwa. Brutalnie możemy powiedzieć, że potomkowie pańszczyźnianych chłopów mogą być i są dziś wnukami skrzydlatych husarzy, a praprawnuki tych którzy wydawali Powstańców Styczniowych Moskalom, są teraz spadkobiercami Traugutta. Tu jednak pojawia się problem zasadniczy – idea.
Polska, polskość i Polacy to pojęcia stare i od dawna tworzą naszą wspólnotę, tyle że w przeszłości nie znaczyły dokładnie tego co dziś.
Pamięć Kresów, fundamentalna dla polskiej tożsamości, wysoko nosi na swoich sztandarach żądanie prawdy historycznej. Z drugiej strony często te same osoby, które żyją pamięcią o Kresach, pielęgnują też wspomnienie heroizmu z okresu dziewiętnastowiecznych czynów zbrojnych. Można tu jednak popaść w dysonans niewygodny dla tożsamości narodowej. Niektóre tego typu „anomalie” zdołaliśmy jednak oswoić. Nic nie robimy sobie z faktu, że największy polski poeta swoje najważniejsze dzieło rozpoczyna deklaracją: „Litwo ojczyzno moja…”, mając zresztą na myśli także Białoruś. Zdarza się jednak, że pojawiają się podobne problemy, do których nie mamy czasu przywyknąć i wtedy wymuszają one naszą refleksję.
Większość z nas pamięta Powstanie Styczniowe obrazami Artura Grottgera: kosy i dwururki, sarmacki wąs i konfederatki. Nic złego w takiej wizji – jest ona pewnym dopuszczalnym uproszczeniem. Lata sześćdziesiąte dziewiętnastego wieku były jednak okresem szybkiego rozwoju fotografii. Na szczęście (lub może odwrotnie – na nieszczęście) przetrwało do naszych czasów sporo wizerunków powstańczych. Zdjęcia są upozowane, robione w zakładzie fotograficznym, a nie na polu walki, ale jednak są pewnego rodzaju namiastką prawdy, w której prawdziwi powstańcy mogą niemal osobiście skonfrontować się z naszym wyobrażeniem.
Powstanie 1863 roku ma kapitalne znaczenie w naszej kulturze – mówi do nas nawet, gdy milczy. W naszej literackiej przestrzeni pełno jest odniesień i symboli: tu samotny krzyż, pod którym spotykają się bohaterowie powieści, tam ręce odmrożone na zesłaniu, gdzie indziej skrywana pamięć rodzinna o młodym krewnym, który nie powrócił. Wiele w tym patosu i nieudawanego heroizmu, niestety mało prawdziwych sukcesów militarnych.
Na tym tle pozytywnie wyróżnia się prawdziwa historia Edmunda Różyckiego i jego oddziału. Rozpoczął swoją kampanie nieopodal Żytomierza i odniósł zwycięstwa w kilku potyczkach. Wraz ze swoim dwustuosobowym oddziałem Różycki przebił się do, austriackiej wtedy, Galicji. Jego ponad dwutygodniowa kampania w maju 1863 roku należy do najbardziej znaczących w całym powstaniu. Jego żołnierze to kawalerzyści. W najważniejszej dla całej kampanii bitwie pod Salichą rozbili, z brawurą godną szwoleżerów spod Somosierry, czworobok rosyjskiej piechoty. Moskiewski dowódca przeżył tylko dlatego, że schował się pod mostem. Droga do Galicji została otwarta.
Zwycięzcy powstańcy trafili m.in. do Lwowa i w tamtejszym zakładzie fotograficznym zrobili sobie fotografie. Wiele lat później zbiór zdjęć przejęło Ossolineum i dzięki temu dziś możemy je podziwiać. Szczególnie lubię jedno z nich, gdzie trzech powstańców patrzy na nas zawadiacko, refleksyjnie i jednocześnie niemal buńczucznie. Jeden z nich to Leon Czekoński, który po rozbiciu oddział berdyczowskiego wraz z grupą towarzyszy przebił się do Różyckiego, by kontynuować walkę.
Zapowiadane we wstępie tego tekstu kłopoty wywołuje wygląd naszych bohaterów.
Co widzimy na zdjęciu?
Kozacką czapkę, fajeczkę i haftowaną koszulę, zamiast symbolicznej konfederatki.
Czy to tylko stylizacja? Jeśli tak, to co jej przyświecało?
A może jednak ich strój jest oryginalny – może w takim szli do boju?
Ze zdjęciem koresponduje odręczna mapa bitwy pod Salichą narysowana prawdopodobnie przez jednego z uczestników. Choć łacińskim alfabetem, to opisana jest po ukraińsku…
Fotografia jest na szczęście czarno-biała i nie widać jakiego koloru jest haft na koszulach. Możliwe, że był czarno-czerwony, a wtedy Czekoński i przyjaciele zostaliby przez współczesnych samozwańczych strażników narodowej pamięci okrzyknięci nie tylko ukrainofilami, ale i protobanderowcami. Może, tak jak podczas niesławnej pamięci burdy w Przemyślu, należałoby wtedy – 150 lat temu – taką koszulę zedrzeć z pleców.
Odrzućmy prowokacyjne odpowiedzi na retoryczne pytania. Widzimy, że dotykamy takich Kresów, o których zapomnieliśmy. Kresów, które nie są karykaturą, nieudolnym naśladownictwem, czy młodszym rodzeństwem ziem nad Wisłą, ale żyjącą samodzielnie przestrzenią spotkania Wschodu z Zachodem.
Powstańcy Styczniowi to „sól ziemi” w opowieści o tym, czym jest Polska. Jeśli ktoś miałby kłopot z tym, żeby Czekońskiemu i jego kolegom przyznać prawo do polskości, to znaczy, że ma problem z definicją naszego narodu. Jednak dla mnie Polska to również mężczyźni z tego zdjęcia. Oczywiście nie tylko oni, ich potomkowie też mają do polskości niezbywalne prawo i nie muszą w tym celu przebierać się w krakowskie czapki, czy mówić czystą polszczyzną.
Dziś pod Salichą staraniem miejscowych Polaków i lokalnych władz ukraińskich wystawiono pomniczek wspominający walkę „polsko-ukraińskiego oddziału”.
Brzmi anachronicznie?
Możliwe, ale pamiętajmy że obie narracje narodowe, nie tylko ukraińska, ale też i polska w swojej preparacji pamięci daleko odeszły od zamrożonej na zdjęciu lwowskiego fotografa prawdy sprzed stu pięćdziesięciu lat.
Zachęcamy do komentowania materiału na naszym oficjalnym fanpage’u: https://www.facebook.com/semperkresy/
Robert Czyżewski
10 komentarzy
Paweł Bohdanowicz
20 sierpnia 2016 o 18:42Kresy24 publikują coraz więcej dokumentów (zdjęcie też jest dokumentem).
BARDZO MNIE TO CIESZY
Stara gazeta, stare zdjęcie, legitymacja albo zaświadczenie, drobny zabytek materialny – to jest to, co wzbogaca naszą wiedzę historyczną. Nie zastąpią tego teksty ludzi, którzy niewiele wiedząc, wyspecjalizowali się we „wnikliwych analizach” i „ocenach moralnych”, czyli w propagandowym młóceniu słomy.
W kwestii samego zdjęcia nic nie mam do powiedzenia. Może zajrzy tu jakiś specjalista od XIX-wiecznych ubiorów i zechce coś napisać, nim wypłoszą go isahakianistyczne wyjce.
tagore
20 sierpnia 2016 o 22:41Sto pięćdziesiąt lat wstecz ludzi uważających się za obywateli I RP
niezależnie od wiary i narodowości było wielu.
black flag
21 sierpnia 2016 o 03:54czy Polska moze stworzyc takie cos co bylo 400 lat temu ?,,,mysle ze nalezy sie to tym wszystkim co walczyli i gineli za to ,,,
Paweł Bohdanowicz
21 sierpnia 2016 o 10:23Książki beletrystyczne nigdy nie są podręcznikami historii. Jednak bywają doskonałą zachętą do przemyśleń.
Jak to mówił o Dziku Zbrozło do Szmatki?
„Chcesz się z nim związać? Zwiąż się uczciwie! Pociągnie cię on za sobą… ALE DO GROBU TEŻ”
Jak wiadomo, Szmatka nie posłuchał Zbrozły.
I poszedł za Dzikiem do grobu… a raczej do bagna.
Chcemy związać się z innymi narodami Rzeczypospolitej? Zwiążmy się uczciwie! Razem możemy pójść w górę… ALE DO GROBU TEŻ.
zuber
21 sierpnia 2016 o 05:16Wplątanie do historii zdjęcia z Powstania Styczniowego wątku upaińskiego aby bezczelnie, „retorycznie” zaatakować polskich patriotów to akt wyjątkowej desperacji. Jest to kolejny artykuł z którego tonu wynika że redakcja Kresy24pl oficjalnie przeszła na stronę Upaińców.
Zyta
4 września 2016 o 11:47Wszystko wskazuje na to, że redakcję obsiadły polskie ale tylko z nazwy redaktory. Nie od dziś wiemy, że nazwisko a nawet wygląd nie świadczy o prawdziwym Polaku bo nazwiska pozmieniane a wygląd często jest efektem mieszania się rodzin ale to nie jest podstawą do określania kogoś Polak. Tak jest i w tym przypadku.
Ania
21 sierpnia 2016 o 13:27Nic nie jest takie, jak się wydaje, że jest. Historia nie jest czarno – biała, ale
ma wiele odcieni szarości. W historii liczą się tylko fakty, a nie czyjeś
widzi mi się.
Lublinianka
9 września 2016 o 11:16Jeden drobiażdżek – ci ludzie z pewnością nie uważali się za ukraińców, lecz Rusinów, i to żadne odkrycie : „Gente Ruthenus, natione Polonus.” Takie pojęcie funkcjonowało kilka wieków przed wynalezieniem ukraińskości w opozycji do polskości, którą wyciągnęli z kapelusza Austriacy i Niemcy właśnie po to, by nie dopuścić do odrodzenia Rzeczpospolitej. Im bardziej wciskacie kit o odwiecznym istnieniu nacji ukraińskiej, tym bardziej się ośmieszacie. Wiemy, wiemy, że przynajmniej Ewa była ukrainką, bo Adam z pewnością był jednak Żydem.
Mazowszanin
12 lutego 2017 o 02:08Świetny komentarz, sam bym lepiej tego zagadnienia nie ujął.
Stanisław
13 sierpnia 2018 o 10:16Artykuł w sumie byłby ciekawy ale akapit”Fotografia jest na szczęście….” sprowadził autora poniżej dna.
Kilka uwag co do strojów….
Różycki w armii carskiej służył na Kaukazie – czapka z karakuła mniej więcej w podobnym kształcie tam była stosowana. Kozacy (głównie Dońcy i Kubańcy)mniej więcej w połowie XIX wieku zapożyczyli strój kaukaski (czerkieski i papachy). Jako ciekawostkę podam, że Krakusi za czasów Dwernickiego (od 1814) swój strój wzorowali także na Czerkiesach gdyż w tamtym czasie Rosjanie dostawali niezłe baty od górali. DO tego mieli na początku czapki wzoru tureckiego – tzw. melony. Zatem czerkieski poza Kaukazem Krakusi nosili przed Kozakami.
Dalej… Koszula nie jest haftowana, ale z tzw. krajką. Ten typ koszuli dość powszechny w CAŁEJ Europie od okresu średniowiecza. Motywy na krajkach jak i kolory zależały od regionu gdzie powstawały.
Do tego najbardziej „haftowana” koszula rozpinana jest niemal do pasa i zapinana na „guzy”. Taka koszula częściej spotykana jest w Karpatach niż we Lwowskim. Wąs także charakterystyczny dla epoki.
W sumie na zdjęciu nie widzę nic specjalnie ruskiego – poza opisem mapy.
Lewa postać ma buty typowe wojskowe kawaleryjskie (tzw. muszkieterki) prawa zwykłe „czoboty” do codziennego chodzenia. Postać z tyłu ma fryzurę „francuską” z loczkiem – lubiana w Rosji, potem wręcz „obowiązkowa” u Kozaków dońskich.
aaa i wracając do karakuła – na niektórych zdjęciach Żuawów Śmierci widać takie czapy…
Reasumując – postacie typowe dla okresu z nutką wschodu w wyglądzie 😉