Białorusini nie muszą się obawiać czołgów Putina u swojej granicy. Wzmocnienie rosyjskiej potęgi wojskowej w regionach sąsiadujących z Białorusią to odpowiedź na dominację „partii wojny na Ukrainie” – tłumaczył 9 czerwca ambasador Federacji Rosyjskiej Aleksandr Surikow podczas konferencji prasowej w Mińsku. Czyżby?
Surikow, jak widzimy próbuje uspokoić nerwowość wokół doniesień o dyslokacji 28. Samodzielnej Brygady Zmotoryzowanej w miasteczku Klince pod granicę rosyjsko – białoruską. Jak pisaliśmy, Rosjanie przybyli do miejscowości Klince z Uralu, a atmosferę strachu podgrzewały doniesienia, że jest to jednostka zaprawiona w bojach w Czeczenii, Syrii, w Donbasie. Niektóre media spekulowały, że teraz to Białoruś powinna być przygotowana na „krymski scenariusz”.
Uspokojenie raczej względne, bo ze słów rosyjskiego dyplomaty wynika, że Rosja nastawiona jest na długą konfrontację z Ukrainą, wręcz na wojnę. Przy takim rozwoju wydarzeń, Białorusini tak czy inaczej spokojni być nie mogą, bo gdzie gwarancja, że moskiewscy stratedzy nie zechcą wykorzystać terytorium Białorusi do ataku na Ukrainę?
„Mińskie rozmowy nie przynoszą sukcesów, a radykalizm na Ukrainie znów zaczyna podnosić głowę. – Tam za linią Prawego Sektora formują się nowe siły skrajnie prawicowe, bardziej radykalne. To środki zapobiegawcze, działania prewencyjne – tak motywował Surikow potrzebę „trzymania suchego prochu” przeciwko Ukrainie.
Według białoruskiego politologa Aleksandra Kłaskowskiego, „Prawy sektor” już dawno przestał się liczyć na Ukrainie, a tak w ogóle to należy postrzegać go jako „fantom” rozdmuchany przez kremlowską propagandę. Jednak według rosyjskiego dyplomaty, teraz potędze Moskwy zagrażają jeszcze bardziej radykalne siły antyrosyjskie. Bliżej nie skonkretyzowane.
Koniec końców marginalnych radykałów można znaleźć zarówno na Ukrainie jak i w Rosji, a nawet w Europie. Ale Surikowowi nie chodziło raczej o akty terrorystyczne, nie o partyzantkę. Przedstawiciel Kremla w Mińsku miał najprawdopodobniej na myśli klasyczną wojnę przeciwko Ukrainie z wykorzystaniem posyłanych na zachód Rosji – piechoty zmotoryzowanej i czołgów.
Jeśli jednak Rosja nie zamierza atakować jako pierwsza, to co? Poroszenko wyśle swoje wojska, rozpęta wojnę konwencjonalną? Czy naprawdę wygląda na takiego szaleńca? A może mamy powody sądzić, że Ukraińcy wybiorą na kolejnego prezydenta szaleńca?
A jakież było zawodzenie wokół Krymu i Donbasu, ileż było propagandowego krzyku o faszystowskiej władzy w Kijowie. Pod to gromkie zawodzenie Moskwa dokonała aneksji Krymu i z powodzeniem dolewała oliwy do ognia na wschodzie Ukrainy. Teraz jak widzimy, rosyjski dyplomata znów używa straszaka typu „Jarosz”.
No i nasuwa się kolejne niewygodne pytanie: A co jeśli nagle Moskwa ubzdura sobie, że na Białorusi głowę podnoszą jakieś – mówiąc słowami Surikowa, radykalne siły? Jak w takiej sytuacji wykorzystana zostanie pięść uderzeniowa, formowana pod białoruską granicą?
Moskwa nie boi się Jarosza, ale NATO
Białoruskiego eksperta wojskowego Aleksandra Alesina wyjaśnienia Surikowa nie przekonują:
„Nie wierzę, że Ukraina posiada wystarczający potencjał, technologie i siły zbrojne, by zaatakować Rosję – powiedział w komentarzu dla Naviny.by Alesin. – Tym bardziej, że według kanonów sztuki wojennej, należałoby mieć czterokrotną przewagę”.
Według niego, nawet najbardziej radykalne siły ukraińskie zdają sobie sprawę, że taka przygoda byłaby dla kraju samobójstwem.
Ponadto, w konfrontacji z Ukrainą, Rosja ma już swoją linię w postaci samozwańczego DND i LNR, i dlatego „dostają od niej kroplówkę”, – powiedział analityk.
Oświadczenie ambasadora Rosji- podkreśla Alesin, wybrzmiało jak uzasadnienie nie uzgodnionego zawczasu z Mińskiem przysłania brygady zmotoryzowanej do Klinc, kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Białorusią.
Warto zauważyć, że na początku tego roku, minister obrony Rosji Siergiej Szojgu mówił o planach sformowania dwóch dywizji w odpowiedzi na działania NATO – jednej w Zachodnim, drugiej w Południowym Okręgu Wojskowego. Teraz, do formowanych w zachodnich obwodach smoleńskim i woroneżskim, dołącza dywizja zmotoryzowana w Klincach (obwód briański) i Wałujkach (obwód biełgorodski).
Jak zatem wyjaśnić koncentrację sił w tych punktach?
Moskwa nie boi się Ukrainy jako takiej, ale jej prawdopodobnego zbliżenia z NATO i pojawienia się na ukraińskim terytorium wojsk NATO, powiedział Alesin.
W kontekście konfrontacji z NATO – uważa analityk, – należy brać pod uwagę ostatnią wizytę prezydenta Rosji w Mińsku – 8 czerwca: „Putin przybył żeby marnotrawnego syna ustawić na właściwą drogę”. Innymi słowy, Kremlowi nie podobają się obecne manewry geopolityczne Łukaszenki, jego gra z Zachodem. Rosyjski rząd chciał przypomnieć Łukaszence o sojuszniczym długu, i upewnia się, że swobodnie będzie mógł korzystać z infrastruktury do rozmieszczenia swoich wojsk lub ich przerzutu na Kaliningrad, w sytuacji gorącego konfliktu z NATO”,- powiedział ekspert.
„Łukaszenka chciał wstać z kolan, ale się nie udało” – podsumował Alesin.
Ostatnio białoruski prezydent wspominał o wzmocnieniu rosyjskiej pięści wojskowej na kierunku zachodnim. Przypomniał, że „mamy wspólne ( Rosją) zgrupowanie sił na Zachodzie, co gwarantuje bezpieczeństwo „naszego kraju” – Białorusi i Rosji. I podstawą tej grupy – są jednostki armii białoruskiej. W przypadku konfliktu, to one jako pierwsze ruszą w bój, a dopiero w po krótkim czasie dołączą do nich jednostki skoncentrowane na zachodzie Federacji Rosyjskiej”.
Niektórzy obserwatorzy postrzegają to jako kolejny przejaw wasalnej uległości Mińska wobec Moskwy: „Białorusini gotowi kłaść się choćby pod czołgoi NATO”. Inni akcentują bardziej fragment wypowiedzi, że jakoby rosyjskie wojska mogą wejść na terytorium RB tylko w przypadku rozpętania wojny, prawdziwej wojny, czyli sens tyrady Łukaszenki sprowadza się do tego, że nie zamierza on wpuszczać wschodniego sojusznika bez potrzeby.
Tymczasem NATO prowadzi w Polsce manewry na dużą skalę (31 tysięcy żołnierzy z 24 krajów), „Anakonda-16”, ćwicząc przede wszystkim obronę krajów bałtyckich. Co więcej, NATO najbardziej niepokoi tzw. „Korytarz suwalski” – wąski pas lądu między Białorusią i Obwodem Kaliningradzkim. Uderzeniem z terytorium Białorusi łatwo go przeciąć, a wówczas państwa bałtyckie znajdą się w „kotle”. Według Kłaskowskiego, to dlatego moskiewscy stratedzy tak bardzo zabiegają o białoruski przyczółek. Dlatego potrzebna im pełna lojalność Łukaszenki.
Tak, dzisiaj rosyjską bazę wojskową może jeszcze uda się Łukaszence odeprzeć, ale jutro, jeśli Putin zdecyduje się na pełną konfrontację z Zachodem, polityczna wola i chytrość białoruskiego prezydenta na nie wiele się zda: „Złamią i do kieszeni wsadzą”, – jak wyraził się kiedyś baćka w chwili szczerości, strasząc swoich urzędników roszczeniami Rosjan.
Kresy24.pl za naviny.by
1 komentarz
zulu gula
18 września 2016 o 16:47Ja myślę że Polska powinna zorganizować również oddział tzw.cieni.Oddział który potrafił by wniknąć niepostrzegalnie w głąb kraju przeciwnika ,zadając mu straty i tak samo zniknąc.Samowystarczalny oddział składający się z ochotników.