Aleksander Łukaszenka zapowiedział w poniedziałek, że sprywatyzuje kołchozy, które w ciągu najbliższych sześciu miesięcy nie wykażą zysków z produkcji. Jak na Grodzieńszczyźnie została przyjęta nowa idea prezydenta? Odpowiedzi szukał korespondent radia Svaboda Michaił Korniewicz.
Według przewodniczącego przedsiębiorstwa rolnego spod Grodna (nazwiska na prośbę rozmówcy Svaboda nie podaje), Łukaszenka powinien taką decyzje podjąć już dawno temu. Twierdzi, że oddanie kołchozów w ręce prywatne stałoby się impulsem dla rozwoju rolnictwa i zaoszczędziłoby państwowe pieniądze. Rozmówca radia Svaboda stwierdził, że termin jaki wyznaczył prezydent szefom przedsiębiorstw rolnych jest zbyt krótki, i większość słabo prosperujących gospodarstw nie poradzi sobie z wyzwaniem.
– I o ile małe kołchozy nie będą w stanie wykazać się płynnością, to już te średniej wielkości, nawet dziś są w stanie funkcjonować w warunkach rynkowych, ale tylko pod pewnymi warunkami: będą miały prawdziwą, niczym nie skrępowaną wolność, aby móc sprzedawać swoje produkty po cenach przez siebie ustalonych, będą decydować na co chcą wydawać swoje własne, przez siebie wypracowane pieniądze, bez pośredników i „prikazów” z góry – mówi szef kołchozu i podaje przykład:
– Dzisiaj gospodarstwo rolne posiadając pieniądze na rachunku nie ma prawa samodzielnie zakupić nawozów, ponieważ są one rozdzielane centralnie przez pośrednika, którego wyznacza władza obwodowa, a to powoduje, że cena wzrasta minimum o 20 procent. Ponadto często pojawia się problem z terminowością dostaw.
– Nawozy przyszły po terminie, musiałem zmniejszyć normy żali się szef kołchozu. – Nie zebrałem takich plonów jakie zadeklarowałem, a teraz muszę zapłacić za wszystko do czego się zobowiązałem. Piszą mi, że dostarczyli mi nawozy do 30 maja, a ja im odpowiadam, że do 1 maja u mnie zakończył się wysiew”.
Przewodniczący mówi, że to tylko jeden z nielicznych przykładów. Jest wiele takich, które mógłby przywołać na potwierdzenie faktu, że struktury pośredniczące powołane przez państwo mnożą problem za problemem.
-Gospodarstwo rolne nie ma na przykład prawa samodzielnie zakupić sprzętu do produkcji, nie może uczestniczyć w przetargach, ponieważ tam „na górze” wiedzą lepiej co potrzeba i decyzję podejmują z pominięciem samych zainteresowanych. W sytuacji gdy rzeczywiście kołchozy oddane zostaną w ręce prywatne ludzie którzy decydowali dotąd o wszystkim, zostaną bez pracy.
Korespondent radia Svaboda rozmawiał z dojarką z miejscowego kołchozu, panią Walentyną. Kobieta nie wie czy będą w stanie poradzić sobie w nowych warunkach gospodarstwa rolne, ale pokazuje dziurawe drogi, przytacza obietnice poprawy warunków życia składane od lat. Dojarka uważa, że lepiej byłoby, gdyby na ziemi gospodarzyli indywidualni rolnicy, a nie jak teraz – kołchozy, gdzie szerzy się tylko pijaństwo.
-Myślę, że gdyby ludzie pracowali na swoim, byłby jakiś porządek. A tak, ludzie tylko piją w tych kołchozach. A gdyby było swoje, pracowaliby na swoim – mówi pani Walentyna.
Pan Eduard jest kierowcą, pracuje na ciągniku. Nie rozumie, dlaczego trzeba prywatyzować choćby nierentowne przedsiębiorstwa rolne.
-Nie trzeba zamykać kołchozów, tu wsparcie jest potrzebne bo wynagrodzenia są bardzo niskie. Sprzętu jest dużo, rąk do pracy nie ma, a pensja wynosi 2-3 miliona rubli ( 600 – 900 złotych – red.) – Spróbuj tak cały dzień w upale przesiedzieć w ciągniku, nie wytrzymasz. A skąd nierentowne gospodarstwa? Dam przykład; – u nas kiedyś była ferma kacza. Kaczki sprzedawały się bardzo dobrze, ale potem nagle wszystko padło. Teraz gospodarstwo powoli ożywa, ale powoli.
Młody człowiek pracuje w kołchozowych warsztatach. Twierdzi, że słyszał wystąpienie Łukaszenki, ale nie chce mu się wierzyć, że kołchozy są w stanie funkcjonować bez dotacji. Jego zdaniem, ludzie nie chcą pracować na roli, bo rolnictwie jest nieopłacalne.
– Bez wsparcia te gospodarstwa nie przetrwają. Trzeba byłoby sprzęt kupić, posiadać jakiś kapitał na start. A jeszcze boją się, że waluta rodzima jest mało wiarygodna. Każdy się boi, że rubel się załamie, i co wtedy? …”
Starszy mężczyzna, który całe życie przepracował w kołchozie jest optymistą. Uważa że białoruskie przedsiębiorstwa rolne mogą funkcjonować samodzielnie.
– Tutaj, oczywiście, wiele zależeć będzie od tego, kto będzie kierował takim gospodarstwem. Jeśli będzie to sensowny człowiek, będą z tego żyć. Wystarczy tylko, żeby nie mieszali się do cen za jego produkcję… – Będzie mógł sam je ustanawiać, pojedzie na rynek, zorientuje się i będzie sprzedawać tak, żeby na tym nie stracić. Ale jeśli będą się mieszać, podnosić je odgórnie albo obniżać, to niczego dobrego z tego nie będzie.
Kresy24.pl za svaboda.org
1 komentarz
Wandek
16 lipca 2014 o 16:35Wszystko pięknie, ale, czy stać Białoruskich przedsiębiorców na przejęcie tych ziemi? No, ale jak są zadowoleni, to w porządku.