Patrząc na sposób, w jaki realizowana jest dziś polityka państw NATO i Unii Europejskiej wobec Rosji nie sposób oprzeć się wrażeniu, że albo na Zachodzie poważnie szwankują analitycy i służby wywiadowcze, a w związku z tym politycy poruszają się chaotycznie, nie mając konkretnego planu działania, albo powiązania z Moskwą są tak silne, że nikt nie ma zamiaru ich zmienić.
Ukraina wciąż jest pionkiem w grze, a Zachód zachowuje się tak jakby nie wiedział, jaka jest rzeczywista stawka, o którą ta gra się toczy. Nie dostrzega, że mocarstwowej pozycji nie zapewnią Rosji ani Krym, ani Mołdawia, ani Kazachstan czy nawet Pribałtyka – może dać ją tylko strach okraszony pogardą dla słabych. Moskwa testuje wciąż, jak nisko ugną przed nią karku Unia Europejska i Stany Zjednoczone. Nie sprawdza jak daleko może się posunąć; można sądzić, że Putin zna granice i wie, w którym miejscu powinien się zatrzymać. Samobójczy atak na Estonię czy Polskę stałby się początkiem takiej wojny, której nikt by nie wygrał, a on potrzebuje widowni dla swych sukcesów. To, co go dziś ciekawi, to jak można rzucić na kolana tych, którzy wydawali się decydować o losach świata, którego podział i tak rozegra się wedle rosyjskiego scenariusza.
Kijów nie jest dla Putina partnerem do rozmów
Putin pokazuje dziś wielkodusznie gotowość do rozmów, wysyłając przy tym jasny komunikat, że nigdy rozmowy te nie będą się toczyć na zasadach równości. Chce usadzić przy stole rokowań z jednej strony rząd państw, z drugiej samego siebie. Zakładając, że szale muszą zachować równowagę jasnym jest, który z elementów na nich położonych ma większe znaczenie. Tak jak i to, że przy stole tym braknie miejsca dla Ukrainy. Wyceniając wysokość ukraińskiego długu za gaz i oczekując w tej sprawie konsultacji z Zachodem na szczeblu ministrów gospodarki, finansów i energetyki oraz przyjęcia planu działań, mających ustabilizować ukraińską gospodarkę i zapewnić tranzyt rosyjskiego gazu na Zachód, Władimir Władimirowicz przypomniał, że Kijów nie jest nawet dla niego partnerem do rozmów. Jeśli Zachód przyjmie ten punkt widzenia i podejmie negocjacje z Rosją bez udziału ukraińskich polityków będziemy wiedzieli, że Ukraina jest dla świata stracona. Kolejny raz w historii jej mieszkańcom nie uda się wywalczyć dla siebie miejsca na międzynarodowej arenie, a Ukraina spadnie do roli już nawet nie protektoratu Rosji, ale ziemi, którą znów będzie można wziąć głodem.
Bruksela czy Waszyngton nie wychylą się na tyle, by wspierać na dłuższą metę kraj, który uznają za strefę wpływów Moskwy. Ta z kolei ukarze Ukraińców za niesubordynację i irracjonalne próby wyrwania się z jej szponów. Jeśli z odsieczą nie przyjdzie wówczas rywalizujący z Moskwą Pekin, za kilka lat możemy stać się świadkami exodusu Ukraińców chcących uciec przed biedą z kraju obwarowanego zakazami eksportu towarów, o anachronicznej gospodarce, zadłużonego i żebrzącego o gaz.
Europa skończy się na Bugu?
W interesie Putina byłoby dziś uspokoić Zachód odwrotem od wschodniej granicy Ukrainy, dając mu tym samym do ręki argument, że potencjalne rozmowy będą się toczyć w cywilizowanym gronie. W miejsce wojska i destabilizacji sytuacji w przygranicznych obwodach bardziej racjonalne byłyby dyplomatyczne zabiegi mające przekonać świat o dobrej woli Kremla, których efektem byłoby utwierdzenie unijnej granicy na linii Bugu. Ogłoszenie Ukrainy państwem neutralnym i wycofanie się z niej NATO i Unii Europejskiej byłoby wystarczającym sukcesem dla Moskwy, która z czasem spokojnie przejęłaby kontrolę nad tą „ziemią niczyją”, przy okazji anektując Mołdawię i kierując swą uwagę na Wschód.
Wschodnie ziemie Ukrainy mogłyby okazać się dla Rosjan trudnym orzechem do zgryzienia. Jeśli zechcą łamać sobie na nim zęby będzie to wynikało jedynie z przekonania o wszechmocy utopijnego rosyjskiego superpaństwa. Prowokacjami można, co prawda kreować pożądane sytuacje, można znów sfałszować referendum. Jednak to, co udało się na Krymie nie będzie tak łatwe w przypadku Doniecka, którego 65,7% mieszkańców chce żyć w zjednoczonej Ukrainie, a za przyłączeniem do Rosji opowiada się tylko 18,2%, badanych przez doniecki Instytut Badań Społecznych i Analizy Politycznej. Oczywiście, dla kogoś, kto twierdzi, że przed aneksją Krymu przeprowadził tam stosowne badania opinii publicznej uzasadniające ten krok, przygotowanie analogicznych „badań” w Doniecku, Charkowie czy Łuhańsku nie będzie problemem. Problemem jednak stanie się reakcja ludzi, którzy wiedzą, że z ich perspektywy lepiej żyć w kraju może i biedniejszym, ale mającym szanse na rozwój i kroczenie demokratyczną drogą. Separatyzm daje się uzasadnić dążeniem do wolności, natomiast chęć pogorszenia swojej sytuacji jest irracjonalna. Do tego pamiętać musimy o tym, że oligarchom znacznie łatwiej było oddać swoje letniskowe domy, niż przekazać w ręce Rosjan główne źródła dochodu, a przykład Chodorkowskiego jest wystarczającym memento i powodem, by walczyć o niezależność.
Zachód dał się zastraszyć
Dlatego gest łaskawości i rosyjska rezygnacja z przyłączania tych ziem byłby w pełni uzasadniony. Zwłaszcza, że Putin wyraźnie kieruje już wzrok i na inne kraje, a przynajmniej próbuje im przypomnieć „kto tu rządzi”. Komunikat, że Rosja ma prawo do wschodniej części Kazachstanu, a pięć jego obwodów stanowi prezent od Moskwy z 1936 roku, zaniepokoił Astanę, a zaostrzenie kar za wzywanie do naruszania integralności terytorialnej kraju może okazać się niewystarczające, jeśli i tam będą zagrożone interesy mniejszości rosyjskiej.
Prezydent Rosji trzyma dziś w szachu ludzi, którzy wydają się obawiać własnych decyzji. Wykreował swój obraz nieprzewidywalnego przywódcy i podtrzymuje wizerunek spadkobiercy Stalina i Hitlera. Zachód dał się zastraszyć i chyba uwierzył, że żadna racjonalna ocena sytuacji nie sprawdzi się w tym wypadku. Może jednak należałoby się zastanowić, czy aby na pewno?
Jeśli zdejmiemy z Putina maskę demona może okazać się, że kryje się pod nią zadziwiająco przewidywalny człowiek realizujący scenariusz, o którym nas sukcesywnie informuje. Putin lubi chwalić się sukcesami, także z wyprzedzeniem. Kiedy w minionym roku podczas spotkania w akademii wojskowej mówił, że sytuacja u rosyjskich granic już wkrótce ulegnie zmianie, a wydarzenia te będą znaczące nie tylko dla Rosji, ale i całego świata, to już przed miesiącami należało być przygotowanym na to, co dziś się dzieje. Na pewno jednak zabrakło przygotowania kilku wariantów rozwoju sytuacji jesienią 2013 roku, których nie zaniedbał Putin. Zachód w to miejsce optymistycznie przyjął, że Ukraińcy zrobią formalny krok na drodze do zbliżenia z Unią Europejską, a z Kremla nad Dniepr popłyną z tego tytułu gratulacje.
Niewiarygodnym wydaje się, że przeoczyliśmy tak oczywiste komunikaty, być może jednak zaważyło tu przekonanie, że to, co ważne, musi być głęboko ukryte. Przekonanie z gruntu fałszywe w przypadku osób tak pewnych siebie, jak rosyjski prezydent. Nad rozlanym mlekiem nie należy jednak płakać, warto by skupić się na tym, co czeka nas w najbliższym czasie zwłaszcza, że można zacząć się bać, że tym razem przegapiamy coś znacznie ważniejszego.
Wojna już trwa. Po czyjej stronie są Niemcy?
Przyzwyczajeni do tego, że konflikt musi być równoznaczny z wojskiem na ulicach, przekraczaniem granic, zaborem ziemi i mienia być może nie widzimy, że kolejna światowa wojna już trwa. Zapomnieliśmy, że od lat eksperci wojskowi sygnalizowali, że tym razem czeka nas wojna na płaszczyznach, których dotąd człowiek nawet nie znał. Cyberterroryzm, terroryzm ponowoczesny, brak bezpośredniego kontaktu z przeciwnikiem, nacisk ekonomiczny i wojna informacyjna, zagrożenie bezpieczeństwa energetycznego to pojęcia, które opuszczają dziś konferencyjne sale i karty mądrych ksiąg spychając na plan drugi środki militarne i stając się realnym i sprawnie wykorzystywanym zagrożeniem.
Zwróćmy choćby uwagę na to, że funkcjonując w sieci schematów jesteśmy łatwym celem prowokacji i fałszywych doniesień, wystawiamy się na uderzenia mające na celu dezinformację, a w dłuższej perspektywie destabilizację istniejących układów. Jesteśmy bombardowani ze wszystkich stron ogromem wiadomości, których przeciętny człowiek nie może zweryfikować. Skutkiem tego dowiadujemy się, że ci wstrętni Ukraińcy niczym nie różnią się od Rosjan nakładających embargo na polską wieprzowinę (to, który rząd ograniczenia te nałożył wydaje się być dla mediów nieistotne), a z faktu, że kupują mięso od Białorusi można prosto wnioskować, że cała ta historia z pro unijnymi sympatiami była tylko mydleniem oczu. Straciliśmy wspaniały rosyjski rynek zbytu, polscy przedsiębiorcy stają na krawędzi bankructwa, a myśmy jak zwykle porwali się z szabelką na czołgi, tym razem w obronie banderowców.
Taka narracja jest niezwykle korzystna z punktu widzenia Moskwy, lecz szary człowiek nie stawia sobie pytania, czy wierząc w nią nie robi komuś przysługi. Ma przecież dość teorii spiskowych, mgieł i brzóz. W świnie już nie uwierzy. Uwierzy za to w to, że do demonstrujących na kijowskim Majdanie strzelali ludzie z opozycji, jak donoszą niemieckie media.
Nad tym, że niemieckie media mogą pracować na dobre imię Putina też nikt nie będzie się zastanawiał. Łatwo będzie przyjąć, że to jednak Stany Zjednoczone wyłożyły spore pieniądze by wyposażyć ukraińskich demonstrantów, a siły wrogie demokratycznie wybranemu Janukowyczowi nie zawahały się strzelać do „swoich”, aby móc obarczyć winą legalne władze. Banderowska i faszyzująca Ukraina nie będzie w tej sytuacji żadnym partnerem do rozmów, o wsparciu jej nie powinno być nawet mowy, a Putin może okaże się wcale nie taki zły i pewnie przecież miał rację chroniąc tych swoich obywateli poza granicami kraju…
Wojna informacyjna i propagandowe zabiegi jak dotąd są specjalnością rosyjskich fachowców. Zachodni politycy i media, a w ślad za nimi społeczeństwa tańczą, jak gra im Kreml. Nie potrafiąc poruszać się na arenach pozostających dotąd poza głównym obszarem unijnego czy natowskiego zainteresowania tracą kolejne punkty i przegrywają bitwy. Niepokojąc się, obiecując sankcje, uprzedzając co zrobią, a do czego na pewno się nie posuną bawią się z cynicznym przeciwnikiem, który ani przez chwilę nie będzie grał uczciwie i przekona ich wkrótce, że oddając mu to, czego od początku chciał, wygrali w starciu dwóch światów. Światów, z których jeden, ten zachodni, dogorywa już w swej postaci.
Jeśli Zachód tego nie zauważy pod ciężarem rosyjskich baśni, muzułmańskich modlitw i wyrobów „made in China”, skona cicho i niepostrzeżenie. Przegra wojnę nie wiedząc, że w niej walczył.
Agnieszka Sawicz, Kurier Galicyjski
śródtytuły Kresy24.pl
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!