Skąd się wzięła „Swoboda”. Marginalna niegdyś partia polityczna chcąc zwrócić na siebie uwagę, przywdziała na swoje wątłe ciało osławione wdzianko niemieckiego narodowego socjalizmu, przejmując starą nazwę partii i fascynację estetyką niemieckiego narodowego socjalizmu. Z braku czasu i miejsca nie uważam tu za konieczne analizowanie podstaw programowych NSPU (Narodowo-Socjalistycznej Partii Ukrainy – red.), strategii i taktyki. Partia była marną repliką niemieckiej NSDAP, ale butnie głosiła, że jest „ostatnią nadzieją białej rasy i całej ludzkości”. Takie analogie historyczne mogły dać jej krótkotrwałe wsparcie elektoratu, ale skazywały ją na marginalizację i odrzucenie. Kiedy działacze pojęli, że „potencjał” historycznego małpowania został wyczerpany, partyjny zarząd NSPU postanowił się zmodernizować. Tym razem wzorem dla ukraińskich narodowych socjalistów stała się już nie historia niemiecka, ale rzeczywistość austriacka. Oczarowani osiągnięciami austriackich ultraprawicowych populistów Jörga Haidera z Partii Wolności, ukraińscy narodowi socjaliści postanowili pójść identyczną drogą i przejąć podobną nazwę.
Bardziej neutralna nazwa pozwoliła dawnym narodowym socjalistom wypłynąć na szerokie wody polityki ukraińskiej. Mimo tego, że ani stary program partii, ani ten zmodernizowany, nie zawierały żadnych praktycznych wskazówek dla Ukrainy, radykalna, populistyczna retoryka i manipulacja stereotypami uczyniły ze „Swobody” partię rządzącą w zachodnich obwodach Ukrainy. Umiejętne wykorzystanie nastrojów społecznych pozwoliło „Swobodzie” osiągnąć na ostatnich wyborach parlamentarnych w 2012 roku aż 10,44 % głosów. Nie ma w tym nic dziwnego, działacze obiecali swemu elektoratowi marsz na bezkompromisowy bój z rządzącym reżymem. Okazało się jednak, że po prostu rwą się do władzy, aby odsunąć od niej tych na górze.
Fakty są takie: ponad dziesięć procent głosów na wyborach do parlamentu uzyskała partia popierająca zasady etnicznego nacjonalizmu, wspierająca ukraiński izolacjonalizm i nacjokrację. Wspieranie etnicznego nacjonalizmu w państwie wielonarodowościowym jest sprawą przegraną. Nawet jeżeli odrzucimy kwestie „techniczne” (niemożliwe jest określenie kto jest etnicznym Ukraińcem, a kto nie jest; nie wiadomo jaki organ będzie miał upoważnienie i „instrumenty” do prowadzenia takich badań), „mierniczym” ukraińskości nie starczy środków na wyodrębniony region.
Wynika najważniejsze pytanie: dokąd doprowadzi taka polityka? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Próba zastosowania choćby jednej zasady narodowego nacjonalizmu w praktyce równa się pożegnaniu z suwerennym państwem ukraińskim.
Wielu ekspertów rozumie, że „Swoboda” nie jest partią proeuropejską. Należy raczej do partii eurosceptycznych. Co więc robiła na Majdanie? Bajka o tym, że „Swoboda” ma szerokie kontakty z podobnymi partiami w Europie i o jej szczególnym planie dla Ukrainy brzmi dość niewiarygodnie. „Swoboda” dłuższy czas kontaktowała się z ultraprawicowymi ruchami europejskimi – francuskim Frontem Narodowym, austriacką Partia Wolnościową i nawet węgierskim Jobbikiem. Ale wszystkie te siły podczas wydarzeń na Ukrainie, a szczególnie podczas agresji Rosji, jednoznacznie poparły politykę Putina. „Swoboda” wypisywała gniewne listy do swych niedawnych sojuszników.
Lewica i liberałowie z Parlamentu Europejskiego już wcześniej ostrzegali ukraińską opozycję demokratyczną przed współpracą ze „Swobodą”. Obecnie ukraińska partia „Swoboda” nie ma w ogóle sojuszników w Europie. Jedyne na co może liczyć nasza „ultranacjonalistyczna” partia to polityka narodowej izolacji. Tego właśnie oczekuje od Ukrainy Putin. Bez solidarnego wsparcia Zachodu Putin połknie Ukrainę.
O nacjokracji na Ukrainie nie warto nawet mówić. Termin ten mógł być wykorzystany jedynie jako straszak oraz element destrukcyjny nowego ukraińskiego narodu politycznego. I tak się stało. Wobec zagrożenia agresji zewnętrznej, podczas zrywu przeciwko systemowi władzy obywatele Ukrainy nareszcie stali się patriotami swego kraju. Tym razem bez względu na pochodzenie narodowe, język i religię. I tu znów niespodzianka. Ołeh Tiahnybok wychodzi na trybunę Rady Najwyższej i zaczyna obiecywać ochronę „etnicznym” Ukraińcom na południu i wschodzie Ukrainy. Wydawałoby się, że tak doświadczony polityk musi rozumieć zagrożenie, wynikające z zasady ochrony swoich obywateli według narodowości. Zasady narodowego nacjonalizmu nigdy nie opuszczały tej partii, na tym polega jej istota.
Warto wskazać pierwszy aspekt bardzo nieprzyjemny dla Ukraińców z zachodu kraju. Do niedawna elektorat „Swobody” bardzo wygodnie ukrywał się za stwierdzeniem: „nie głosowaliśmy na program „Swobody i w ogóle nie wiemy nic o zasadach narodowego nacjonalizmu; nie widzieliśmy w działaniach i deklaracjach Swobody ksenofobii i antysemityzmu, widzimy w nich jedynie nacjonalistów, a być nacjonalistą – to kochać swoją ojczyznę”. Takie właśnie udawanie politycznej nieroztropności i chęć przeciwstawienia się brutalnym politykom z Partii Regionów, wprowadziło brutalnych nacjonalistów ze „Swobody” do dużej polityki. Nie jest to jedynie kwestia politycznej kultury dzisiejszych obywateli Ukrainy. Rzeczywistość świadczy o tym, że znaczna część społeczeństwa ukraińskiego pozostaje obojętna wobec przejawów autokratyzmu, ksenofobii i antysemityzmu. Warto przyznać się do tego i rozpocząć oczyszczenie.
Gdy po „wizycie” w przedszkolu i szkalowaniu dzieci z rosyjskimi imionami jeden z okręgów wyborczych oddaje na Irynę Farion 68% głosów, to pytania powinniśmy zadać nie tylko samej pani Irynie, ale i jej wyborcom. Socjolodzy i psycholodzy powinni dokładnie zbadać, dlaczego zachodnioukraiński elektorat tak łatwo „kupił” narodowo-socjalistyczną retorykę i estetykę. Warto się zastanowić, co jest pierwotne, a co wtórne – neonazistowskie sympatie „Swobody” czy wykorzystanie przez kremlowską propagandę jej działalności.
Dziwny alians
Populistyczne hasła potrzebne są „Swobodzie” jedynie w czasie kampanii wyborczych. Wybrani do władz w poszczególnych obwodach działacze nie zlikwidowali starych schematów korupcyjnych, stały się one bardziej otwarte i brutalne. W tej sytuacji dziwi, że przestępczy reżim Janukowycza bardzo niedbale obserwował działania zachodnioukraińskich „nacjonalistów” i oddał im władzę w niektórych obwodach. Sprzyjając zwycięstwu „Swobody” na zachodniej Ukrainie, rządzący reżim uzyskiwał wiele przewag. Po pierwsze: zachodnia Ukraina przedstawiana była jako nacjonalistyczna enklawa, gdzie nie działają normy demokratyczne, gdzie rządzi ksenofobia, antysemici i rasiści. Na szczęście „Swoboda” podtrzymała ten wizerunek działaniami i deklaracjami. Czego warte są tylko wybryki Iryny Farion, jej poglądy dotyczące wrogich wyznań i narodów, nawoływanie do ograniczenia praw obywateli, którzy nie władają językiem ukraińskim lub mają nieukraińskie nazwiska i imiona. Do tego można dołożyć rasistowskie wypowiedzi Jurija Syrotiuka o śpiewaczce Hajtanie, „intelektualną” działalność Jurija Mychalczyszyna na niwie propagandy narodowego socjalizmu, próby napaści na weteranów radzieckich 9 maja.
Można powiedzieć, że rządzący reżim Janukowycza podpisał ze „Swobodą” niepisaną umowę, żeby utrwalić w świadomości społecznej obywateli całej Ukrainy, że jej część zachodnia jest na wskroś nacjonalistyczna w neonazistowskim pojęciu tego słowa. Dawało to podstawy do podziału Ukrainy na dwa regiony, które są wobec siebie wrogo nastawione. Tu rodzi się drugi wniosek: taka taktyka władzy nie tylko odwracała uwagę społeczeństwa od codziennych problemów, pozwalała przeciwstawić sobie regiony Ukrainy i zapewnić wieczne panowanie kleptokratycznego reżimu w Kijowie.
W tym miejscu byłym sympatykom „Swobody” warto zadać kilka niezręcznych pytań. Dlaczego widząc jawną swawolę władz „Swobody” (wyłączenie z wyborów BJuT, ogromne wydatki finansowe na reklamę) nie zastanawiali się nad tym, czego oczekują szczodrzy sponsorzy? Kim są sponsorzy i dlaczego tak rzetelnie się maskują? Dlaczego elektorat partii nie zareagował na stałe narzucanie przez Ukraińcom wizerunku ksenofobów, rasistów i antysemitów? Czy możliwe jest, że działania Tiahnyboka, Farion, Mychalczyszyna, Miroszniczenki, Illienki, Mochniuka i innych całkowicie zbiegają się z politycznymi poglądami ich wyborców?
Jeżeli tak jest, to nie warto narzekać na kremlowską propagandę antyukraińską, której „Swoboda” raz po raz dostarcza ideologicznych naboi. Trzeba wówczas uznać, że popieramy fizyczną rozprawę nad „moskalem” Pantelejmonowem, że nasi dziadowie i pradziadowie sprawiedliwie niszczyli „żydostwo” i „moskali” i my mamy zamiar czynić to samo. Popieramy Irynę Farion mówiącą, że wszystkie dziewczynki o imieniu Liza i chłopcy o imieniu Misza powinni opuścić Ukrainę i wyjechać do Moskwy. A w ślad za Jurijem Michalczyszynem będziemy śpiewać ody dla Hamasu i potępiać Izrael.
Patrząc z perspektywy czasu na publiczną działalność „Swobody” – od momentu jej założenia do dnia dzisiejszego – składa się ona wyłącznie z antyukraińskich prowokacji. Od wprowadzania do ukraińskiej polityki haseł narodowo-socjalistycznych, antysemickiego występu Olega Tiahnyboka na górze Jaworzyna, ksenofobicznych wypowiedzi Miroszniczenki poprzez rozniecanie antypolskiej histerii i rusofobicznych wycieczek Iryny Farion. Lista „wyczynów” może być długa, lecz wystarczy podać kilka przykładów, aby zrobić wniosek: „Swobodzie” nie chodzi o Ukrainę, ważna jest dla niej jedynie władza.
Wymuszony alians
Swoje wyborcze zwycięstwo „Swoboda” odebrała jako poparcie przez Ukraińców programu, strategii i taktyki partii. Dlatego kontynuuje działania w swoim stylu. W Radzie Najwyższej „Swoboda” zażądała od reszty opozycyjnych partii jednego frontu. I UDAR, i Batkiwszczyna znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Aby nie rozpraszać sił zmuszeni byli do tego mezaliansu. Takie zachowanie obydwu partii kosztowało utraty poparcia na Wschodzie i Południu, utraty dobrej opinii w Europie i na świecie. Obecność „Swobody” w ich szeregach stała się swego rodzaju piętnem dla całego ruchu opozycyjnego.
Propaganda Kremla i Partii Regionów od dawna szykowały scenariusz, według którego cała ukraińska opozycja będzie oznaczona jako „neonazistowska”, „ksenofobiczna” i „antysemicka”. „Swoboda” podtrzymywała to wrażenie swymi działaniami. Mało tego, dołożyli maksimum wysiłku, żeby przedstawić Euromajdan jako swoje dzieło, utwierdzali na różne sposoby wrażenie, że to oni są decydującą siłą rewolucji. O tym mówi, m.in., główny sponsor „Swobody” Jurij Krywecki. Tę tezę propagują rosyjskie i niemieckie media. Żadne z tych wydań ani słowem nie wspomina o prawdziwej sile napędowej ukraińskiej rewolucji. To dziwne, ale ani partie polityczne, ani polityczni aktywiści nie odegrali większej roli na Majdanie. Za rewolucję Ukraińcy powinni być wdzięczni społeczeństwu obywatelskiemu.
Poziom popularności partii politycznych na Majdanie wahał się w granicach 1,8 – 3,9%. Według danych Fundacji Demokratyczne Inicjatywy im. Ilka Kuczeriwa, prowadzącej badania na Majdanie 8 i 9 grudnia, było tam tylko około 4% członków partii i 3,5% przedstawicieli organizacji społecznych. Dzięki organizacjom partyjnym trafiło na Majdan jedynie 2% protestujących, a 92% dostało się tam samodzielnie. Przyczyny udziału w protestach są następujące: 53,5% uznało za przyczynę odmowę podpisania Umowy Stowarzyszeniowej z UE; 69,9% wyszło na Majdan w proteście przeciwko pobiciu studentów; a 49% wyszło w proteście przeciwko działającej władzy. Jedynie 5,4% przybyło na wezwanie opozycyjnych liderów.
Po zapoznaniu się z wynikami badania dziwnie wyglądają starania działaczy „Swobody” chcących narzucić Majdanowi swoją retorykę symbole. Dziwnie też wyglądały działania propagandy rosyjskiej, która wytrwale pracowała nad tym, aby sprowadzić całą ukraińską rewolucję do buntu dwóch ultranacjonalistycznych sił – „Swobody” i „Prawego sektora”. Czy te działanie nie są skierowane na pozbawienie Ukrainy wsparcia międzynarodowego, co w obecnych warunkach oznaczałoby całkowity krach państwa? Kolejne pytanie do „Swobody”, ale też do „Prawego sektora” brzmi tak: dlaczego, znając dobrze swój wkład w rewolucję, razem z kremlowską propagandą, nadal przypisują sobie wszystkie osiągnięcia? Zarówno „Swoboda” jak i „Prawy sektor” opowiadają do kamery, że ukraińska rewolucja jest anarchią, rozbojem, że rząd tymczasowy nie kontroluje sytuacji w państwie. Dla kogo produkowane są takie obrazki? I pytanie zasadnicze: dlaczego organa władzy najwyższej tak spokojnie tolerują podobne działania?
Zakładnicy afery
Na Ukrainie mamy poważny kryzys systemu partyjnego, widzi to chyba każdy. Popularność partii nawet w czasie rewolucji była minimalna. Wszyscy jednak doskonale rozumiemy, że zbiorowość nie może obejść się bez partii. Dlatego Majdan zlecił partiom politycznym stworzenie nowego rządu technicznego i władzy wykonawczej. Warto podkreślić, że rząd miał sprawować władzę w okresie przejściowym. Ale stało się inaczej. Trzy dawne partie opozycyjne (niejasne jest stanowisko UDARu) stworzyły rząd według parytetów partyjnych, przykrywając się listkiem figowym – kilkoma symbolicznymi stanowiskami dla aktywistów Majdanu, które są poza obrębem ustawodawczym Ukrainy.
Władzę między siebie podzieliły dwie partie – „Swoboda” i „Batkiwszczyna”. Przy tym nikt nawet nie pomyślał o tym, jaki potencjał kadrowy mają te partie. „Swoboda” dostała część struktur siłowych, które obsadziła osobami o zadziwiająco niskich kwalifikacjach. Stanowisko p.o. ministra obrony dla admirała Teniucha, pociągnęło za sobą ulokowanie ludzi ze „Swobody” na stanowiskach kierowników wywiadu wojskowego i kontrwywiadu. Takie obsadzenie resortu obrony jeszcze długo będzie się dawać Ukrainie we znaki.
Dziwnie wyglądało mianowanie prokuratora generalnego Ukrainy Ołeha Machnickiego wywodzącego się ze „Swobody”. Pan prokurator generalny dotychczas nie nauczył się składnie budować swoich wypowiedzi, a jego kariera zawodowa wskazuje, że w tej dziedzinie jest dyletantem. Dlatego prokuratura, z którą wiązano szczególne nadzieje w trudnych czasach nie wywiązuje się ze swych zadań i nie doprowadziła do końca żadnej głośnej sprawy. Dla prokuratora generalnego najważniejsze okazały się zmiany kadrowe, które często wywoływały oburzenie.
Zasadę parytetów partyjnych zastosowano wobec całego pionu władzy w obwodach. W taki sposób prawie cała Ukraina zachodnia okazała się w rękach „Swobody”. Wzmaga to jedynie napięcie.
Pozostaje zagadką fakt, dlaczego liderzy „Batkiwszczyny” zgodzili się na koalicję ze „Swobodą”. Być może była to jedyna partia, która zgodziła się z łatwością na zasadę partyjnych parytetów? Jeśli tak jest, to „Batkiwszczyna” stała się zakładnikiem łatwowiernego porozumienia i obecnie nie jest w stanie wyrwać się z mocnych (być może korupcyjnych) objęć. Nowa ukraińska władza musi rzetelnie przygotować się do poważnych wewnętrznych i zewnętrznych prowokacji i nieporozumień. Światowa prasa nadal będzie pisała o „neonazistach” w rządzie Ukrainy, a kremlowska propaganda będzie pokazywała w mediach deputowanych „Swobody” podczas ich „aktywnej” działalności na polu ksenofobii i antysemityzmu. W tym czasie ukraińska dyplomacja zdąży jedynie reagować na informacyjne prowokacje, których obficie dostarczą uczestnicy koalicji.
Można zrozumieć nową władzę ukraińską: zamiast państwa w spadku otrzymała jego imitację. W tej sytuacji Ukraińcy mogą liczyć jedynie na dwie rzeczy: na własne siły i na solidarne wsparcie demokratycznego świata. Na poparcie całego społeczeństwa nowy rząd spodziewać się nie może, bo powstał on drogą separatystycznych umów, tzn. drogą zwykłych manipulacji. Zastanówmy się nad tym, co czeka nas 9 maja br. Czy dzień ten dzięki „Swobodzie” nie stanie się nowym powodem informacyjnym i podstawą do kolejnych aktywnych działań Władymira Putina?
Wasyl Rasewycz
Ukraińska wersja artykułu ukazała się na portalu zaxid.net, tłumaczenie: kuriergalicyjski.com
3 komentarzy
Ruch Narodowy
19 lipca 2015 o 02:04pieprzony ryj banderowski aż patrzeć na to obrzydza !!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Globtrotter
18 sierpnia 2015 o 09:44„Dlaczego elektorat partii nie zareagował na stałe narzucanie przez Ukraińcom wizerunku ksenofobów, rasistów i antysemitów?” Pyta naiwnie (?) autor. A dlatego, że Ukraińcy z Małopolski Wschodniej i Wołynia to potomkowie ludobójców, zbrodniarzy, którzy nie zostali rozliczeni i ukarani, a Poroshenko, a wcześniej Juszczenko propagują banderyzm i mówią Ukraińcom, że powinni być dumni z tego, że mordowali ludzi innych narodowości. Dla Ukraińców nie ma miejsca w Europie, to nie jest naród cywilizowany.
kl
2 września 2015 o 18:42Niestety niejaki Vasyl Pawlyuk – typ z partii swoboda ze Lwowa jest … tak konsulem Ukrainy w Lublinie. Tzw. polski MSZ nie widzi w tym nic niewłaściwego!