XVIII wiek zbliżył Rzeczpospolitą i Turcję. Po stuleciu ciągłych wojen i bitew, oba słabnące państwa znalazły się w sytuacji zagrożenia ze strony rosnących coraz bardziej potęg – Rosji i Austrii. Był to wystarczający powód do zacieśnienia stosunków dyplomatycznych.
Stosunki te jednak nie układały się najlepiej. Polska nigdy nie otrzymała zgody na utrzymanie stałej placówki dyplomatycznej, tzw. permanencji, a wysyłane legacje, czy poselstwa pozostawały w konflikcie z sułtanatem, czego podłożem były przede wszystkim kwestie finansowe, ale, jak się zdaje, także zabiegi innych państw, dbających o swoje interesy na terenie Imperium.
„Legacje” stanowiły tradycyjnie główny instrument polskiej dyplomacji w Imperium Ottomańskim, lecz w XVIII w. coraz mniej skuteczny, zwłaszcza że, w miarę ubożenia Rzeczypospolitej, prezenty nie równoważyły wydatków, jakie na legacje ponosiła strona turecka, wypłacająca ambasadorom i rezydentom tzw. tadżin na utrzymanie personelu.
W roku 1700, podpisujący traktat karłowicki, poseł Stanisław Leszczyński miał świtę liczącą ponad 850 osób. Chomentowski, trzynaście lat później, jechał w obstawie 450 osób, a Mniszech w 1756 r. zabrać mógł już tylko 140 osób personelu i 70 służby. Kolejne dziesięć lat później, Aleksandrowicz nie mógł już nawet zabrać orkiestry, a jechał obwieścić koronację Stanisława Augusta.
Jak pisze Jan Reychman w wartej przypomnienia książce “Życie Polaków w Stambule w XVIII wieku”, druga połowa tego stulecia była już czasem „nowoczesnej dyplomacji”, znacznie skromniejszej, opartej na rozpoznaniu terenu, zasobów i obyczajów. Jednak malejące rozmiary polskich poselstw nie wynikały z ducha czasu, a raczej świadczyły o coraz gorszym stanie finansów.
Mimo to, nawet u schyłku stulecia – i państwa polskiego – wysłany do Stambułu Piotr Potocki nie potrafił zrezygnować z formuły orszaku, przez co nadwyrężył nie tylko budżety królewski i swój, ale też cierpliwość gospodarzy.
Po objęciu tronu, Stanisław August podjął próby modernizacji służby dyplomatycznej. Od 1766 r. w Stambule właściwie nieprzerwanie rezydowało polskie przedstawicielstwo, choć okresowo pod przykrywką innego rodzaju misji, jak w przypadku Bogumiła Everhardta, działającego jako przedstawiciel handlowy od wyjazdu Aleksandrowicza w 1766 r. do przybycia nowego „internuncjusza” Karola Boskampa.
Modernizacji służby w Stambule towarzyszyły dwa duże przedsięwzięcia “instytucjonalne”, jakimi były powołanie poczty oraz szkoły językowej dla młodych tłumaczy dyplomatycznych, tzw. dragomanów. Tłumacze byli istotni w życiu dyplomatycznym, gdyż pełnili też funkcje łączników, orientujących się w lokalnych stosunkach i potrafiący je wykorzystać – współcześnie odpowiadałby im termin go-between. Mieli więc znać języki potrzebne do załatwienia spraw, w tym obok francuskiego i tureckiego perski czy arabski, ale też dostarczać wiedzy o regionie, polityce kraju i zasadach rządzących w jego stolicy. Co ważne – mieli też być lojalni.
Zadaniem szkoły było zatem formować godny zaufania personel ambasady, a zarazem stworzyć podwaliny studiów kulturowych.
Niestety, pomimo 25 lat starań i sporych nakładów, nie udało się spełnić zadania. Wśród nieustannych konfliktów i oczernień nie udało się stworzyć kadr, ani wypracować modelu kształcenia, a rezultaty naukowe były niewielkie i to pod warunkiem, że zaliczy się do nich kilku niezbyt uczciwych absolwentów. Dorobku piśmienniczego właściwie nie było, zbiory okazały się mało wartościowe.
Nieco lepiej wypada na tym tle “biuro pocztowe”, finalnie uruchomione przez Piotra Potockiego w 1792 r., po niepowodzeniach jego poprzedników z lat bezpośrednio po zarządzeniu króla Augusta. Pierwsza przesyłka dotarła do Warszawy w czerwcu 1792 r., po 18 dniach podróży, co stanowiło skok w porównaniu do kilku a nawet kilkunastu tygodni, gdy placówkę w Stambule z pocztą na terenie kraju łączyły wspólne polsko-rosyjskie kanały. O wartości tego połączenia świadczy fakt, że przesyłki nadawano przez Wiedeń lub Wenecję. Poczta Potockiego okazała się skuteczna w obu kierunkach, lecz miała okazję sprawdzić się tylko dwa razy, do sierpnia 1792
r., kiedy została zlikwidowana wraz z całą, nadal niepermanentną placówką polskiej ambasady.
Niepowodzenia w rozwoju instytucji naukowych polskiego poselstwa zrównoważyła działalność kilku osób, których spuścizna dokumentalna przetrwała do dziś. Diariusze legacje z pierwszej połowy XVIII w. były pod tym względem raczej ubogie, choć to dzięki nim Reychmanowi udało się dociec, że poselstwo Leszczyńskiego w 1700 r. rezydowało w słynnym pałacu Ibrahima Paszy – obecnym muzeum sztuki Islamu – budowli o pięciu dziedzińcach przy głównym placu Stambułu At mejdan, tj. przy antycznym Hipodromie, tuż obok meczetu Ahmeda, zwanego obecnie Błękitnym.
Kronikarze wcześniejszych wypraw praktycznie nie zwracali uwagi na życie mieszkańców, przyrodę czy organizację miast Turcji. Dopiero w późniejszych poselstwach znalazły się osoby o zdolnościach i zainteresowaniach sprzyjających poszerzaniu wiedzy – a to za sprawą fascynacji Wschodem, jaka, z niewielkim opóźnieniem, dotarła do Polski z Europy Oświecenia.
Najpopularniejszym przejawem tego trendu w naszym kraju była “moda na orientalizm” w domach szlacheckich i arystokratycznych, sprowadzająca się głównie do kolekcjonowania ozdób domowych, broni i uprzęży oraz noszenia tak dobrze znanych pasów tureckich.
Popularność zyskały jednak i podróże “artystyczno–naukowe” na Wschód, a uczestnictwo w poselstwach było doskonałą okazją do ich realizacji.
Pierwsi z okazji tej skorzystali Karol Coccei i Jan Chrystian Kamsetzer, towarzyszący Boskampowi w roku 1777. Tu szczególnie godny uwagi jest Kamsetzer, rysownik i architekt, dokumentujący w drobiazgowych ilustracjach dzieje legacji, ale też architekturę Stambułu, m.in. łaźnie (na specjalne zamówienie króla) czy Hagia Sophia (wówczas meczet Aya Sophia), a oprócz tego „widoki” i monumenty miasta. Wśród jego prac znalazły się Kolumna Konstantyna, zwana Porfirową, Obelisk Teodozjusza, czyli Egipski, czy kolumna „wężowa” bądź „miedziana” – fragment pomnika zwycięstwa Greków nad Persami z V wieku p.n.e.
Spośród „ludzi pióra”, szczególny dorobek pozostawił Kajetan Chrzanowski, sekretarz Boskampa, a po 1785 r. rezydent w Stambule. Opisał liczne budowle tego miasta, w tym Yedikule, tj. Zamek 7 Wież – rysowany także przez Kamsetzera – At mejdan, czy dawne mury
Konstantynopola, ale też odwiedził wiele miejsc regionu. Owocem jego obserwacji i podróży są zachowane w archiwach Czartoryskich zapiski, pod wiele mówiącym tytułem „Listy zawierające nowe relacje podróży przez prowincje Mołdawii, Bułgarii, dawnej Tracji czyli Rumelii, tudzież opisanie sposobem geograficznym, topograficznym, i historycznym Stambułu”. Zapiski te złożyły się na wydane anonimowo „Wiadomości o państwie tureckim”, jedno z niewielu dzieł o charakterze naukowym, czy po prostu poznawczym w dorobku XVIII-wiecznych legacji.
Trzeba tu zaznaczyć, że tego rodzaju piśmiennictwo nie było wówczas wyłącznie dziedziną akademików, czy pasjonatów. Stanowiło formę wywiadu potrzebnego dla prowadzenia polityki zagranicznej czy handlu. Ilość i poziom informacji o kraju Ottomanów świadczy z jednej strony o jakości polskich poselstw, a dokładniej o kwalifikacjach ich personelu, a z drugiej o dużej wadze takich instytucji, jak szkoła tłumaczy. To, że przez trzydzieści lat poselstw Stanisława Augusta, szkoła nie zaczęła na dobrą sprawę działać, podobnie jak poczta, również można przypisać nieskuteczności tworzących ją osób.
O ich autoramencie barwnie opowiada Jan Reychman – przy okazji 50. rocznicy jego śmierci, z pewnością warto zajrzeć do książek tego orientalisty i taternika.
Franciszek Mater











Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!