
Zdjęcie ilustracyjne. Fot: 112.ua
W obwodzie lwowskim sąd musiał rozstrzygnąć sprawę, w której głównymi bohaterami byli: granica państwa, strażnik pilnie walczący z naturą oraz mężczyzna z planem ucieczki szybszym niż papier toaletowy rozwijający się z rolki.
20 sierpnia 2025 roku na przejściu granicznym Szeginie pan strażnik poczuł znajome wezwanie natury. Wezwanie, z którym nie da się negocjować, odroczyć, ani wręczyć mandatu. Nie zastanawiając się chwili opuścił posterunek i udał się tam, gdzie nawet król chodzi piechotą.
Niestety, jego „krótkie” zniknięcie okazało się wystarczające, by inny obywatel Ukrainy stwierdził: „Skoro strażnika nie ma, to granicy też nie ma” …i spokojnym krokiem przekroczył ją w stronę Polski. Zapewne nawet nie przyspieszył — bo i po co?
W konsekwencji strażnikowi granicznemu zarzucono niewłaściwą organizację i wykonywanie obowiązków służbowych. Tłumaczył wprawdzie, że to nie jego wina — to biologia. A biologia, jak wiadomo, nie zna pojęcia „przerwa na zmianę wartownika”.
Zwrócił się do sądu o nienakładanie na niego surowej kary, biorąc pod uwagę fakt, że ma pod opieką trójkę dzieci, a także jego zły stan zdrowia.
Sąd przyznał, że to sytuacja, która mogła się zdarzyć każdemu, kto w życiu choć raz wypił kawę na służbie.
Dlatego zamiast surowej kary, strażnik musi zapłacić grzywnę w wysokości 17 tys. UAH (równowartość c. 1500 PLN) i 605,60 UAH (ca. 52 PLN) opłaty sądowej.
A mężczyzna, który uciekł do Polski?
Cóż, prawdopodobnie opowiada teraz kolegom, jak dzięki naturze przekroczył granicę bez formalności.







Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!