
Collage / media społecznościowe
Są trzy główne powody.
Ile faktycznie rosyjskich dronów strącono nad Polską 10 września z tych co najmniej 19, które wleciały? Wbrew pozorom nie jest to informacja zbytnio eksponowana w mediach, więc trzymamy się dotychczasowej wersji, że 3-4, a więc tylko 15-20%.
Dokładnie w tym samym czasie Ukraina odpierała zmasowany atak 728 dronów i dodatkowo 13 rakiet i strąciła niemal wszystko, w tym nad Lwowem i Łuckiem – zobacz: Tak się odpiera atak powietrzny! Na miasto leciało 10 rakiet i 60 Shahedów. Dlaczego taka różnica między nami, a nimi w skuteczności strąceń?
Przyczyn jest kilka. Główna – finansowa. Jeden pocisk powietrze-powietrze AIM-9 Sidewinder do myśliwców F-16 lub F-35 kosztuje blisko pół miliona dolarów. Natomiast produkcja jednego drona Geran – rosyjskiego odpowiednika Shaheda – to koszt zaledwie 10-20 tys. dolarów.
Jeśli chcielibyśmy na dłuższą metę strącać w ten sposób rosyjskie drony to po prostu szybko zbankrutujemy i zabraknie nam rakiet, tym bardziej gdyby dronów było nie 20, a np. 500-700 – jak niemal codziennie przylatuje na Ukrainę.
O wyrzutniach Patriot w ogóle nie mówimy bo one nie służą do walki z tanimi dronami tylko z pociskami balistycznymi i manewrującymi. Jedna rakieta do Patriota w wariancie PAC-3 / PAC-3 MSE kosztuje co najmniej 4 miliony USD, a jeśli uwzględnić wersję “all-in” (opakowanie, transport, osłony, magazyny, obsługa) to nawet 7 mln USD.
Również użycie ręcznych “manpadsów” typu Stinger, czy Piorun jest ciut za drogie, chyba że zagrożenie jest skrajnie duże. Dlatego do walki z dronami służą przede wszystkim zwykłe działka przeciwlotnicze krótkiego zasięgu, mniej lub bardziej szybkostrzelne, jak chociażby niemiecki Gepard, czy posowiecka ZU-23-2.
Są też bardziej zaawansowane systemy takie jak tajwański Skynet, który blokuje sygnały GPS i wideo wrogich dronów, czy polski HAWK – przenośny neutralizator wykorzystywany już do ochrony niektórych polskich lotnisk.
Mogą one zagłuszać sygnał drona, przechwytywać nad nim kontrolę lub przesyłać mu fałszywe koordynaty celów, żeby np. uderzał w puste pole lub wracał skąd przybył, czyli – w tym przypadku – na Białoruś.
Mogą też być one połączone z działkami plot. lub systemami do wystrzeliwania kontr-dronów łapiących intruza w siatkę. Docelowo możliwe ma być też neutralizowanie dronów silnym sygnałem elektromagnetycznym lub laserem.
Ponieważ jednak są to systemy krótkiego zasięgu, to żeby były skuteczne muszą być rozmieszczone gęsto, a więc musi ich być dużo. Wiemy, że Wojsko Polskie montuje już HAWK-i na lekkich pojazdach Legwan i Waran, ale ile tego mamy, jak jest to rozmieszczone i czy jest w stanie gotowości 24/24 – tego nie wiemy.
Druga przyczyna niewielkiej liczby strąceń rosyjskich dronów jest psychologiczna. Na Ukrainie trwa wojna, więc jest oczywiste, że jak coś nadlatuje, to wojsko zaczyna do tego prażyć ze wszystkiego, co akurat ma, także ze zwykłej broni ręcznej, a zdarzało się nawet, że z zabytkowych karabinów maszynowych Maxim i wszyscy już do tego przywykli.
Teraz wyobraźmy sobie, jakby u nas w środku nocy nagle rozpoczęła się zmasowana kanonada. Totalna panika gwarantowana. Więc dopóki u nas wojny nie ma, to i strzelanie jest takie sobie, a w zasadzie go nie ma. Ale być może czas oswajać powoli ludzi z myślą, że jakby co, to będzie sporo huku, żeby potem nie było zbiorowego szoku.
I wreszcie trzecia przyczyna: wywiadowczo – polityczna. Gdy rosyjskie drony wleciały w polską przestrzeń powietrzną, nie było wiadomo, czy są to tylko tanie imitatory, czy drony z głowicami bojowymi.
Ale ktoś zapewne słusznie założył, że to nie jest jeszcze początek wojny Rosji z NATO, a tylko “tania” rosyjska prowokacja. Drony są zatem raczej bez głowic, a więc nawet jak w coś trafią to szkody dużej nie będzie, a jeśli będzie to nieporównanie mniejsza niż koszt strącenia.
Oczywiście nie jest fajnie jak kupa spadającego żelastwa robi komuś dziurę w dachu i rysuje karoserię, ale to jednak nie to samo, co wybuch 50-90 kg trotylu z głowicy Shaheda. Założenie było może trochę pokerowe, ale w tej sytuacji dość racjonalne.
Oczywiście trzeba było coś strącić, żeby nie mówiono potem, że nic nie strącono, więc poleciały pewnie ze dwa-trzy Sidewindery z myśliwców, to przy okazji było i ćwiczenie bojowe. Nalot rosyjskich dronów nie jest raczej dobrą wiadomością, ale paradoksalnie ma też dobre strony.
Po pierwsze – oswaja nas z myślą, że faktycznie mamy problem, a nie że tylko ględzą o tym w telewizji. Skłania to nas, żeby lepiej się przygotować na przyszłość od strony planistycznej, koordynacji wewnętrznej i z NATO, czy zakupów zbrojeniowych. A po drugie – dopiero sytuacja realnego zagrożenia pozwala w praktyce przetestować jak co działa lub nie działa oraz gdzie i co trzeba poprawić.
Zobacz także: Oto świeżutkie łgarstwa rosyjskich trolli w Polsce! Sypią nimi jak Putin dronami.
KAS
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!