Naliboki, 6 sierpnia 1943 roku. Piątek. Niespełna trzy miesiące po ostatnim ataku, w którym bestialsko zamordowano 128 mieszkańców, do wioski wkroczyły wojska niemieckie.
W ramach antypartyzanckiej akcji „Hermann”, mieszkańców siłą ładowano na ciężarówki. Tych, którzy stawiali choć najmniejszy opór, zabijano na miejscu. Resztę pozostałych we wsi zabudowań palono i, równano z ziemią. Ci, którzy przeżyli, zostali wywiezieni na roboty przymusowe do Niemiec, Austrii i Czech.
Rodzinę Józefa (30 lat) i Weroniki (27 lat) Stasiukiewicz z d. Adamcewicz, wraz z dwójką dzieci – Janiną (6 lat) i Grzegorzem (1 rok), spotkał ten sam los co pozostałych. Z tym wyjątkiem, iż nie udało się ich rozdzielić. Transport dotarł aż do południowej części Czech, do obozu pracy przymusowej w miejscowości Schwarzbach.
Po obowiązkowej wizycie w Urzędzie Pracy (Arbeitsammt) w miejscowości Krummau, nadaniu obozowego numeru oraz wydaniu niezbędnych dokumentów, rodzina została zakwaterowana w obozowym, jednopiętrowym budynku. Wraz z nimi, zostały także zakwaterowane inne, pochodzące z Nalibok rodziny: Makowskich, Korżenków, Kasperskich. Młody Ryszard Korżenko opiekował się Grzegorzem.
Wszyscy zostali umieszczeni w dużej sali znajdującej się na piętrze budynku. W sumie znajdowało się tam około ośmiu rodzin. Wszyscy spali na piętrowych pryczach. Janina z Grzegorzem spali na górnej, a Józef z Weroniką na dolnej pryczy. Na parterze budynku mieszkał „Szef”. Nikt nie pamięta jak się nazywał. Wszyscy mówili do niego „Panie szefie”. Zapamiętano, że palił zawsze dużą fajkę.
Pod koniec sierpnia 1943 roku, Weronika i Józef, zostali przydzieleni do pracy przymusowej w fabryce grafitu – Deutschen Grafitwerke. W fabryce pracowali po 8 – 10 godzin dziennie przy linii rozdrabniającej grafit. Odbiorcami grafitu były między innymi huty które używały go w procesie odlewniczym.
Bardzo ciekawym wątkiem, który zapamiętała Janina, było celowe uszkodzenie maszyny rozdrabniającej grafit, dokonane przez Weronikę. Zdenerwowana kobieta wrzuciła kawałek metalu w obracające się tryby. Maszyna została na jakiś czas unieruchomiona i linia stanęła. Niemcy byli rozzłoszczeni, lecz nikomu na szczęście nic się nie stało i cała sprawa jakoś ucichła.
Poza fabryką, rodzina wiodła proste, obozowe życie. Największym problemem było zdobycie żywności. Weronika chodziła na żebry, aby zdobyć cokolwiek do jedzenia. Józef był z zawodu szewcem. Robił więc po kryjomu buty dla Niemców. Niektórzy z nich, odwdzięczali się przynosząc coś do zjedzenia.
Dzieci także zdobywały jedzenie. Chodząc od drzwi do drzwi (dzieciom nie zakazywano chodzić po mieście). Odwiedzali kolejne domy. Ktoś w końcu zlitował się i dał trochę jedzenia. Dzielili się z tymi, którym się nie udało. Gdy z jadącego wozu spadł burak, dzieci natychmiast go zabierały. Janina wspomina, że każdemu należało dać po kawałku. Pamięta, jak rozłupywali buraka na części za pomocą kamienia. Zapamiętała ten smak do dzisiaj. To był najsłodszy burak, jaki kiedykolwiek jadła.
Niemcy nie zakazywali dzieciom chodzenia po terenie fabryki. A te bardziej sprytne, mogły wejść niezauważone prawie wszędzie. Grzegorz pamięta, jak bawili się z niemieckimi dziećmi. Rzucali się śnieżkami. Żartowali, że ten, kto wygra bitwę na śnieżki, wygra też wojnę. Zwykłe dziecięce zabawy. Niemieckie dzieci uczyły się polskiego, przynosiły polskim dzieciom jedzenie. Nie zawsze bywało dobrze. Janina pamięta, że za drobne przewinienie dostała od Niemca po głowie. Uderzenie było tak silne, że w prawym uchu straciła częściowo słuch.
W fabryce grafitu pracowali aż do dnia stycznia 1945 roku. W lutym 1945 roku, zostali przeniesieni do innego „pracodawcy”. Stał się nim Rudolf Hafner – Holz Generatoren. Józef pracował w lesie przy wyrębie drzew, z których produkowano gaz drzewny. Józef w trakcie pracy w lesie miał wypadek. Miał połamane nogi. W 1943 roku była ciężka zima.
Janina pamięta, że była w szpitalu w Linzu (Schwarzbach leży blisko granicy z Austrią). Miała mieć operowane oko (lub ucho). Operacja nie doszła do skutku z powodu ciągłych bombardowań. Była tam dwa tygodnie. Któregoś dnia nalot zniszczył szpital. Janiny już wtedy w nim nie było. Szpital zbombardowali Rosjanie. Myśleli, że jest tam siedziba gestapo.
U Rudolfa Hafnera pracowali do maja 1945 roku.
W maju 1945 roku, nadeszły amerykańskie wojska pod dowództwem generał Pattona a wraz z nimi nadeszło wyzwolenie. Przed budynkiem w którym mieszkaliśmy był duży trawnik – wspomina Grzegorz. Żołnierze amerykańscy zebrali na nim wszystkie dzieci z obozu i zaczęli się z nimi bawić. Trawa była wysoka. Żołnierze zrywali ją i rzucali nią w dzieci a te odpowiadały tym samym.
Gdy do obozu przyszli Amerykanie, otworzyli wszystkie magazyny i wywozili z nich wszystko, co znaleźli. Ładowanie odbywało się w pośpiechu, więc niektóre z rzeczy spadały na ziemię. Kazali je wtedy zabierać. I wszyscy zabierali to co spadło.
Amerykanie złapali dwóch rządzących obozem. Jeden był Niemcem, drugi Czechem. Pokazali ich uwięzionym i zapytali, który z nich lepiej ich traktował. Wszyscy wskazali na Niemca. Amerykanie rozstrzelali młodego, szczupłego Czecha.
Po wyzwoleniu obozu, cała rodzina Stasiukiewiczów, dotarła do Stargardu Szczecińskiego, a następnie osiedliła się w miejscowości Brzesko w województwie zachodniopomorskim.
Janina i Grzegorz żyją i mieszkają w Pyrzycach.
Weronika zmarła w 1992 roku a Józef w 2002 roku.
Zostali pochowani na cmentarzu w Pyrzycach.
Opracowanie powstało na bazie wspomnień Janiny i Grzegorza Stasiukiewiczów. Pomocne okazały się także dokumenty pochodzące ze zbiorów rodzinnych a także znalezione w sieci Internet informacje uzupełniające.
W opracowaniu nie zawarto wszystkich zebranych informacji. Są one albo niekompletne albo sprzeczne. W trakcie badań, ujawniono kolejne fakty, które obecnie czekają na potwierdzenie.
Zebrał i opracował: Rafał Kowalski,
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!