Miała nastraszyć cały świat, ale na razie budzi głównie wesołość.
Najnowszy rosyjski czołg T-14 Armata, okrzyknięty niegdyś przez kremlowską propagandę i Władimira Putina „najlepszym czołgiem świata”, okazał się największym niewypałem rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego – oceniają zachodni eksperci.
„Ten czołg nie spełnił pokładanych w nim nadziei” – pisze były konsultant Pentagonu, wojskowy analityk Reuben Johnson w 19FortyFive. Złożyło się na to kilka przyczyn: trudności z finansowaniem tego horrendalnie drogiego projektu, korupcja i nierealistyczne planowanie, aby spełnić oczekiwania polityczne Kremla.
Wcześniej rosyjskie władze zapowiadały, że już do 2020 roku powstanie 2.300 tych czołgów. Tymczasem do dziś pojawiła się tylko niewielka partia testowa, a realnych zdolności bojowych tych maszyn nie da się ocenić, gdyż nikt ich jeszcze nie widział na polu walki. Zamiast nich Rosja w pośpiechu modernizuje stare czołgi – T-72 i T-90, co jest znacznie tańsze.
W 2015 roku Rosjanie ogłosili, że Armata stanie się podstawowym filarem modernizacji rosyjskiej armii i „otworzy nową erę rosyjskich sił zbrojnych”. Minęło jednak trochę czasu i były wiceminister obrony Jurij Borisow musiał w końcu przyznać, że „środków przydzielonych na ten projekt jest za mało”.
Koszt produkcji T-14 okazał się bowiem aż o 250 proc. wyższy, niż planowano, a po wprowadzeniu zachodnich sankcji wyszło też na jaw, że czołg ten w dużym stopniu zależał od importu zachodnich komponentów.
Zresztą już pierwszy oficjalny debiut Armaty na próbie parady na Placu Czerwonym w 2015 roku okazał się pechowy: popsuł się na oczach tłumu widzów przed samą trybuną, na której stał ówczesny minister obrony Siergiej Szojgu. Rzęził, dymił i trzeba go było w końcu odholować. Do dziś zresztą nie wiadomo, na ile był to gotowy czołg, a na ile jakaś jego jeżdżąca atrapa.
Eksperci przyznają, że w teorii czołg Armata jest wyposażony we względnie nowoczesne rozwiązania: ceramiczne warstwy balistyczne pancerza, czy oddzielenie pomieszczenia załogi od składu pocisków, ale trudno je uznać za nowatorskie w porównaniu chociażby z amerykańskim czołgiem M1 Abrams sprzed kilkudziesięciu lat.
„To są te same rozwiązania, które my opracowaliśmy w Abramsach w latach 1970-ch. Wtedy było dla nas priorytetem zapewnienie maksymalnej przeżywalności załogi w razie trafienia. Teraz Rosjanie „wymyślili” to samo, co my wtedy, ale faktycznie są pod tym względem opóźnieni wobec nas o dziesięciolecia” – mówią amerykańscy konstruktorzy.
Kluczową kwestią jest też możliwość produkcji seryjnej tych czołgów przez Rosję, a raczej – w obecnych warunkach – brak takiej możliwości, a także zdolność do późniejszego ich serwisowania i remontu. Wątpliwości budzi też faktyczna solidność ich konstrukcji i systemów – przyznają eksperci.
Wszystko więc wskazuje, że w przypadku czołgu Armata – podobnie zresztą jak w przypadku szeregu innych hucznie niegdyś zapowiadanych rosyjskich systemów uzbrojenia – ponownie „góra urodziła mysz”.
Zobacz też: Jest aż tak źle? Putin wysłał na samobójczą misję ostatni czołg! (WIDEO).
KAS
1 komentarz
Enricco
17 stycznia 2025 o 17:05O kłamliwej sowieckiej „propagandzie sukcesu” wspominali mój tato, dziadek & pradziadek.