Według dowództwa, żaden z nich nie poległ.
Pojawiły się szokujące szczegóły „mięsnego szturmu” na Ukrainie, na który w maju tego roku Rosjanie wysłali zawerbowanych więźniów z terenu obwodu wołgogradzkiego. Ujawnia je matka jednego z nich – Aleksandra Skworcowa, cytowana przez Dialog.
Według niej, syn podpisał kontrakt z Ministerstwem Obrony 22 kwietnia tego roku i po zaledwie niecałych 2-ch tygodniach szkolenia trafił na front. Ostatni raz skontaktował się z nią 3 maja, a następnego dnia został rzucony do pierwszego szturmu, z którego już nie wrócił.
„Zawieziono ich tam z kolonii karnej w obwodzie wołgogradzkim trzema autobusami, było ich razem 108-miu. Sformowano z nich oddział szturmowy Sztorm-V. Ale po pierwszych szturmach okazało się, że 102-ch z nich przepadło bez wieści, w tym mój syn” – relacjonuje kobieta.
Rosyjskie dowództwo zaprzecza, jakoby ci żołnierze zginęli, gdyż nie ma ich ciał. Nie ma ich zaś dlatego, że dowództwo nie pozwala zabierać zwłok z pola walki, by nie zwiększać statystyki własnych strat wojennych i nie musieć wypłacać żadnych odszkodowań rodzinom. Obowiązuje bowiem prawo: „nie ma ciała – nie ma wypłaty”, a za „zaginionych” żadne pieniądze się nie należą.
Można więc powiedzieć, że front na Ukrainie zamienił się w jakiś tajemniczy Trójkąt Bermudzki – rosyjscy żołnierze do niego wkraczają, a potem w zdumiewający sposób masowo „znikają”.
Tymczasem ukraińscy dowódcy twierdzą, że im bliżej spodziewanego rozejmu, tym rosyjskie szturmy stają się bardziej desperackie i samobójcze. Zobacz dlaczego: Przed rozejmem Putin chce zabić jak najwięcej swoich! Powód? Bardzo prosty.
Czytaj także: Zakopani jak padłe bydło! Znaleźli 6 tys. trupów żołnierzy (WIDEO).
KAS
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!