W przypadku odpalenia ich w Polskę znad obwodu królewieckiego lub z Białorusi, na reakcję będą dosłownie chwile – tak wynika z doświadczeń ukraińskich.
Rosyjskie hiperdźwiękowe rakiety Ch-47M2 Kinżał o zasięgu 2 tys. km są najgroźniejszą bronią, z jaką musi się zmagać ukraińska obrona powietrzna. Największym atutem tych pocisków, będących „lotniczą wersją Iskanderów”, jest ich olbrzymia prędkość, która dochodzi do 3.400 m/sekundę, czyli ponad 12,2 tys. km/h.
7 października rano Rosjanie ponownie odpalili trzy takie rakiety z samolotów MiG-31K znad obwodu tambowskiego w ukraińskie lotnisko w Starokonstantynowie w obwodzie chmielnickim i w Kijów. Fakt, że dwie z nich Ukraińcom udało się strącić jest nie lada wyczynem, biorąc pod uwagę skrajnie krótki czas, jaki pozostaje w takich momentach na reakcję.
Słabą stroną Kinżałów jest fakt, że są drogie i Rosja nie ma ich dużo. Ponadto na razie mogą być odpalane jedynie ze wspomnianych MiG-31K, których Rosja ma obecnie tylko 24. Za każdym razem kiedy któryś z tych samolotów startuje z lotniska w Rosji lub z białoruskiego lotniska Maczuliszcze, na całej Ukrainie ogłaszany jest alarm powietrzny, gdyż w zasięgu Kinżałów jest cały kraj.
Na podstawie dotychczasowych doświadczeń ukraińscy eksperci obliczyli ile czasu zajmuje tym 7-metrowym pociskom o masie 4-4,5 tony, by dolecieć do poszczególnych ukraińskich miast, gdy są odpalane nad rosyjskim obwodem lipieckim. Oto wyniki: Charków – 1,7 minuty, Połtawa – 2,4 min., Czernihów, Dniepr – 2,7 min., Zaporoże – 2,9 min., Kijów – 3,2 min., Winnica – 4,1 min., Odessa – 4,5 min., Lwów – 5,4 min., Użhorod – 6,3 min.
Oczywiście gdyby Kinżały odpalano znad Białorusi lub z rejonu tuż przy granicy z Ukrainą ten czas byłby odpowiednio o ok. 2 minuty krótszy, dla przygranicznego Charkowa lub Czernihowa wynosiłby zaledwie kilkanaście sekund, a dla Kijowa – niecałą minutę.
Na szczęście, znad Białorusi Rosja obecnie nie strzela rakietami z przyczyn politycznych. Obawia się też podlecieć MiG-ami blisko granicy, gdyż mogłyby zostać tam strącone. Zresztą kiedy MiG z Kinżałem już wystartuje i zostanie namierzony przez ukraińskie radary, korzystniej jest odpalić rakietę od razu, gdyż pokona ona dystans do granicy szybciej, niż zrobiłby to przenoszący ją samolot.
Jak te ukraińskie doświadczenia mogą przełożyć się na sytuację Polski, jeśli Rosja zaatakuje nas Kinżałami? Wystarczy porównać odległości. Z Królewca (Kaliningradu) do Warszawy jest w linii prostej 280 km, z rejonu białoruskiego Brześcia – 190 km.
Jeśli zestawimy to z odległościami i czasami przelotu rakiet z Lipiecka do miast Ukrainy, nietrudno obliczyć, że Kinżał znad Królewca będzie do polskiej stolicy leciał 1,3 minuty, a znad Brześcia – niecałe 0,9 minuty, czyli 52 sekundy.
W zasięgu rażenia jest całe terytorium Polski, choć miasta dalej na zachód i południe zyskują dodatkową 1-2 minuty. O Gdańsku, Olsztynie, Białymstoku, Siedlcach, czy Lublinie w ogóle nie mówimy, każdy może to sobie obliczyć sam.
W tym przypadku można zapewne również brać poprawkę na fakt, że rakiety znad Białorusi nie zostaną prawdopodobnie odpalone z samej granicy, ale z pewnej odległości od niej. Dla czasu reakcji obrony powietrznej może to mieć pewne znaczenie, ale dla reakcji zwykłych obywateli lub służb państwowych – żadnego.
Pytanie brzmi: czy za każdym razem, gdy na Białorusi startują rosyjskie MiG-31K, w polskich siłach powietrznych ogłaszany jest alarm? Tego nie wiemy. Ale gwarancji, że kolejne Kinżały znowu polecą tylko na Ukrainę też nie możemy mieć żadnej. Jeśli Rosja zdecyduje się pewnego dnia nas nimi zaatakować, to nie spodziewajmy się, że grzecznie nas uprzedzi gdzie i kiedy to zrobi.
KAS
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!