Rozmowa z dr. hab. Stanisławem Stępniem, prezesem Południowo-Wschodniego Instytutu Naukowego w Przemyślu, pierwszej niezależnej placówki ukrainoznawczej badającej dawne kresowe relacje polsko-ukraińskie oraz współczesne.
Andrzej Klimczak: – Założony przez pana instytut działa już 35 lat. Były to przeważnie lata trudne, gdyż polski system poza grantami nie przewiduje funduszy celowych dla społecznych instytucji nauki. Instytut znalazł się w tragicznej sytuacji. Zmuszony był pan zwolnić pracowników. Jaka jest więc perspektywa działalności instytutu? Czy przetrwa?
Dr hab. Stanisław Stępień: – Tego nie wiem, ale też nie ustaję w przekonywaniu różnych decydentów i polityków odpowiedzialnych za naukę w Polsce, że istnienie i działalność naukowa placówki ulokowanej niemal na samej granicy z Ukrainą jest ważna nie tylko dla nauki polskiej, ale także polskiej racji stanu. Nie chcę tu odwoływać się do tradycji, ale warto o niej wspomnieć.
Instytut powstał w lutym 1990 r. i był pierwszą w Polsce placówką ukrainoznawczą. Na dodatek ulokowaną w mieście znanym z konfliktów na tle narodowościowym i wyznaniowym. Wszystkie polskie placówki naukowe zajmujące się badaniami naszych wschodnich sąsiadów powstały później. Przez te 35 lat instytut funkcjonował jedynie w oparciu o granty i darowizny. W latach 90. minionego wieku pewne dochody przynosiła także sprzedaż wydawanych publikacji. Instytut nigdy nie miał stałych dotacji państwowych ani samorządowych. Nie znam drugiej takiej placówki naukowej, która na polu nauk humanistycznych utrzymywałaby się sama.
Taka sytuacja nie jest normalna w państwie, które chce się liczyć na mapie naukowej Europy. Tym bardziej że w krajach Unii Europejskiej oprócz grantów istnieją fundusze celowe na rozwój placówek naukowych, tak jest np. w Niemczech. Oczywiście, takie fundusze są przyznawane po rocznej albo przeważnie dwuletniej ocenie działalności danej placówki. Jeśli ocena wypada pozytywnie i przedstawiony przez kierownictwo instytucji plan działalności znajdzie uznanie, to przez kolejne dwa lata ma zapewnione finansowanie. Oprócz tego może aplikować o różne granty i przyjmować darowizny. Coś podobnego istnieje w Polsce w odniesieniu do prywatnego szkolnictwa podstawowego i średniego. Ministerstwo Edukacji Narodowej oraz samorządy zapewniają takim szkołom dotacje, które pokrywają co najmniej płace dla kadry nauczycielskiej. Dlaczego tak nie może być w odniesieniu do prywatnych instytutów naukowych? Przecież one także działają pro publico bono. I przyczyniają się do rozwoju polskiej nauki.
– Powiedział pan, że instytut powstał w 1990 r. jako inicjatywa społeczna. Jak to się stało?
– Przemyśl po II wojnie światowej był miastem, w którym nie było szkoły wyższej, ale istniała tradycja pracy naukowej. Od połowy lat 50. istniała tam Stacja Naukowa Polskiego Towarzystwa Historycznego, finansowana przez Polską Akademię Nauk. Po przemianach ustrojowych w 1990 r. pieniędzy zaczęło brakować i stacja zawiesiła swoją działalność. Tymczasem w działających od 1989 r. miejscowych Komitetach Obywatelskich „Solidarność” istniała świadomość potrzeby poznania dziejów i kultury rodzącego się wówczas niepodległego państwa ukraińskiego. Obserwowaliśmy także ożywienie życia społecznego Polaków na Ukrainie. Byłem w tamtym czasie przewodniczącym Komisji ds. Mniejszości Narodowych Wojewódzkiego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” w Przemyślu. W pracę komisji oprócz Polaków angażowali się także młodzi wówczas miejscowi Ukraińcy.
Któregoś dnia zaproponowałem, aby w miejsce wspomnianej Stacji Naukowej utworzyć samodzielną placówkę naukową. A ponieważ nie było wtedy innych możliwości prawnych, oparliśmy się na ustawie o stowarzyszeniach, która wymagała zebrania deklaracji 15 osób, aby powstała instytucja mająca osobowość prawną i mogła być zarejestrowana sądownie. Tak powstał istniejący do dziś Południowo-Wschodni Instytut Naukowy. Spotkało się to z uznaniem ze strony ówczesnego polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, które sfinansowało kilka pierwszych konferencji naukowych instytutu oraz pięciotomowe wydanie prac zbiorowych pt. „Polska – Ukraina. 1000 lat sąsiedztwa”. I tak się zaczęło.
Dzięki ówczesnym posłom Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, zwłaszcza Januszowi Onyszkiewiczowi, naszą placówką zainteresowali się Zbigniew Brzeziński, związany z Przemyślem koligacjami rodzinnymi, oraz Jan Nowak-Jeziorański. Potem naszą inicjatywę zauważyli Jerzy Giedroyć i Czesław Miłosz. Dopóki żyli, wspierali instytut. W przypadkach kryzysowych zwracali się bezpośrednio do polskich ministerstw lub różnych instytucji, prosząc o wsparcie konkretnych przedsięwzięć badawczych lub wydawniczych. Po 1991 r. instytut nawiązał szereg kontaktów z ukraińskimi uniwersytetami i naukowcami. Wielu z nich dzięki stypendiom z Kasy im. Mianowskiego [Kasa im. Józefa Mianowskiego – Fundacja Popierania Nauki – red.] odbyło staż naukowy w naszym instytucie. Nawiązane wówczas kontakty w większości utrzymujemy do dziś
– Czy instytut, będący wizytówką i powodem do dumy miasta, otrzymywał jakieś wsparcie ze strony przemyskiego samorządu?
– Przemyśl nigdy nie był miastem bogatym. Jedyną korzyścią naszej współpracy z przemyskim samorządem jest to, że wynajmujemy od miasta lokal na preferencyjnych warunkach.
– Jakie są największe sukcesy instytutu?
– Dorobkiem instytutu jest 91 publikacji książkowych wydanych na wysokim poziomie naukowym. Wśród nich wspomniane pięć tomów prac zbiorowych „Polska-Ukraina. 1000 lat sąsiedztwa”. Opublikowali w nich teksty poświęcone stosunkom polsko-ukraińskim, dziejom kultury na pograniczu etnicznym nie tylko badacze polscy, ale także ukraińscy oraz naukowcy z Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Cenną i unikalną publikacją instytutu jest 19 tomów dokumentów „Polacy na Ukrainie w latach 1917-1991”. Dokumenty te pracownicy instytutu pozyskali w wyniku kwerend w archiwach ukraińskich Kijowa, Czernihowa, Chersonia, Mikołajowa, Czerkas, Chmielnickiego, Winnicy, Tarnopola i oczywiście Lwowa. Staraliśmy się jednak docierać głównie do archiwów we wschodnich obwodach Ukrainy, chcąc zobrazować tragiczne, ale i zapomniane w kraju dzieje ludności polskiej żyjącej w totalitarnych warunkach sowieckiej Ukrainy. Kolejną inicjatywą badawczą i wydawniczą instytutu było podjęcie badań nad losami ludności polskiej na Wołyniu zajętym przez Moskwę na podstawie umowy z Hitlerem, zwanej powszechnie paktem Ribbentrop-Mołotow. Dotychczas wyszły cztery tomy serii „Wołyń za »pierwszych Sowietów«”.
Nie sposób wymienić tytułów wszystkich publikacji wydanych przez instytut. Są wśród nich także przekłady polskich prac naukowych na język ukraiński oraz ukraińskich na język polski. Sąsiedzi winni wiedzieć o sobie jak najwięcej. Za duży sukces instytutu uważam wydanie „Historii literatury polskiej” Czesława Miłosza w przekładzie na język ukraiński. Zbiegło się to z rosyjską agresją na naszego wschodniego sąsiada. Polska pomoc dla Ukrainy niewątpliwie zrodziła zapotrzebowanie na poznanie przez Ukraińców polskiej literatury, a ponadto publikacja okazała się bardzo potrzebna dla dzieci emigrantów ukraińskich, które zmuszone do opuszczenia kraju rodzinnego podejmowały naukę w polskich szkołach. Opanowanie przez nie wymaganych programem edukacyjnym dziejów literatury polskiej dzięki podręcznikowi wydanemu w języku ukraińskim było znacznie łatwiejsze.
Nie mniej ważnym sukcesem instytutu jest utworzenie pierwszej i jedynej – jak dotąd – w Polsce biblioteki ukrainoznawczej. Gromadzi ona przede wszystkim książki i czasopisma wydawane na Ukrainie. Jest to o tyle istotne, że publikacji tych naukowcy na próżno mogą szukać w Bibliotece Narodowej czy Bibliotece Jagiellońskiej. Polskie przepisy, ustawa o zamówieniach publicznych, a zwłaszcza brak informacji naukowej o tym, co ukazuje się na ukraińskim rynku wydawniczym, nie sprzyjają zaopatrywaniu polskich bibliotek w literaturę zagraniczną. Instytut ma tę przewagę, że jest instytucją prywatną, a więc ma mniej ograniczeń w indywidualnym nabywaniu książek na Ukrainie. A ponadto dzięki wieloletnim kontaktom naukowym jest doskonale zorientowany w ukraińskich nowościach. Znakomicie wypełnia zadanie informowania o publikacjach ukraińskich i ich udostępniania. To jest swoista i ważna misja instytutu na polu nauki polskiej.
– Skoro tak, to dlaczego instytut ma niestabilną sytuację kadrową i wciąż boryka się z trudnościami finansowymi?
– Sam sobie zadaję to pytanie. Otóż jest to efekt pewnego niedowładu organizacji polskiego życia naukowego ze strony takich instytucji jak Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz innych polskich ministerstw. Niewątpliwie bardzo pilną jest sprawa uregulowań prawnych pozwalających na funkcjonowanie funduszy celowych, a także przeprowadzenie audytu tzw. społecznych instytucji nauki. Sprawy nie rozwiązuje np. powołanie Narodowego Instytutu Wolności, którego zadaniem miało być wsparcie materialne organizacji pozarządowych. Dwukrotnie aplikowaliśmy tam, przedstawiając konkretny program rozwoju instytutu. Niestety, nasze wnioski nie znalazły uznania. Pewnie zdaniem komisji konkursowej nie jesteśmy aż tak ważni na pograniczu polsko-ukraińskim.
Rozmawiał Andrzej Klimczak
Fot. Autor
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!