Tak to jest, jak na wojnę wysyła się eksponaty wygrzebane z muzeum.
Rosyjska armata przeciwlotnicza S-60 kalibru 57 mm, skonstruowana pod koniec II Wojny Światowej, rozerwała się na kawałki wraz z obsługą, która próbowała z niej strzelać do przeciwnika. Prawdopodobnie pocisk zaciął się i eksplodował w lufie.
Takie archaiczne uzbrojenie można dziś zobaczyć głównie w muzeach lub jako ozdobę pomnikową na ulicach. Być może ktoś używa go jeszcze w krajach „trzeciego świata”. W kilku armiach, także w polskiej, można też spotkać znaczne bardziej zautomatyzowaną wersję S-60MB.
Ustawienie tej holowanej armaty w położenie bojowe nawet najlepiej wyszkolonej załodze zajmuje minimum 2 minuty, a brak radaru i możliwości koordynowania ognia z innymi działami sprawia, że we współczesnych warunkach jest to sprzęt niemal bezużyteczny. Nadlatujące drony raczej nie będą czekać na rozstawienie armaty, a próba strącenia z niej F-16 przypominałaby kabaret.
KAS
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!